- Jako człowiek honoru złożyłem dymisję z funkcji wiceszefa Rady Mazowieckiej SLD - mówi "Wprost24" Marek Wikiński, ustępujący wiceszef klubu SLD. Dodaje, że w Sojuszu na stanowisku szefa jest wakat. I wraca na uczelnię.
Jakub Czermiński, Wprost24: Po czternastu latach na Wiejskiej musi się pan pakować? Co teraz?
Marek Wikiński, poseł w latach 1997-2011, wiceszef klubu SLD w minionej kadencji Sejmu: Wrócę, skąd przyszedłem.
Czyli?
Byłem nauczycielem akademickim. Na czas pełnienia mandatu posła zawiesiłem swoją działalność na Politechnice Radomskiej.
Uczelnia ma obowiązek pana przyjąć?
Zgodnie z prawem - tak. Mało tego - bez zgody Prezydium Sejmu, w ciągu dwóch lat od daty zakończenia kadencji nie można takiego pracownika - byłego parlamentarzysty - zwolnić.
Przed rozpoczęciem kariery parlamentarnej wykładał pan...
...prowadziłem zajęcia z prawa finansowego, byłem asystentem.
Wróci pan do tej roli?
Nie wiem. Muszę zjawić się u panów rektora i dziekana. Problem w tym, że rok akademicki się rozpoczął. Będziemy wszystko ustalali z władzami uczelni.
Czuje się pan na siłach? Po 14 latach jest pan na bieżąco z przepisami, których miałby uczyć?
Przez lata pracowałem w Komisji Finansów Publicznych. Jeśli chodzi o przepisy finansowe, jestem na bieżąco. Z tym nie będzie problemu.
A umiejętności dydaktyczne?
Jeśli chodzi o zdolności oratorskie, prezentacyjne, myślę, w Sejmie podniosłem swoje kwalifikacje. Sądzę, że zaprezentuję moim studentom nie tylko ciekawą treść, ale i atrakcyjną formę zajęć.
Da pan sobie radę z dzisiejszą młodzieżą?
Wie pan... Gdy patrzę na wyniki wyborów widzę, że ok. 900 tys. młodych ludzi zagłosowało na Ruch Palikota. To znaczy, że ta młodzież to już inne pokolenie. Za moich czasów na uczelni królowało piwo. Teraz można mieć wrażenie, że chyba inna substancja...
I tych młodych będzie pan uczył prawa finansowego.
Nie wiem, czy studenci Politechniki Radomskiej głosowali na Palikota. To się okaże.
Czy Marek Wikiński definitywnie kończy z polityką czy tylko zawiesza swój udział do następnych wyborów?
Z woli mieszkańców Radomia i ziemi radomskiej zostałem zesłany na ławkę rezerwowych.
Z ławki można wrócić, pytanie, czy pan ma na to chęć.
Nie wiem, co będę chciał robić za trzy i pół roku, gdy trzeba będzie myśleć o wyborach. To w polskiej polityce lata świetlne. Teraz absolutnie się nad tym nie zastanawiam. Mam mnóstwo spraw związanych z zakończeniem kadencji, rozliczeniem sprzętu biurowego w Sejmie itp.
Czy po wypełnieniu obiegówki zamierza pan aktywnie wspierać działania Sojuszu?
Jako człowiek honoru 10 października, gdy PKW ogłosiła werdykt wyborców z mojego okręgu, złożyłem na ręce pani przewodniczącej Katarzyny Piekarskiej dymisję z funkcji wiceszefa Rady Mazowieckiej SLD.
Zarząd i Rada Mazowiecka partii zbierają się 16 października. Od tego dnia nie będzie już pan pełnił funkcji partyjnych?
Nie wiem, czy moja rezygnacja zostanie teraz rozpatrzona. Być może przewodnicząca poczeka z obecnym zestawem zarządu do końca kadencji, w związku z tym, że niedługo ma być kongres SLD.
Dymisja nie oznacza jednak rozstania z SLD?
