Po co nam taki Sejm?

Po co nam taki Sejm?

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. Forum) 
Poseł – to od dawna już nie brzmi dumnie. Sejm stał się atrapą zdominowaną przez politycznych statystów. Wygląda na to, że niewiele da się z tym zrobić.
Cztery lata temu w Warszawie wyborca PO nie miał problemu, na kogo głosować. Listę Platformy otwierał przecież Donald Tusk. Dostał aż 534 tys. głosów. A cała lista PO niewiele więcej, bo 619 tys. Na głosach Tuska utuczyła się cała lista PO, weszło do Sejmu aż 12 jej kandydatów. Wśród nich przedsiębiorca Krzysztof Tyszkiewicz, urzędnik Michał Szczerba, satyryk Tadeusz Ross i lekarka Alicja Dąbrowska. Łączy ich to, że zdobyli mniej niż 3 tys. głosów. Na liście PiS minimalnie przekroczył tę granicę Artur Górski, który później zasłynie w Sejmie obroną „cywilizacji białego człowieka".

Średnio na jednego posła przypada jakieś 80 tys. wyborców. Jaki jest mandat „wybrańca narodu", którego wskazały trzy tysiące? W kraju blisko 40-milionowym? Polski Sejm w przeważającej większości składa się właśnie z takich „wybrańców". Ich nazwiska nic nie powiedzą nie tylko średnio zainteresowanym polityką, ale nawet profesjonalnym obserwatorom. Ich wkład w życie publiczne jest minimalny. Janusz Piechociński z PSL szacuje, że posłów aktywnych, pracujących w komisjach i biorących na siebie obowiązek sprawozdawców projektów, jest nie więcej niż 15-20 proc.

Reszta? Wąskie grono liderów, medialni harcownicy (zazwyczaj mało przydatni w pracy sejmowej) oraz bezkształtna masa dekowników. Nic nie wnoszą, interesuje ich tylko zabezpieczanie własnej pozycji w terenie – bez tego nie dostaną w kolejnych wyborach biorącego miejsca. Nikt ich nie zna, więc i nie rozlicza.

Kto i jak pracuje w Sejmie? Jak było kiedyś? Dlaczego jeden poseł zawsze bił sobie brawo? Dlaczego posłowie sztucznie przedłużają swe wystąpienia? Czy zmniejszenie liczby posłów naprawi sytuację? A może ratunkiem są okręgi jednomandatowe? Rafał Kalukin w najnowszym "Wprost" szuka odpowiedzi. Tygodnik w sprzedaży od poniedziałku.