Najważniejsze są emocje, autentyczne uczucia: płacz, śmiech, smutek
Widzowie chcą się identyfikować z bohaterami z ekranu. Chcą widzieć zwyczajnych ludzi, którzy żyją tak jak oni i borykają się z podobnymi problemami. - Ludzie już nie mają czasu na czytanie książek, nadeszła era pilota. Widzowie przełączają telewizor z kanału na kanał, zmęczeni komentarzami szukają czystej formy. Dlatego tak ogromnym powodzeniem cieszą się seriale dokumentalne i formy reportażowe: "Szpital Dzieciątka Jezus" i "Pierwszy krzyk" w telewizji publicznej, a u nas "Cela nr", "Wizjer TVN" czy "Pod napięciem" - twierdzi Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. - Widzowie nie chcą moralizatorstwa, edukacji. Chcą oglądać autentyczne emocje, naturalne zachowania ludzi - mówi Waldemar Ostrowski, szef Zespołu Badań i Analiz w TVN.
Wiosną w TVN rusza nowy talk-show, choć nie jest to chyba najlepsza nazwa dla tego programu. Nie przypomina on talk-shows pokazywanych w polskich telewizjach. Godzinny program będzie emitowany pięć razy w tygodniu. Jego gośćmi będą ludzie, którzy borykają się z jakimś problemem i mają za sobą podobne doświadczenia. Na stałe zagoszczą w nim doradcy i terapeuci. Pomagać im będzie także publiczność, która ma uczestniczyć w rozmowach. Nowy talk-show przeznaczony jest dla widowni w każdym wieku, bez względu na wykształcenie i pozycję społeczną. Ma mieć charakter familijny. To ukłon w stronę zwyczajnych ludzi, a nie wyróżniających się, sławnych. Jak twierdzą producenci, sens programu można by zawrzeć w trzech zdaniach: Prawdziwi ludzie. Prawdziwe problemy. Prawdziwe rozwiązania. - Takie programy sprawdziły się na całym świecie. Dla nas to nowe doświadczenie, ale mamy dobrych nauczycieli, takich jak Marty Berman, uznany za specjalistę w produkcjach typu show i talk-show - mówi Edward Miszczak.
- Emocje, prawdziwa rzeczywistość, codzienne problemy - to jest przyszłość telewizji - przewiduje Paul de Man, dyrektor generalny firmy Endemol Neovision, produkującej dla TVN takie popularne programy, jak "To było grane", "Zostań gwiazdą", "Milionerzy" czy "Mini Playback Show". - Dlatego już niedługo na antenie TVN pojawią się programy będące nowością dla naszego widza - dodaje Paul de Man. - Stawiamy na produkcję o charakterze polskim, z dala od opowieści rodem z Hollywood. Bohaterami nowych programów będą zwykli Polacy i ich historie. Widzowie będą mogli się z nimi identyfikować - mówi Ryszard Sibilski, członek zarządu TVN. Taką propozycją jest "Wybacz mi". Tego typu produkcje, bardzo popularne za granicą, określane są mianem emotion television. Łzy wzruszenia, radość, szczęście, ulga - to wszystko dzieje się na oczach widowni. - Nieporozumienia i spory często dzielą ludzi nawet bardzo sobie bliskich. Nie wyjaśnione żale narastają latami. Ludzie przestają z sobą rozmawiać, tracą kontakt. Nawet jeśli chcą się pogodzić, tęsknią, nie zawsze potrafią pierwsi wyciągnąć rękę. Osoby, które zdobyły się na odwagę, piszą do nas. My jedziemy z kwiatami do drugiej strony konfliktu i pytamy, czy chce się pogodzić. Jeśli nie - historia się kończy. Jeśli tak - zapraszamy obie strony do studia i tam rozmawiamy o tym, co je podzieliło. To zupełnie niezwykłe - opowiada Paul de Man. Bohaterami "Wybacz mi" są ludzie, których bardzo wiele dzieli, ale łączy jedno: chcą wybaczyć i potrafią przeprosić. Chcą rozmawiać o tym, co ich skłóciło, chcą się przyznać do błędów i poznać racje drugiej strony konfliktu. - Mam nadzieję, że ten program sprawi, że Polacy staną się bardziej otwarci, że będą chcieli rozmawiać o tym, co ich boli - podkreśla Paul de Man. Czy nasze społeczeństwo jest przygotowane na tego typu emocjonalny ekshibicjonizm? - Po pierwszych informacjach o wprowadzeniu tego programu redakcja dostała setki listów od ludzi, którzy chcą wziąć w nim udział. To znak, że jest on potrzebny - zauważa Edward Miszczak. - Bardzo się cieszę, że program "Wybacz mi" będzie nagrywany w Krakowie. To w pewnym sensie kontynuacja tego, co do tej pory robiliśmy z reporterami "Wizjera TVN". Często będziemy wracać do konfliktów i ludzi, których historie przedstawialiśmy w "Wizjerze" - dodaje Miszczak.
