SLD tonie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tylu ciosów w twarz, ile przyjąć musiał w ostatnim czasie Sojusz Lewicy Demokratycznej, nie otrzymała dotąd żadna inna partia. Chociaż PO i PiS regularnie podkładają sobie świnie, to jednak SLD obrywa najmocniej. Tak mocno, że 15-procentowy wynik wyborczy, to dziś tylko mrzonki.
Po kampanii prezydenckiej w 2010 roku wydawało się (z akcentem na "wydawało się"), że SLD ma realne szansę odbudowania swojej stabilnej pozycji. Tu i ówdzie przebąkiwało się nawet o Wielkim Zjednoczeniu Lewicy na czele której miał stać Grzegorz Napieralski, porównywany do hiszpańskiego premiera Jose Luisa Zapatero. Lewica miała pójść drogą nowej lewicy, łączącej XIX-wieczne idee ze współczesnymi hasłami. Lewica miała się zjednoczyć pod egidą Sojuszu, w którym miało znaleźć się miejsce zarówno dla oldbojów, jak i młodych wilków. Sojusz miał stać się platformą porozumienia demokratycznego między partiami socjalistycznymi, socjaldemokratycznymi i centrowymi.

Miało być pięknie, ale wyszło jak zwykle, albo nawet gorzej. SLD jest dziś w jeszcze trudniejszej sytuacji niż sześć lat temu, kiedy to lewicę pogrążył wzrost nastrojów narodowo-populistycznych, rosnąca niechęć społeczeństwa do polityki, a także odium afery Rywina. SLD, by powrócić do gry, musiał przekształcić się w nowoczesną partię. Historia doskonale zna takie przypadki - transformację przechodziły już lewicowe partie Wielkiej Brytanii, Danii, Szwecji, Norwegii, Francji i Niemiec. W każdym z tych krajów lewica osiągnęła porozumienie i przeszła radykalne przeobrażenie (np. program trzeciej drogi premiera Blaira i kanclerza Schroedera). Przeobrażeniom uległy także lewicowe partie Węgier, Czech, Słowacji, a więc państw na podobnym poziomie rozwoju co Polska. Słowem – zmienili się wszyscy, tylko nie my. Jak zwykle.

SLD zamiast się zmieniać zalicza same spektakularne wpadki. Z kandydowania z list Sojuszu zrezygnował Józef Oleksy, który nie chciał startować z okręgów i miejsc niebiorących. Sojusz zdążył już też skompromitować się w środowisku kobiecym, tworząc listy wyborcze i męcząc się przy poszukiwaniu kandydatek, zamiast skorzystać z kandydatek proponowanych przez Partię Kobiet czy Kongres Kobiet. Oliwy do ognia dolała sprawa Wandy Nowickiej, prezes Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która zamiast startować z list SLD, będzie promować listy Janusza Palikota. Jakby tego było mało antysojuszową kampanię rozpoczął Robert Biedroń, a partii nie pomogła także poświęcona rzeczonemu Biedroniowi wypowiedź posła Marka Wikińskiego, z której gęsto tłumaczyła się Katarzyna Piekarska. Największym ciosem dla Sojuszu była jednak decyzja Aleksandra Kwaśniewskiego, który nie zamierza zostać twarzą kampanii SLD. Innymi słowy najpopularniejszy polityk lewicy, były prezydent, uwielbiany przez dziennikarzy – odwrócił się plecami do Grzegorza Napieralskiego. To musiało zaboleć.

Beznadziejną sytuację SLD pogarsza Platforma Obywatelska, która regularnie podkrada Sojuszowi znanych polityków lewicy. Zaczęło się przed kilkoma miesiącami od Bartosza Arłukowicza, który został ministrem w rządzie PO. Ostatnio zaś Platforma popsuła kongres SLD, prezentując swoich nowych, lewicowych kandydatów. Jest wśród nich m.in. poseł Witold Gintwont-Dziewałtowski, który został już wykluczony z klubu SLD. Do tego partia rządząca sprzątnęła sprzed nosa Sojuszowi Dariusza Rosatiego, który uznał, że największa partia lewicowa w Polsce "nie jest lewicą otwartą i europejską, a z punktu widzenia programu SLD zatrzymało się na sprawach społecznych z lat 50-tych i 60-tych".

Czy po takich porażkach SLD może liczyć na dobry wynik w wyborach? Z pewnością nie uda się Sojuszowi stworzyć realnej alternatywy dla rządów centroprawicowych. Partia Napieralskiego nie jest w stanie przekonać Polaków, że jest formacją przyszłościową i otwartą, na którą warto postawić. Być może Sojusz uzyska 11-12 procent poparcia - to jednak za mało, by zatrzymać zwycięski marsz koalicji PO-PSL. W ostatnich tygodniach widać bowiem wyraźnie, że SLD, poza medialnym krytykowaniem PO i PiS, a faktycznym robieniem tego samego, co największe partie, nie ma Polakom nic do zaoferowania. Czy bowiem układanie list wyborczych tak, by mieć pewność, że do Sejmu wejdą liderzy SLD i umieszczanie na tych samych listach pro forma ludzi poważnych, znanych, specjalistów na odległych miejscach, nie jest cynicznym przedłużaniem wysokopłatnego urlopu tych pierwszych?