Komisja Europejska zaleciła w październiku przyznanie Serbii statusu kandydata do członkostwa w UE, ale nie określiła daty rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych. Otwarcie negocjacji KE uzależnia od normalizacji stosunków Belgradu z Kosowem. W tej sytuacji Serbia nie mogła obecnie odmówić wznowienia rozmów z Prisztiną - liczy bowiem, że data przyznania jej statusu kandydata zostanie określona na szczycie Unii 9 grudnia w Brukseli, a aby taka decyzja zapadła, zgodę na nią muszą wyrazić wszystkie kraje należące do UE.
Według unijnego źródła dyplomatycznego UE ma zaproponować oddanie granic pod wspólną kontrolę zarówno Serbii, jak i Kosowa, wraz z nadzorem unijnej misji policyjno-prawnej Eulex. 21 listopada kosowski minister spraw zagranicznych Enver Hoxhaj uznał takie rozwiązanie za korzystne, lecz serbski negocjator Borislav Stefanović nie ukrywał w zeszłym tygodniu, że rozbieżności w tej kwestii z Prisztiną są bardzo poważne, gdyż Belgrad za żadną cenę nie uzna, że Brnjak i Jarinje to przejścia graniczne, na co nastają władze Kosowa. Z kolei prezydent Serbii Boris Tadić zapowiedział, że jego kraj nie uzna Kosowa za niepodległe państwo "ani explicite, ani implicite".
Londyński analityk, specjalista od Bałkanów Tim Judah uważa jednak, że "serbski rząd jest w potrzasku". - Z jednej strony chce wejść do Unii, lecz nie chce być oskarżany przez kosowskich Serbów i opozycję w Belgradzie o zdradę, gdyby zgodził się na albańskich celników na przejściach granicznych. Z kolei Kosowo chce być postrzegane przez UE jako konstruktywny partner, lecz nie chce, aby uważano, że pomaga Serbii w kandydowaniu do UE - zauważa Judah.PAP, arb