Endemol Neovision i TVN przygotowują także największą w historii telewizji interaktywnej produkcję - "Big Brother". Program ten zdobywa popularność na całym świecie ze względu na kontrowersje, jakie budzi wśród widzów. Kilka osób zamkniętych na sto dni w odizolowanym od świata zewnętrznego domu jest obserwowanych całą dobę przez kamery obecne w każdym pomieszczeniu, nawet w łazience. Rejestrowane jest każde zachowanie i ruch mieszkańców. Z materiałów tych montowane są półgodzinne programy emitowane sześć razy w tygodniu w godzinach największej oglądalności. "Big Brother" wzbudza ogromne kontrowersje i niemal ogólnonarodowe dyskusje o tym, na ile kamera może ingerować w życie ludzi. Ale mimo to ma najwyższą w historii telewizji holenderskiej oglądalność. - Zgadzam się z tym, że program budzi kontrowersje, ale jednocześnie rozpisuje się o nim prasa, ludzie rozmawiają o nim dosłownie wszędzie: na ulicy, w pracy, szkołach - mówi Paul de Man. - Opinie są różne, ale widzowie są mu wierni - dodaje.
Oprócz codziennych półgodzinnych relacji z życia bohaterów "Big Brother" w każdą niedzielę prowadzony jest godzinny talk-show poświęcony podsumowaniu wydarzeń z tygodnia. Jeśli komuś to nie wystarcza, może zajrzeć do Internetu. Kilkanaście kamer śledzi losy bohaterów pierwszego w historii telewizji serialu na żywo. Internauta w każdej chwili może zajrzeć do wybranego przez siebie pomieszczenia. Widzowie narzekają czasem, że nic się nie dzieje, ale nie opuszczają żadnego odcinka. Przywiązują się do bohaterów "Big Brother", opowiadają sobie wszystkie wydarzenia, wymyślają ciąg dalszy. Chcą się podobnie ubierać, mieć takie same okulary itp. Holenderscy nadawcy programu nie boją się pokazywać scen nawet bardzo prywatnych, na przykład tego, co dzieje się w sypialni. - To, co widziałem, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Ale to nie sceny w sypialni czy w łazience najbardziej mnie poruszyły - wspomina pobyt w studiu produkcyjnym Edward Miszczak. - Piorunujące wrażenie wywarł na mnie mężczyzna golący się przed lustrem, za którym umieszczono kamerę. To była naprawdę intymna chwila. Spędzamy ją przecież zawsze w samotności. Co dzieje się z obcymi sobie ludźmi, nagle skazanymi na swoje towarzystwo przez trzy miesiące, pozbawionymi telewizji, radia, odciętymi od reszty świata? Na zarzuty, że taki eksperyment może być zagrożeniem dla psychiki tych osób, Paul de Man odpowiada: - Zgłosiło się ponad dwustu chętnych do wzięcia udziału w programie. Przy pomocy psychologów wybraliśmy dziewięciu. Są to dorośli ludzie, którzy sami chcą uczestniczyć w tym projekcie. Dla nich to interesujący eksperyment. Być może sami są ciekawi swoich reakcji. Poza tym mają stały kontakt z psychologami i zawsze mogą zrezygnować - dodaje. Dla widzów jest to szczególny program, bo czują się współreżyserami. Zasada jest taka, że co dwa tygodnie dwie osoby opuszczają dom - jedną odrzucają sami mieszkańcy, drugą wskazują widzowie. Zależy to od oceny jej zachowania, czy zyskała sympatię. Ten, kto zostanie do końca, wygra 250 tys. guldenów (pół miliona złotych). Ale to nie wszystko. - Ci ludzie już na drugi dzień po wyjściu z domu są gwiazdami. Całe ich życie się zmienia. Wszyscy chcą robić z nimi wywiady. Podpisują kontrakty - podkreśla Paul de Man.
TVN przymierzy się do tego projektu jesienią. Jak przyjmą go Polacy? - Myślę, że to bardzo interesujące, jak ludzie skazani na siebie wymieniają się doświadczeniami, coraz mniej udają, zapominają o kamerach i zachowują się naturalnie. Przecież każdy z nich ma swoją historię. My damy im tylko warunki, żeby ją wydobyć, opowiedzieć. Nie kreujemy rzeczywistości, obserwujemy ją - tak o projekcie mówi Ryszard Sibilski. Czy "Big Brother" okaże się jednym z największych wydarzeń telewizyjnych przełomu wieków? Jeżeli męczą już nas skomplikowane scenariusze, nierealne sytuacje i nieprawdziwi bohaterowie i nie chcemy już mydlanych oper i sensacji, tylko rzetelnego, prawdziwego obrazu rzeczywistości, to znaczy, iż następuje także przełom w guście i zapotrzebowaniu medialnym polskiego widza, a TVN chce mieć w tym niebagatelny udział.
