Yes, yes, yes – budzę się, sprawdzam internet i jest dobrze, na czołówkach ani słowa o gospodarce. Bo tak jak szalejące teraz komary żywią się naszą krwią, tak nasz strach żywi się złymi wieściami o stanie giełd i kursów.
Niepokój, strach stał się realnym społecznym czynnikiem, także w Polsce. Jest nim też poczucie bezradności, bo dzieje się coś w Nowym Jorku, w Atenach czy w Rzymie, średnio to rozumiemy, wpływu na to nie mamy żadnego, ale to, co się dzieje, ma wpływ na nas. Spłacimy kredyt, zachowamy pracę, zdobędziemy pracę, stać nas będzie na wakacje i pozalekcyjne zajęcia dziecka? Cholera wie, bo coś się na świecie dzieje, a jak dojdzie do nas, to będzie ciężko. Dojdzie? Już doszło, wystarczy sprawdzić kurs franka i cenę benzyny. Okazuje się, że świat, a więc i my, żył na kredyt. Zdaje się, nadszedł czas jego spłaty. Będzie krucho.
Prawie dziesięć lat temu, gdy waliły się wieże World Trade Center, można było mieć poczucie, że kończy się pewna epoka. Pojawił się nowy, wielki wróg, już znany, ale nie do końca rozpoznany. Wróg zamachnął się na naszą cywilizację. Teraz mamy inny zamach, którego skutki cały świat odczuje o wiele bardziej. Zamach na standard życia, stabilizację państw, spokój narodów i ludzi. Za ten zamach wszyscy trochę odpowiadamy. Jacy my? My, mieszkańcy krajów zwanych demokratycznymi. Bo to już nie pazerni bankowcy są problemem, jak trzy lata temu, ale słabi przywódcy wyłaniani w ramach coraz bardziej dysfunkcjonalnej liberalnej demokracji. A za jej stan odpowiadamy my, przywódców wybieramy my.
Ten rok zaczął się od arabskiej rewolucji, będącej ilustracją nieposkromionych marzeń o wolności, demokracji i dobrobycie. Jego druga połowa rzuca niestety cień na najważniejsze instytucje owej demokracji. Choćby na deficyt przywództwa. Kto ma świat wyciągnąć z tych kłopotów? Amerykański prezydent, który ustępuje przed ekstremistami z partii republikańskiej? Il cavaliere skupiony na bunga-bunga, botoksie i walce z prokuratorami? Następca Napoleona, oddający pokłady swego ADHD Carli? Ale właściwie do kogo o to pretensje? Do nich? Przecież w demokracjach przestaliśmy wybierać przywódców. Coraz częściej sprawiamy wrażenie nie świadomych wyborców, ale jurorów w jakimś wyborczym reality show, premiujących tego, który najlepiej się do nas mizdrzy i wprowadza nas w jak najlepszy nastrój. Dobrze wyceniamy nie wizję, wyobraźnię i odwagę podejmowania trudnych decyzji, ale konformizm i umiejętność unikania takich decyzji. Ameryka straciła swoje „trzy A", cóż za rozpacz. A jaki rating dalibyśmy światowemu przywództwu politycznemu? CCC?
Efekt? W USA szacunek wyborców dla instytucji władzy i dla polityków spada jak wskaźnik Dow Jones w najgorsze dla giełdy dni. W Atenach tłum krzyczy, że nie chce cięć, bo pragnie jeszcze pożyć na kredyt. Na Puerta del Sol w Madrycie megabiwak rozbijają młodzi ludzie krzyczący, że politykom już nie wierzą. W Tel Awiwie na ulice wychodzą setki tysięcy ludzi niepewnych jutra, choć akurat w Izraelu wzrost gospodarczy wynosi prawie cztery procent, a bezrobocie jest poniżej siedmiu procent. Na ulicach Londynu niezadowolenie zakłada kurtkę z kapturem i gogle, po czym plądruje sklepy. Politycy na te wszystkie wydarzenia reagują za późno i za słabo, jeśli reagują w ogóle. Bo przecież nauczyli się kupować spokój zalotami do tabloidów i ich właścicieli, różnych Murdochów większych i mniejszych. Co będzie dalej? A kto to wie. Widać tylko gołym okiem, jak bardzo mylił się 20 lat temu słynny politolog wieszczący koniec historii i nieunikniony triumf liberalnej demokracji.
Gdzie szukać nadziei? Mam – jadę ulicą i widzę billboard. To pan Jarosław mówi mi, że nie boi się podejmować trudnych decyzji. Wiem, wiem. Łatwych też się nie boi, stąd zapewne wykorzystywanie przez jego partię samobójczej śmierci byłego koalicyjnego partnera. Bo przecież panu Jarosławowi wystarczało, że były wicepremier będzie trupem politycznym. Obezwładniająca jest ta polityczna nekrofilia jego ludzi. I to wcale nie na wysokości 15 metrów. Znacznie bliżej ziemi. Wbrew nadziejom najbardziej patriotycznej partii nie sądzę, by dopłynęła ona do wyborczego sukcesu na fali kryzysu i niepokoju. Ludzie w Polsce mają dość kłopotów, by fundować sobie film grozy. Wiedzą, że igrzyska problemu chleba nie rozwiążą. Oczywiście nie eliminuje to pytania o rządzących obecnie, których interesuje, jak sami mówią, „tu i teraz". Halo, pobudka, czas zrozumieć, że jak nie wykażecie wyobraźni „tu i teraz", to tu i jutro kłopot będziemy mieli my, a pojutrze, wielki kłopot – wy.
