"Szopka Tyma z Brodą"
"Niech żyje szmal/ bo cóż życie jest warte/ bez szmalu" - taki refren dla oddania społecznego klimatu mijającego roku wybrał Stanisław Tym dla "Szopki Tyma z Brodą", wystawionej w warszawskim Teatrze Powszechnym. Aktorzy przedstawienia pochodzą wprawdzie z najnowszego politycznego rozdania, ale mocno przypominają swoich poprzedników z szopek lat 20., a czasami nawet ze stanu wojennego. W prześmiewczości politycznej Tym stara się utrzymać parytet. Marian Krzaklewski został upozowany na przywódcę w typie watażki. Stąd jego song na melodię "Hej, sokoły": "Przyjechałem tu z Katowic/ Choć tam wygrał Balcerowicz/ Lecz to żart był. Koniec żartów!/ Ja tu rządzę, do tysięcy czartów!". Z Józefem Oleksym Tym przeprowadza wywiad: "Dla Trybuny powiedziałeś, że gdy w 1968 r. wstępowałeś w szeregi PZPR 'niefortunnie omamiony przez profesorów', toś nic nie wiedział o Marcu ’68. Nie wiedziałeś o tym, że właśnie wtedy, gdy ty wstępujesz do partii, ta partia wyrzuca ludzi z tego kraju, zmusza ich do wyjazdu, do opuszczenia na stałe ojczyzny. Nie wiedziałeś o tym? - Wiesz, ja przyjechałem z prowincji… - I widzę, że tak ci zostało. - To było wielkie miasto… tyle nagle spraw… biegania… - Zabiegany byłeś po prostu? - O! To!". Z oddzielnego rozdania dostaje się ministrowi Ryszardowi Czarneckie- mu - za na wskroś oryginalny sposób rozwiązywania problemów na styku Polska - Unia Europejska. "Pieniądze społeczne zawsze są zagadnieniem, wszędzie brakuje pieniędzy - tłumaczy młodociany minister. - Dlatego ja postanowiłem ten program rozwiązać najsprawiedliwiej, jak to tylko możliwe: zamiast postarać się uzyskać te kilkadziesiąt milionów dolarów dla Polski, ja się o nie nie postarałem. Uważam, że w ten sposób nikt nie został skrzywdzony, czyli zyskali wszyscy". Współczesna Polska nie satysfakcjonuje nie tylko zwykłych obywateli czy polityków, ale także artystów. Zarówno Andrzej Wajda, jak i Jerzy Hoffman na temat swych najnowszych produkcji ("Money makes a film turn round…") obrali wydarzenia wydatnie odsunięte w czasie. Rzeczywistość kipi dookoła, ale Wajda pozostaje zdegustowany: "Płaskie, nieegzystencjalne", a Hoffman znudzony: "Bez konfliktu. Prymitywne gangsterskie porachunki". "Rodacy tracą już nawet ochotę na oglądanie telewizji" - żali się się prezes Robert Kwiatkowski. W odpowiedzi na głosy oburzonych, że dla podwyższenia oglądalności najchętniej usadziłby widzów przed ekranem siłą, rozmarza się: "Może kiedyś Sejm uchwali, że jest taki obowiązek". Poza tym Polska jest nadal krajem wybranym. Cuda zdarzają się na każdym kroku. Ludziom na szybie ukazuje się Radio Maryja. "To prawda" - mówi policjant - komuna nas chciała ogłupić, ale żeśmy się nie dały i teraz Polska cudami słynie. U nas, na Ursynowie, w kałuży widać prawie wszystkich świętych i Telewizję Niepokalanów. A gromnic dokoła, że aż w dzień widno". Zupełnie niedaleko szopce Tyma do świetlanych pierwowzorów gatunku z dwudziestolecia międzywojennego. "Pierwsza szopka warszawska. Revue w 3 odsłonach" - nazywał się utwór wystawiony w kawiarni "Ziemiańska" w roku 1922, pod którym podpisali się: Pikador, jego koń i jeszcze jedno