Wtyka się własnych ludzi, gdzie tylko się da, do rozmaitych urzędów i spółek publicznych, bo to gwarantuje dodatkowe dochody – mówi o mechanizmie budowania politycznych wpływów w rozmowie z "Wprost" Janusz Palikot, były poseł PO .
Zdaniem Palikota, jakieś 90 proc. polityków idzie do Sejmu głównie dla diety poselskiej. - 10 tys. zł poselskiej pensji to dla nich atrakcyjna suma. Kolejne 10 tys. na prowadzenie biura także. Na ogół wynajmuje się zresztą lokal od znajomego bądź krewnego i w ten sposób także te pieniądze zostają w rodzinie.
- Inną kategorię stanowią liderzy, którzy stworzyli osobny mechanizm. W Platformie to Schetyna i Grabarczyk. W SLD Marek Wikiński z pojawiającym się nieformalnie Czarzastym. Żelichowski w PSL. I na koniec sam Tusk, wspomagany przez Jana Krzysztofa Bieleckiego i Radę Gospodarczą.
Ten mechanizm opisany został w aferze wałbrzyskiej - mówi były poseł PO. - Człowiek PO zostaje szefem miejskiej spółki, ale musi wypłacić premię do kieszeni kilku ludzi z partii, którzy odsyłają jeszcze z tego procent na kampanię wyborczą. Jak twierdzi, we wszystkich głównych spółkach są ludzie Schetyny albo Grabarczyka. Tu decyduje wąskie grono – trzy lub cztery osoby. Ja nie byłem do tego dopuszczany, nawet jeśli chodziło o spółki z mojego regionu - zapewnia Palikot.
Pytany, czy pieniądze trafiają na konta partyjne czy do prywatnych kieszeni, odpowiada, że idą w różnych kierunkach. - Nie będę rzucał nazwisk, ale łatwo się domyślić. Proszę się przyjrzeć garniturom niektórych polityków Platformy. Oni mają na sobie jakieś 50-60 tys. zł.
- Inną kategorię stanowią liderzy, którzy stworzyli osobny mechanizm. W Platformie to Schetyna i Grabarczyk. W SLD Marek Wikiński z pojawiającym się nieformalnie Czarzastym. Żelichowski w PSL. I na koniec sam Tusk, wspomagany przez Jana Krzysztofa Bieleckiego i Radę Gospodarczą.
Ten mechanizm opisany został w aferze wałbrzyskiej - mówi były poseł PO. - Człowiek PO zostaje szefem miejskiej spółki, ale musi wypłacić premię do kieszeni kilku ludzi z partii, którzy odsyłają jeszcze z tego procent na kampanię wyborczą. Jak twierdzi, we wszystkich głównych spółkach są ludzie Schetyny albo Grabarczyka. Tu decyduje wąskie grono – trzy lub cztery osoby. Ja nie byłem do tego dopuszczany, nawet jeśli chodziło o spółki z mojego regionu - zapewnia Palikot.
Pytany, czy pieniądze trafiają na konta partyjne czy do prywatnych kieszeni, odpowiada, że idą w różnych kierunkach. - Nie będę rzucał nazwisk, ale łatwo się domyślić. Proszę się przyjrzeć garniturom niektórych polityków Platformy. Oni mają na sobie jakieś 50-60 tys. zł.
Więcej w najnowszym, wydaniu tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 22 sierpnia