W stolicy Białorusi zatrzymano w środę około 20 osób. Kilkoro niepełnoletnich zwolniono, po jedną z dziewcząt przyjechała karetka, a 17 osób spędziło noc w mińskim areszcie przy ul. Akreścina.Na procesach "tym razem zatrzymanym zarzucano nie publiczne przeklinanie, ale udział w masowym zgromadzeniu odbywającym się bez zezwolenia, co jest już przynajmniej bliższe prawdy" - powiedziała obrończyni praw człowieka Nasta Łojka. Zaznaczyła, że zatrzymania odbywały się mniej brutalnie. - Znacznie rzadziej używano siły fizycznej, nie dostawaliśmy informacji, by zatrzymanych bito w autobusach. Na komisariatach milicjanci zachowywali się mniej lub bardziej uprzejmie - dodała działaczka.
Siódma z kolei akcja milczącego protestu przeciwko polityce prezydenta Alaksandra Łukaszenki była mniej liczna niż poprzednie. W wyniku dotychczasowych protestów zatrzymano według obrońców praw człowieka ponad 1800 osób, w tym około tysiąca w Mińsku. Znaczna część zatrzymanych została skazana przez sądy na areszt lub grzywny.
Milczące protesty rozpoczęły się na Białorusi w połowie czerwca. Zwoływane są za pośrednictwem internetu, przez grupę Rewolucja Poprzez Sieci Społeczne na rosyjskim portalu społecznościowym. Uczestnicy protestów przychodzą co środę wieczór na centralne place swoich miast i na znak protestu przeciw polityce władz klaszczą, czasem tupią. Nie wznoszą haseł ani nie używają zabronionej opozycyjnej symboliki narodowej.
zew, PAP