Również politolog Wadzim Hihin, szef wydawanego przez prezydencką administrację pisma "Biełaruskaja dumka", ocenił w programie, że Łukaszenka "nie proponował dialogu opozycji". - Od razu po tym oświadczeniu nasi tak zwani opozycjoniści zaczęli swoją starą pieśń - zaczęli omawiać, jak mają szykować się do dialogu, z jakimi propozycjami, kto pójdzie, a kto nie. Zaczęli wysuwać jakieś ultimatum - zauważył Hihin. Jednak jego zdaniem, wezwanie do rozmów nie dotyczy "tych sił, które w rzeczywistości są w kraju piątą kolumną" i Łukaszenka nie proponował dialogu tym ludziom, którzy "faktycznie występują jako agenci sił i ośrodków zagranicznych na Białorusi".
W programie padła też ocena, że liderzy opozycji, określeni jako "samozwańczy", boją się rozmów z władzą. - Nie mają nic do powiedzenia ani do zaproponowania. Jeśli nie będą się awanturować, po prostu skończy się ich długoletni biznes polityczny. Niezdolność do dialogu tak zwanej opozycji białoruskiej to diagnoza medyczna - podsumował prowadzący.
Łukaszenka oznajmił 29 sierpnia, że proponuje wszystkim "rozsądnie myślącym", "do jakiegokolwiek obozu politycznego by nie należeli", by siąść za okrągłym stołem i "realnie ocenić, kto ile jest wart i ile może zrobić w celu efektywnego poprawienia sytuacji w kraju". Dodał, że chciałby zaproponować również Unii Europejskiej i Rosji, by skierowały swoich przedstawicieli "do udziału w tym okrągłym stole". W reakcji na te słowa liderzy białoruskiej opozycji oświadczyli, że warunkiem jakiegokolwiek dialogu jest zwolnienie skazanych po wyborach opozycjonistów.
PAP, arb