Jako przyzwoity człowiek uważałem, że w takiej sytuacji trzeba zachować się godnie i z honorem. Oczywiście, że będę wspierał SLD i będę do dyspozycji, chyba, że podjąłbym pracę, która wymagałaby ode mnie apolityczności.
Grzegorz Napieralski powinien zachować się tak jak pan?
W zasadzie się zachował...
Pan podał się do dymisji, on zapowiedział, że nie będzie ubiegał się o reelekcję.
Ja jestem wiceprzewodniczącym, nie zdobyłem mandatu poselskiego. Pan Napieralski zdobył mandat poselski. Co prawda ja miałem procentowo większą liczbę głosów niż pan przewodniczący i nawet niż pan Ryszard Kalisz...
Czas na nowego lidera w SLD?
Jeżeli się coś mówi, trzeba dotrzymywać słowa.
Czyli czas?
Dla mnie stan faktyczny jest taki, że od ogłoszenia wyników wyborów i słów Napieralskiego mamy wakat na stanowisku przewodniczącego. Pytanie, jacy kandydaci się zgłoszą.
Pan?
Nie mam aspiracji do bycia przewodniczącym partii. Potrzebujemy kogoś bardziej malowniczego niż Marek Wikiński. Spójrzmy na wynik Palikota. Stabloidyzowana polityka wymaga kogoś, kto będzie przyciągał i ogniskował uwagę mediów i opinii publicznej. Mamy poważnego konkurenta na lewicy. Musimy szukać zawodnika, który wygra.
Widzi pan kogoś takiego w SLD?
Partia liczy ponad 60 tys. członków.
Popularnych, rozpoznawalnych, nośnych?
Ciężka praca, trochę szczęścia i Palikot - który przed pięcioma laty był nikomu nieznanym politykiem - dzisiaj jest czarnym koniem wyborów.
Miał pieniądze.
Byłem szefem sztabu kampanii prezydenckiej Grzegorza Napieralskiego. Wydaliśmy trochę ponad trzy miliony złotych. Teraz słyszę, że jako sztab wydaliśmy 19 czy 20 milionów. Mamy dwa razy mniejsze poparcie społeczne, choć wydaliśmy sześć razy więcej.
Pieniądze to nie wszystko?
Nie one decydują o efekcie kampanii. W moim okręgu Ruch Palikota praktycznie nie miał żadnego billboardu, mało plakatów, jakąś tablicę informacyjną w telewizji lokalnej. I to wszystko. A zdobyli ponad 11 procent głosów więcej od SLD, gdzie pracowała cała lista, były plakaty, billboardy.
Nie czuje się pan ofiarą polityki? Dostał pan 8312 głosów, Czesław Czechyra z PO 4347. On marszałka i wysoką izbę będzie oglądał z ławy sejmowej, pan w telewizorze.
Znam zasady ordynacji. Mandaty najpierw przydzielane są listom komitetów, dopiero potem poszczególnym kandydatom.
I jako osoba, która straciła na tym rozwiązaniu dalej uważa pan, że to najlepszy system?
Tak, to dobry, najbardziej reprezentatywny system. Powinien być w Polsce utrzymany. Wybory do Senatu pokazały, że wybory większościowe w Sejmie po góra dwóch kadencjach doprowadziłyby do modelu dwupartyjnego. PO miałaby 350 posłów, PiS 109, a na sali byłby jeszcze tylko poseł mniejszości niemieckiej...
System dobry, choć 52 proc. uprawnionych zignorowało wybory?
To efekt braku zaufania do elit politycznych, zniechęcenia do polityki, do niespełnionych obietnic. I tak uważam, że frekwencja była rewelacyjna.
48 procent to rewelacja? To czego się pan spodziewał?
Że będzie 42 procent. W czasie rozmów z wyborcami wysłuchałem litanii zawodów pod adresem PO i całej sceny politycznej. Myślałem, że będzie katastrofa. I tak nieźle wyszło.
Różnimy się więc w ocenie.
Jako osoba prywatna mam prawo, żeby mówić to co myślę.