Ledwo zostaliśmy beneficjentami wielkiej zmiany z 1989 roku i wejścia do Unii siedem lat temu, a już ogarnia nas strach, że trzeba będzie strasznie zaciskać pasa. Dobre samopoczucie odchodzi w przeszłość. Utopia błogostanu znika. Prawie 80 lat temu Aldous Huxley w swej książce „Nowy wspaniały świat" ostrzegał ludzkość przed utopią wiecznej szczęśliwości i przekonywał, że lepsze są wzloty i upadki w świecie emocji. Witamy w realnym świecie. Witamy w ciężkich czasach!
Prawie dziesięć lat temu, gdy waliły się wieże World Trade Center, można było mieć poczucie, że kończy się pewna epoka. Pojawił się nowy, wielki wróg, już znany, ale nie do końca rozpoznany. Wróg zamachnął się na naszą cywilizację. Teraz mamy inny zamach, którego skutki cały świat odczuje o wiele bardziej. Zamach na standard życia, stabilizację państw, spokój narodów i ludzi. Za ten zamach wszyscy trochę odpowiadamy. Jacy my? My, mieszkańcy krajów zwanych demokratycznymi. Bo to już nie pazerni bankowcy są problemem, jak trzy lata temu, ale słabi przywódcy wyłaniani w ramach coraz bardziej dysfunkcjonalnej liberalnej demokracji. A za jej stan odpowiadamy my, przywódców wybieramy my.
Ten rok zaczął się od arabskiej rewolucji, będącej ilustracją nieposkromionych marzeń o wolności, demokracji i dobrobycie. Jego druga połowa rzuca niestety cień na najważniejsze instytucje owej demokracji. Choćby na deficyt przywództwa. Kto ma świat wyciągnąć z tych kłopotów? Amerykański prezydent, który ustępuje przed ekstremistami z partii republikańskiej? Il cavaliere skupiony na bunga-bunga, botoksie i walce z prokuratorami? Następca Napoleona, oddający pokłady swego ADHD Carli? Ale właściwie do kogo o to pretensje? Do nich? Przecież w demokracjach przestaliśmy wybierać przywódców. Coraz częściej sprawiamy wrażenie nie świadomych wyborców, ale jurorów w jakimś wyborczym reality show, premiujących tego, który najlepiej się do nas mizdrzy i wprowadza nas w jak najlepszy nastrój. Dobrze wyceniamy nie wizję, wyobraźnię i odwagę podejmowania trudnych decyzji, ale konformizm i umiejętność unikania takich decyzji. Ameryka straciła swoje „trzy A", cóż za rozpacz. A jaki rating dalibyśmy światowemu przywództwu politycznemu? CCC?
Efekt? W USA szacunek wyborców dla instytucji władzy i dla polityków spada jak wskaźnik Dow Jones w najgorsze dla giełdy dni. W Atenach tłum krzyczy, że nie chce cięć, bo pragnie jeszcze pożyć na kredyt. Na Puerta del Sol w Madrycie megabiwak rozbijają młodzi ludzie krzyczący, że politykom już nie wierzą. W Tel Awiwie na ulice wychodzą setki tysięcy ludzi niepewnych jutra, choć akurat w Izraelu wzrost gospodarczy wynosi prawie cztery procent, a bezrobocie jest poniżej siedmiu procent. Na ulicach Londynu niezadowolenie zakłada kurtkę z kapturem i gogle, po czym plądruje sklepy. Politycy na te wszystkie wydarzenia reagują za późno i za słabo, jeśli reagują w ogóle. Bo przecież nauczyli się kupować spokój zalotami do tabloidów i ich właścicieli, różnych Murdochów większych i mniejszych. Co będzie dalej? A kto to wie. Widać tylko gołym okiem, jak bardzo mylił się 20 lat temu słynny politolog wieszczący koniec historii i nieunikniony triumf liberalnej demokracji.
Gdzie szukać nadziei? Mam – jadę ulicą i widzę billboard. To pan Jarosław mówi mi, że nie boi się podejmować trudnych decyzji. Wiem, wiem. Łatwych też się nie boi, stąd zapewne wykorzystywanie przez jego partię samobójczej śmierci byłego koalicyjnego partnera. Bo przecież panu Jarosławowi wystarczało, że były wicepremier będzie trupem politycznym. Obezwładniająca jest ta polityczna nekrofilia jego ludzi. I to wcale nie na wysokości 15 metrów. Znacznie bliżej ziemi. Wbrew nadziejom najbardziej patriotycznej partii nie sądzę, by dopłynęła ona do wyborczego sukcesu na fali kryzysu i niepokoju. Ludzie w Polsce mają dość kłopotów, by fundować sobie film grozy. Wiedzą, że igrzyska problemu chleba nie rozwiążą. Oczywiście nie eliminuje to pytania o rządzących obecnie, których interesuje, jak sami mówią, „tu i teraz". Halo, pobudka, czas zrozumieć, że jak nie wykażecie wyobraźni „tu i teraz", to tu i jutro kłopot będziemy mieli my, a pojutrze, wielki kłopot – wy.
Ledwo zostaliśmy beneficjentami wielkiej zmiany z 1989 roku i wejścia do Unii siedem lat temu, a już ogarnia nas strach, że trzeba będzie strasznie zaciskać pasa. Dobre samopoczucie odchodzi w przeszłość. Utopia błogostanu znika. Prawie 80 lat temu Aldous Huxley w swej książce „Nowy wspaniały świat" ostrzegał ludzkość przed utopią wiecznej szczęśliwości i przekonywał, że lepsze są wzloty i upadki w świecie emocji. Witamy w realnym świecie. Witamy w ciężkich czasach!