Tegoroczna kampania wyprana jest z treści, jak chyba żadna inna do tej pory. Nie wiadomo do końca, czy jest to wina partii politycznych i ich sztabów wyborczych, czy może jakości przekazu mediów, które – a dotyczy to w szczególności mediów elektronicznych – całkowicie się stabloidyzowały. Jest jednak pewne słowo, które w tej kampanii wyborczej robi furorę. Tym słowem jest debata.
Zamiast spierać się o programy dla Polski wszyscy dyskutują ze wszystkimi o tym, kto, kiedy i z kim będzie debatował. Z debat tych niewiele na razie wynika – jak dotąd odbyła się jedna poważna debata telewizyjna, dotycząca systemu ochrony zdrowia. Szefowie największych partii politycznych zamiast debatować ze sobą występują na wizji solo - tak jak zrobił to Jarosław Kaczyński w Polsat News i TVP Info i Donald Tusk w programie Tomasza Lisa. Pozostałych szefów partii trudno zobaczyć w klasycznych debatach przedwyborczych - są raczej bohaterami relacji z "terenu", ze spotkania z wyborcami. Z tych spotkań nie sposób jednak dowiedzieć się czegokolwiek o ich programach, planach, zamierzeniach w przypadku zwycięstwa w wyborach. Wszyscy zarzucają wszystkim brak programu i pomysłów na Polskę, ale jednocześnie skrzętnie ukrywają przed opinią publiczną własny program, co stwarza podejrzenie, że takiego programu nie mają. W najlepszej sytuacji jest Platforma Obywatelska, która może zaproponować kontynuację swoich rządów – zwłaszcza, że sondaże wskazują, iż duża część Polaków jest z tychże rządów zadowolona.
Unikanie debat to również jakiś pomysł na kampanię. Podobnie, jak pomysłem na kampanię jest oskarżanie innych o unikanie debat, przy jednoczesnym stawianiu wydumanych warunków i ograniczeń. W tym ostatnim celuje Prawo i Sprawiedliwość, które niby chce debatować z Donaldem Tuskiem i jego ministrami, ale jednocześnie zgłasza mnóstwo zastrzeżeń co do formy i miejsca debat, a kiedy Platforma tych warunków nie przyjmuje, PiS oskarża ją o unikanie bezpośredniej konfrontacji. Najnowszym warunkiem, postawionym przez Jarosława Kaczyńskiego, jest zwinięcie przez Donalda Tuska białej flagi.
Komentatorzy zachodzą w głowę, o jaką białą flagę chodzi i nerwowo rozglądają się po budynkach rządowych, czy aby gdzieś jakaś biała flaga nie zastąpiła naszego biało-czerwonego sztandaru. Kiedy białej flagi nie znajdują, zaczynają traktować wypowiedź metaforycznie – i wiązać apel szefa PiS-u z jego wcześniejszymi opiniami, iż Polska pod rządami Donalda Tuska jest kondominium rosyjsko-niemieckim. W takim kontekście Kaczyńskiemu mogłoby chodzić o odejście Donalda Tuska od uległości wobec Moskwy i Berlina. Inni twierdzą, że Kaczyńskiemu chodzi raczej o uległość premiera wobec krajowych oligarchów, bogaczy i – zapewne - nieśmiertelnego układu.
Tymczasem prawda jest taka, że owa biała flaga, którą ma zwijać Tusk, to zagranie czysto marketingowe. Jego celem jest odłożenie w czasie debaty pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem, ponieważ szef PiS, mając w pamięci spotkanie przedwyborcze w TVP w 2007 roku, obawia się, że i tym razem mógłby na konfrontacji z premierem stracić. Kaczyński pamięta lekcję z poprzednich wyborów i wie, że wyraźna przegrana może nie tylko przyczynić się do przegranej w wyborach, ale również osłabić jego pozycję w partii. Po drugie - jest to gra czysto wizerunkowa, odwołanie się do starego schematu podziału ma "my" – patrioci i "oni" – zaprzańcy. To gra na pokazanie Tuska i PO jako partii antypolskiej. Po trzecie wreszcie - to próba ustawienia się w roli tego, który rozdaje karty i dyktuje warunki.