Oczywiście! Mam nadzieję, że gdy sprawował pan mandat poselski postępował pan tak samo.
Muszę przyznać, że czasami musiałem trzymać linię jaką ustaliliśmy "na klubie".
Marek Wikiński, poseł w latach 1997-2011, wiceszef klubu SLD w minionej kadencji Sejmu: Wrócę, skąd przyszedłem.
Czyli?
Byłem nauczycielem akademickim. Na czas pełnienia mandatu posła zawiesiłem swoją działalność na Politechnice Radomskiej.
Uczelnia ma obowiązek pana przyjąć?
Zgodnie z prawem - tak. Mało tego - bez zgody Prezydium Sejmu, w ciągu dwóch lat od daty zakończenia kadencji nie można takiego pracownika - byłego parlamentarzysty - zwolnić.
Przed rozpoczęciem kariery parlamentarnej wykładał pan...
...prowadziłem zajęcia z prawa finansowego, byłem asystentem.
Wróci pan do tej roli?
Nie wiem. Muszę zjawić się u panów rektora i dziekana. Problem w tym, że rok akademicki się rozpoczął. Będziemy wszystko ustalali z władzami uczelni.
Czuje się pan na siłach? Po 14 latach jest pan na bieżąco z przepisami, których miałby uczyć?
Przez lata pracowałem w Komisji Finansów Publicznych. Jeśli chodzi o przepisy finansowe, jestem na bieżąco. Z tym nie będzie problemu.
A umiejętności dydaktyczne?
Jeśli chodzi o zdolności oratorskie, prezentacyjne, myślę, w Sejmie podniosłem swoje kwalifikacje. Sądzę, że zaprezentuję moim studentom nie tylko ciekawą treść, ale i atrakcyjną formę zajęć.
Da pan sobie radę z dzisiejszą młodzieżą?
Wie pan... Gdy patrzę na wyniki wyborów widzę, że ok. 900 tys. młodych ludzi zagłosowało na Ruch Palikota. To znaczy, że ta młodzież to już inne pokolenie. Za moich czasów na uczelni królowało piwo. Teraz można mieć wrażenie, że chyba inna substancja...
I tych młodych będzie pan uczył prawa finansowego.
Nie wiem, czy studenci Politechniki Radomskiej głosowali na Palikota. To się okaże.
Czy Marek Wikiński definitywnie kończy z polityką czy tylko zawiesza swój udział do następnych wyborów?
Z woli mieszkańców Radomia i ziemi radomskiej zostałem zesłany na ławkę rezerwowych.
Z ławki można wrócić, pytanie, czy pan ma na to chęć.
Nie wiem, co będę chciał robić za trzy i pół roku, gdy trzeba będzie myśleć o wyborach. To w polskiej polityce lata świetlne. Teraz absolutnie się nad tym nie zastanawiam. Mam mnóstwo spraw związanych z zakończeniem kadencji, rozliczeniem sprzętu biurowego w Sejmie itp.
Czy po wypełnieniu obiegówki zamierza pan aktywnie wspierać działania Sojuszu?
Jako człowiek honoru 10 października, gdy PKW ogłosiła werdykt wyborców z mojego okręgu, złożyłem na ręce pani przewodniczącej Katarzyny Piekarskiej dymisję z funkcji wiceszefa Rady Mazowieckiej SLD.
Zarząd i Rada Mazowiecka partii zbierają się 16 października. Od tego dnia nie będzie już pan pełnił funkcji partyjnych?
Nie wiem, czy moja rezygnacja zostanie teraz rozpatrzona. Być może przewodnicząca poczeka z obecnym zestawem zarządu do końca kadencji, w związku z tym, że niedługo ma być kongres SLD.
Dymisja nie oznacza jednak rozstania z SLD?
Jako przyzwoity człowiek uważałem, że w takiej sytuacji trzeba zachować się godnie i z honorem. Oczywiście, że będę wspierał SLD i będę do dyspozycji, chyba, że podjąłbym pracę, która wymagałaby ode mnie apolityczności.