zwierzę. Autorami byli skamandryci ze Słonimskim i Tuwimem, a lalki projektował znany kolorysta Zbigniew Pronaszko. Doroczna szopka była dla inteligencji warszawskiej tym, czym najsłynniejsze rewie (np. Morskie Oko) czy kabarety (np. Qui Pro Quo) - dawała poczucie swobody obyczajowej i politycznej. Antoni Słonimski wspomina, że pewnego karnawału marszałek Piłsudski zaprosił do Belwederu cały rząd, dla którego specjalnie odegrano szopkę polityczną o szczególnej zjadliwości. Skamandryci po zamachu majowym dali Piłsudskiemu spory kredyt zaufania. Tuwim o Piłsudskim rymował rubasznie, lecz ciepło: "ťPoranniakaŤ czytał pilnie/ Marszczył brwi i klął odtylnie/ - Hocki klocki, be ni me/ Dobrze piszą, lecz do d...". Doraźne aluzje w większości popadły w niepamięć, ale kierunek uderzenia przeniknął do wierszy satyrycznych. Jerzy Paczkowski, jeden z autorów skamandryckich szopek, parodiował urzędowe pustosłowie, które mimo osiemdziesięcioletniej metryki nie zestarzało się wcale: "Desygnowany dygnitarz/ Po uzgodnieniu raportu/ Rozpoczął urzędowanie/ Od usprawnienia resortu (…) Interesując się żywo/ Problemem urealnienia/ Zalecił najdalej idące/ Restrykcje i obostrzenia". Szopki atakowały wojownicze organizacje skrajnej prawicy, zdradzające stałą skłonność do ratowania społeczeństwa przed "bezbożnictwem i zepsuciem". Paczkowski parodiował: "ťGdy okręt tonie…Ť, moja pani/ Jak to rzekł w swoim czasie Skarga/ Ojczyzna tonie w nieprawości!/ Żyd, co najświętsze, to zaszarga". Opis zjazdu działaczy narodowych wyspecjalizowanych w obronie moralności polegał na wygłaszaniu nie kończących się mów potępieńczych: "Przeciw ťzakusom i miazmatomŤ/ I rozpasanie żeby znieść/ Przemówił ostro jakiś tato/ I grafo-mamek po nim sześć". Autorzy, którzy wystawiali swe produkcje w "Ziemiańskiej" lub "Colloseum", celowali często w ONR-owski antysemityzm. Ciągle oskarżany o "antynarodową robotę" Tuwim prowokował w rymowanej deklaracji: "Zanurzam się aż po uszy/ W miłej moralnej zgniliźnie/ I najserdeczniej uwłaczam/ Bogu, ludzkości, ojczyźnie (…) Z wujciem, jewrejem brodatym/ Emisariuszem Sowietów/ Śpiewamy ťPierwszą brygadęŤ/ chodzimy do kabaretów". Poeta odżegnał się także od stawianych mu za wzór standardów pisarstwa narodowego: "U Stasia w świetlicy rycerz i kmieć/ I Kostia Gałczyński z ryngrafem/ A u mnie w bóżnicy bolszewik i śledź/ I Ajzyk Słonimski za szafem". Jerzy Paczkowski konkludował za całe środowisko: "Są dwa poważne powody/ Dla których Polska mi zbrzydła/ Za dużo święconej wody/ Za mało zwykłego mydła". Okupacyjne szopki krzepiły dopisywanymi na bieżąco słowami kolędy: "Churchill się cieszy z kłopotów Rzeszy, a Benito wnet finito…", co dla wykonawców mogło się skończyć tragicznie. W PRL antyszopkowe represje miały już tylko farsowy charakter. W 1970 r. cenzura zatrzymała jedną z podhalańskich inscenizacji pt. "Nim Heroda diabli wzięli", ponieważ nabrała przekonania, że w tytule kryje się aluzja do odsunięcia od władzy Władysława Gomułki. Szopkopodobna opera "Cisi i gęgacze" uczyniła osobą publiczną satyryka Janusza Szpotańskiego, którego aresztowano pod zarzutem "rozpowszechniania informacji szkodliwych dla