Czas zapłaty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Donald Tusk i Jacek Rostowski 
Nauczyciele i emeryci bez podwyżek, dla wszystkich większe podatki. Trudniej będzie o lepiej płatną pracę, za to łatwiej będzie wylądować na bruku. Giełdowy kryzys zapowiada spowolnienie gospodarcze. Po wyborach rząd sięgnie nam do kieszeni. Wszystko jedno, jaki to będzie rząd.
– Inwestorzy widzą, że polska gospodarka na razie rozwija się w miarę szybko, a wpływy z podatków jako tako gwarantują spłatę zobowiązań. Ale nie łudźmy się. Jeśli obecne zawirowania na giełdach zagrożą wzrostowi gospodarczemu, to i nas inwestorzy zapytają, czy jesteśmy w stanie spłacać swoje długi – mówi Piotr Kuczyński, główny ekonomista z firmy doradztwa finansowego Xelion.

– Aby na poważnie powalczyć z długiem, rząd powinien przyciąć wydatki o 60-70 mld zł – uważa prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i główny ekonomista Business Centre Club.

Czy rząd – ten rząd, który będzie Polską rządził po wyborach – to zrobi? Prawdę mówiąc, nie będzie miał wielkiego manewru. Dolary przeciw orzechom, że późną jesienią – po wyborach – dowiemy się, że w szufladach resortu finansów są już przygotowane plany cięć. Problem w tym, że mniejsze wydatki rządowe i wyższe podatki oznaczają mniej zamówień dla firm i ograniczenie konsumpcji obywateli. Gospodarka ostro przyhamuje.

– Aby powstawały nowe miejsca pracy i Polacy się bogacili, potrzebujemy co najmniej 4-proc. wzrostu w gospodarce. Dziś prognozy dają nam ponad 2 proc. wzrostu. To oznacza, że musimy przyzwyczaić się do wysokiego bezrobocia. Obawiam się, że po raz pierwszy od dziesięciu lat poczujemy, że biedniejemy – mówi prof. Gomułka.

Gdzie państwo będzie szukać pieniędzy? O tym przeczytacie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"