Paradoksem jest, że choć to Platforma Obywatelska jest oskarżana o to, iż w swojej działalności kieruje się głównie politycznym PR, marketingiem i wynikami sondażowymi, to jednak właśnie Prawo i Sprawiedliwość mocniej wierzy w to, że odpowiednie metody politycznego marketingu mogą być podstawą sukcesów wyborczych. Swego czasu duet spin doktorów Michał Kamiński i Adam Bielan prowadził na rzecz PiS kampanie czysto wizerunkowe i marketingowe. Ten drugi jeździł nawet do Stanów Zjednoczonych podpatrywać najlepszych w tym fachu. Potem mieliśmy kampanię prezydencką z 2010 roku, kiedy widzieliśmy wyciszonego, intelektualnego, stonowanego Jarosława Kaczyńskiego. Najbardziej charakterystycznym elementem kampanii był spot z pianinem w tle i przesłanie do braci Rosjan. Co było potem, po 4 lipca 2010 roku, doskonale pamiętamy.
Unikanie debat to również jakiś pomysł na kampanię. Podobnie, jak pomysłem na kampanię jest oskarżanie innych o unikanie debat, przy jednoczesnym stawianiu wydumanych warunków i ograniczeń. W tym ostatnim celuje Prawo i Sprawiedliwość, które niby chce debatować z Donaldem Tuskiem i jego ministrami, ale jednocześnie zgłasza mnóstwo zastrzeżeń co do formy i miejsca debat, a kiedy Platforma tych warunków nie przyjmuje, PiS oskarża ją o unikanie bezpośredniej konfrontacji. Najnowszym warunkiem, postawionym przez Jarosława Kaczyńskiego, jest zwinięcie przez Donalda Tuska białej flagi.
Komentatorzy zachodzą w głowę, o jaką białą flagę chodzi i nerwowo rozglądają się po budynkach rządowych, czy aby gdzieś jakaś biała flaga nie zastąpiła naszego biało-czerwonego sztandaru. Kiedy białej flagi nie znajdują, zaczynają traktować wypowiedź metaforycznie – i wiązać apel szefa PiS-u z jego wcześniejszymi opiniami, iż Polska pod rządami Donalda Tuska jest kondominium rosyjsko-niemieckim. W takim kontekście Kaczyńskiemu mogłoby chodzić o odejście Donalda Tuska od uległości wobec Moskwy i Berlina. Inni twierdzą, że Kaczyńskiemu chodzi raczej o uległość premiera wobec krajowych oligarchów, bogaczy i – zapewne - nieśmiertelnego układu.
Tymczasem prawda jest taka, że owa biała flaga, którą ma zwijać Tusk, to zagranie czysto marketingowe. Jego celem jest odłożenie w czasie debaty pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem, ponieważ szef PiS, mając w pamięci spotkanie przedwyborcze w TVP w 2007 roku, obawia się, że i tym razem mógłby na konfrontacji z premierem stracić. Kaczyński pamięta lekcję z poprzednich wyborów i wie, że wyraźna przegrana może nie tylko przyczynić się do przegranej w wyborach, ale również osłabić jego pozycję w partii. Po drugie - jest to gra czysto wizerunkowa, odwołanie się do starego schematu podziału ma "my" – patrioci i "oni" – zaprzańcy. To gra na pokazanie Tuska i PO jako partii antypolskiej. Po trzecie wreszcie - to próba ustawienia się w roli tego, który rozdaje karty i dyktuje warunki.
Paradoksem jest, że choć to Platforma Obywatelska jest oskarżana o to, iż w swojej działalności kieruje się głównie politycznym PR, marketingiem i wynikami sondażowymi, to jednak właśnie Prawo i Sprawiedliwość mocniej wierzy w to, że odpowiednie metody politycznego marketingu mogą być podstawą sukcesów wyborczych. Swego czasu duet spin doktorów Michał Kamiński i Adam Bielan prowadził na rzecz PiS kampanie czysto wizerunkowe i marketingowe. Ten drugi jeździł nawet do Stanów Zjednoczonych podpatrywać najlepszych w tym fachu. Potem mieliśmy kampanię prezydencką z 2010 roku, kiedy widzieliśmy wyciszonego, intelektualnego, stonowanego Jarosława Kaczyńskiego. Najbardziej charakterystycznym elementem kampanii był spot z pianinem w tle i przesłanie do braci Rosjan. Co było potem, po 4 lipca 2010 roku, doskonale pamiętamy.