interesów państwa", a w lutym 1968 r., zaledwie tydzień po zdjęciu "Dziadów" Kazimierza Dejmka, skazano na trzy lata więzienia. Kisiel nazwał ten incydent "pierwszym w Polsce procesem na zamówienie". Warszawskie radio poinformowało natomiast, że niejakiego Szpotańskiego skazano, nie podając jednak, za co, ani kim ów Szpotański jest. Za to sam towarzysz Gomułka w słynnym przemówieniu w Sali Kongresowej wyjaśnił niebawem, że opera to "reakcyjny utwór ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii. Utwór ten zawiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie zdobyć się może człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoku, człowiek o moralności alfonsa". Stan wojenny przyniósł anonimowe szopki ludowe, w których kompromitowała się oligarchia partyjno-wojskowa. Kukła Stefana Olszowskiego w spektaklu "Gniazdo wronie" rymowała: "Oto sukces niebywały/ Udało się prasę całą/ Całą dziennikarską hordę/Raz nareszcie wziąć za mordę". Ówczesny wicepremier Mieczysław Rakowski komplementował generała Jaruzelskiego: "Pomysł generalnie miałeś bezcenny/ By stan beznadziejny zmienić w wojenny". Generał Kiszczak przechwalał się na melodię przeboju Maryli Rodowicz: "Jadą chłopcy radarowcy z głośnikami/ jadą chłopcy kiszczakowcy z petardami". Docenienia swoich zasług domagał się Jerzy Urban: "Cenię i Kiszczaka zdolności praktyczne/ Lecz kto podbudował rzecz teoretycznie?". Najtrafniej w klimat szopki wpasował się Albin Siwak: "Dawniej razem z kolegami piłem marne wino/ Dziś do biura jeżdżę sobie czarną limuzyną/ Dawniej mogłem wór cementu spędzlować na lewo/ Dzisiaj sam profesor Kubiak mówi mi ťkolegoŤ". Cykliczną szopkę polityczną utrzymał przez kilka lat na ekranie telewizyjnym Marcin Wolski. Udało mu się z początkiem lat 90. wpoić najszerszym warstwom społecznym przekonanie, że politycy to osobliwa fauna, która do zwierzaków z "Polskiego zoo" podobna jest zarówno wyglądem, jak i obyczajami. Trzeba przyznać, że politycy doby ówczesnej - raczej trybuni niż urzędnicy - bardzo mu tę pracę ułatwiali. Od początku wymuszano na autorze scenariusza deklarację przynależności politycznej. Wolski imponował oczytaniem, wydajnością i inwencją humorystyczną, ale okazało się, że to zbyt nikłe atuty, by utrzymać się na ekranie w dobie zażartych targów o telewizję. W jasełkach ludowych, które ciągle są spontanicznie wystawiane na wsiach lub w szkołach, szczególne znaczenie miał od wieków dobór adoratorów żłóbka. W XVII i XVIII w., kiedy wystawiali je uczniowie szkół jezuickich, przed nowo narodzonym defilowali na przykład rabin, Żyd-cyrulik, huzar, Małgorzatka, Cygan-niedźwiedź oraz pasterze z kozą, żurawiem lub turoniem. Od dwudziestu lat regularnie pojawia się przed żłóbkiem Jan Paweł II. W latach 80. w gronie adoratorów figurował przez długi czas Lech Wałęsa, ale ostatnio nie bywa widywany w stajence niemal wcale. Coraz częściej pojawia się za to w korowodzie zielony ludzik z kosmosu - dowód na to, że najszersza publiczność spędza mnóstwo czasu na oglądaniu seriali telewizyjnych, z "Z archiwum X" na czele.
Więcej możesz przeczytać w 2/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.