Jak rozdać pieniądze?

Jak rozdać pieniądze?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z dwóch miliardów czterystu milionów dolarów, zebranych przez organizacje dobroczynne po zamachach z 11 września, na razie niecała jedna trzecia trafiła do rodzin ofiar zamachów.
Dziennikarze "Washington Post" zebrali dane z jedenastu największych organizacji charytatywnych, które zajmowały się zbiórką pieniędzy po zeszłorocznych zamachach. Ogółem na ich konta trafiło 95 proc. zebranych pieniędzy.
Narodowa tragedia obudziła u Amerykanów niezwykle gorące uczucia patriotyczne. Dwie trzecie rodzin, solidaryzując się z ofiarami, pospieszyło z datkami na powołane przy tej okazji fundusze. Większość z nich oficjalnie zakończyła kwestę, ale pieniądze wciąż napływają - nawet ponad 20 tys. dolarów dziennie.
"Jesteśmy bardzo wdzięczni - powiedziała "Washington Post" Carie Lemack, która w zamachach straciła matkę, a teraz szefuje organizacji "Rodziny 11 września". - Bliscy ofiar nigdy nie spodziewali się tych wszystkich ofiar. To nie jest tak, że 12 września obudziliśmy się z pytaniem na ustach: +Gdzie są całe nasze pieniądze?+".
"W tym samym czasie jednak - pisze gazeta - wiele rodzin mówi, że chciałoby się dowiedzieć, na co zostały wydane zebrane pieniądze, i na co pójdą te, które jeszcze zostały".
Ponad połowę pieniędzy - 1,4 mld USD - zebrały dwa największe fundusze: Fundusz Wolności Amerykańskiego Czerwonego Krzyża i Fundusz 11 Września. Ogółem efekty zbiórki przeszły wszelkie oczekiwania, ale też stały się powodem problemów - jak radzić sobie z napływającą gotówką, a przede wszystkim - jak wydać tyle pieniędzy.
Fundusz Wolności zapowiedział, że 400 milionów, które wciąż leżą na jego kontach, wyda do 11 września tego roku. Fundusz 11 Września, drugi co do wielkości, chce rozdysponować to, co mu zostało, czyli 180 milionów dolarów, w ciągu wielu lat, i  przeznaczyć je na "długoterminowe potrzeby" ofiar i ich rodzin.
"Washington Post" ustalił, że każda rodzina strażaka, który zginął w akcji po zamachach, dostała już średnio milion dolarów. To 10 razy więcej, niż przypadło bliskim innych ofiar. Według gazety, do końca roku każda z rodzin może spodziewać się jeszcze ponad miliona.
Około 500 milionów dolarów trafiło do 55 tysięcy osób, które po zamachach straciły pracę, domy albo ucierpiały w jakikolwiek inny sposób.
Do tej grupy należą np. sprzedawcy na waszyngtońskim lotnisku im. Ronalda Reagana, którzy nie zarobili ani centa, gdy lotnisko było zamknięte, pucybuty z World Trade Center, albo mieszkańcy dolnego Manhattanu, którzy po zamachach do renowacji musieli oddać całą garderobę i meble.
Zbadanie, co się stało z zebranymi pieniędzmi, bywa niemożliwe, bowiem wielkie fundusze często przekazywały różne kwoty mniejszym organizacjom pozarządowym, i czasem trudno jest prześledzić ich drogę.
Niemniej "Washington Post" podał na przykład, że 9/11 Neediest Found dziennika "New York Times" przekazał 25 tysięcy dolarów Muzeum Żydowskiemu na program lekcji "o tolerancji dla islamu" w dwóch szkołach w pobliżu WTC. 500 tys. dolarów z innego funduszu przekazano na badania "nad zdrowotnymi skutkami ataków u kobiet ciężarnych".
Ponad 37 tysięcy ma kosztować program nauczenia niewidomych, jak poruszać się w zmienionej okolicy Ground Zero.
"Washington Post" zaznacza, że nikt nie oskarżał wielkich funduszy o kradzież pieniędzy ze zbiórki, chociaż zarzuty defraudacji wysunięto wobec kilku małych organizacji dobroczynnych. Gazeta pisze jednak, że wątpliwości budzi czasem procedura wydawania pieniędzy i zakres jej kontroli przez urzędy publiczne.
Sporej części pieniędzy nie wydano dlatego, że nie wiadomo, do kogo miałyby trafić. Większość organizacji za uprawnionych uznawała rodziny zabitych w zamachach, a zwłaszcza osobę wskazaną w polisie na życie. Często jednak okazywało się, że figuruje tam była żona strażaka, co prowadziło do poważnych problemów.
Wiele ofiar miało bardzo skomplikowaną sytuację osobistą: dzieci z różnych małżeństw, albo żyło w nieformalnych, choć długoletnich związkach. Ostatecznie, pisze "Washington Post", Czerwony Krzyż i inne organizacje rozszerzyły pojęcie rodziny o "dorosłe dzieci, narzeczonych, partnerów homoseksualnych, a nawet kochanki".
"Dziesiątki kobiet powiedziały pracownikom Czerwonego Krzyża, że były kochankami menedżerów pracujących w WTC i udowodniły, że finansowo całkowicie na nich polegały. Nie były traktowane inaczej niż członkowie rodziny, którzy oczekiwali pomocy" - czytamy w  "Washington Post".
nat, pap