Grzegorz Napieralski powinien zachować się tak jak pan?
W zasadzie się zachował...
Pan podał się do dymisji, on zapowiedział, że nie będzie ubiegał się o reelekcję.
Ja jestem wiceprzewodniczącym, nie zdobyłem mandatu poselskiego. Pan Napieralski zdobył mandat poselski. Co prawda ja miałem procentowo większą liczbę głosów niż pan przewodniczący i nawet niż pan Ryszard Kalisz...
Czas na nowego lidera w SLD?
Jeżeli się coś mówi, trzeba dotrzymywać słowa.
Czyli czas?
Dla mnie stan faktyczny jest taki, że od ogłoszenia wyników wyborów i słów Napieralskiego mamy wakat na stanowisku przewodniczącego. Pytanie, jacy kandydaci się zgłoszą.
Pan?
Nie mam aspiracji do bycia przewodniczącym partii. Potrzebujemy kogoś bardziej malowniczego niż Marek Wikiński. Spójrzmy na wynik Palikota. Stabloidyzowana polityka wymaga kogoś, kto będzie przyciągał i ogniskował uwagę mediów i opinii publicznej. Mamy poważnego konkurenta na lewicy. Musimy szukać zawodnika, który wygra.
Widzi pan kogoś takiego w SLD?
Partia liczy ponad 60 tys. członków.
Popularnych, rozpoznawalnych, nośnych?
Ciężka praca, trochę szczęścia i Palikot - który przed pięcioma laty był nikomu nieznanym politykiem - dzisiaj jest czarnym koniem wyborów.
Miał pieniądze.
Byłem szefem sztabu kampanii prezydenckiej Grzegorza Napieralskiego. Wydaliśmy trochę ponad trzy miliony złotych. Teraz słyszę, że jako sztab wydaliśmy 19 czy 20 milionów. Mamy dwa razy mniejsze poparcie społeczne, choć wydaliśmy sześć razy więcej.
Pieniądze to nie wszystko?
Nie one decydują o efekcie kampanii. W moim okręgu Ruch Palikota praktycznie nie miał żadnego billboardu, mało plakatów, jakąś tablicę informacyjną w telewizji lokalnej. I to wszystko. A zdobyli ponad 11 procent głosów więcej od SLD, gdzie pracowała cała lista, były plakaty, billboardy.
Nie czuje się pan ofiarą polityki? Dostał pan 8312 głosów, Czesław Czechyra z PO 4347. On marszałka i wysoką izbę będzie oglądał z ławy sejmowej, pan w telewizorze.
Znam zasady ordynacji. Mandaty najpierw przydzielane są listom komitetów, dopiero potem poszczególnym kandydatom.
I jako osoba, która straciła na tym rozwiązaniu dalej uważa pan, że to najlepszy system?
Tak, to dobry, najbardziej reprezentatywny system. Powinien być w Polsce utrzymany. Wybory do Senatu pokazały, że wybory większościowe w Sejmie po góra dwóch kadencjach doprowadziłyby do modelu dwupartyjnego. PO miałaby 350 posłów, PiS 109, a na sali byłby jeszcze tylko poseł mniejszości niemieckiej...
System dobry, choć 52 proc. uprawnionych zignorowało wybory?
To efekt braku zaufania do elit politycznych, zniechęcenia do polityki, do niespełnionych obietnic. I tak uważam, że frekwencja była rewelacyjna.
48 procent to rewelacja? To czego się pan spodziewał?
Że będzie 42 procent. W czasie rozmów z wyborcami wysłuchałem litanii zawodów pod adresem PO i całej sceny politycznej. Myślałem, że będzie katastrofa. I tak nieźle wyszło.
Różnimy się więc w ocenie.
Jako osoba prywatna mam prawo, żeby mówić to co myślę.
Oczywiście! Mam nadzieję, że gdy sprawował pan mandat poselski postępował pan tak samo.
Muszę przyznać, że czasami musiałem trzymać linię jaką ustaliliśmy "na klubie".