Wiosną w TVN rusza nowy talk-show, choć nie jest to chyba najlepsza nazwa dla tego programu. Nie przypomina on talk-shows pokazywanych w polskich telewizjach. Godzinny program będzie emitowany pięć razy w tygodniu. Jego gośćmi będą ludzie, którzy borykają się z jakimś problemem i mają za sobą podobne doświadczenia. Na stałe zagoszczą w nim doradcy i terapeuci. Pomagać im będzie także publiczność, która ma uczestniczyć w rozmowach. Nowy talk-show przeznaczony jest dla widowni w każdym wieku, bez względu na wykształcenie i pozycję społeczną. Ma mieć charakter familijny. To ukłon w stronę zwyczajnych ludzi, a nie wyróżniających się, sławnych. Jak twierdzą producenci, sens programu można by zawrzeć w trzech zdaniach: Prawdziwi ludzie. Prawdziwe problemy. Prawdziwe rozwiązania. - Takie programy sprawdziły się na całym świecie. Dla nas to nowe doświadczenie, ale mamy dobrych nauczycieli, takich jak Marty Berman, uznany za specjalistę w produkcjach typu show i talk-show - mówi Edward Miszczak.
- Emocje, prawdziwa rzeczywistość, codzienne problemy - to jest przyszłość telewizji - przewiduje Paul de Man, dyrektor generalny firmy Endemol Neovision, produkującej dla TVN takie popularne programy, jak "To było grane", "Zostań gwiazdą", "Milionerzy" czy "Mini Playback Show". - Dlatego już niedługo na antenie TVN pojawią się programy będące nowością dla naszego widza - dodaje Paul de Man. - Stawiamy na produkcję o charakterze polskim, z dala od opowieści rodem z Hollywood. Bohaterami nowych programów będą zwykli Polacy i ich historie. Widzowie będą mogli się z nimi identyfikować - mówi Ryszard Sibilski, członek zarządu TVN. Taką propozycją jest "Wybacz mi". Tego typu produkcje, bardzo popularne za granicą, określane są mianem emotion television. Łzy wzruszenia, radość, szczęście, ulga - to wszystko dzieje się na oczach widowni. - Nieporozumienia i spory często dzielą ludzi nawet bardzo sobie bliskich. Nie wyjaśnione żale narastają latami. Ludzie przestają z sobą rozmawiać, tracą kontakt. Nawet jeśli chcą się pogodzić, tęsknią, nie zawsze potrafią pierwsi wyciągnąć rękę. Osoby, które zdobyły się na odwagę, piszą do nas. My jedziemy z kwiatami do drugiej strony konfliktu i pytamy, czy chce się pogodzić. Jeśli nie - historia się kończy. Jeśli tak - zapraszamy obie strony do studia i tam rozmawiamy o tym, co je podzieliło. To zupełnie niezwykłe - opowiada Paul de Man. Bohaterami "Wybacz mi" są ludzie, których bardzo wiele dzieli, ale łączy jedno: chcą wybaczyć i potrafią przeprosić. Chcą rozmawiać o tym, co ich skłóciło, chcą się przyznać do błędów i poznać racje drugiej strony konfliktu. - Mam nadzieję, że ten program sprawi, że Polacy staną się bardziej otwarci, że będą chcieli rozmawiać o tym, co ich boli - podkreśla Paul de Man. Czy nasze społeczeństwo jest przygotowane na tego typu emocjonalny ekshibicjonizm? - Po pierwszych informacjach o wprowadzeniu tego programu redakcja dostała setki listów od ludzi, którzy chcą wziąć w nim udział. To znak, że jest on potrzebny - zauważa Edward Miszczak. - Bardzo się cieszę, że program "Wybacz mi" będzie nagrywany w Krakowie. To w pewnym sensie kontynuacja tego, co do tej pory robiliśmy z reporterami "Wizjera TVN". Często będziemy wracać do konfliktów i ludzi, których historie przedstawialiśmy w "Wizjerze" - dodaje Miszczak.
Endemol Neovision i TVN przygotowują także największą w historii telewizji interaktywnej produkcję - "Big Brother". Program ten zdobywa popularność na całym świecie ze względu na kontrowersje, jakie budzi wśród widzów. Kilka osób zamkniętych na sto dni w odizolowanym od świata zewnętrznego domu jest obserwowanych całą dobę przez kamery obecne w każdym pomieszczeniu, nawet w łazience. Rejestrowane jest każde zachowanie i ruch mieszkańców. Z materiałów tych montowane są półgodzinne programy emitowane sześć razy w tygodniu w godzinach największej oglądalności. "Big Brother" wzbudza ogromne kontrowersje i niemal ogólnonarodowe dyskusje o tym, na ile kamera może ingerować w życie ludzi. Ale mimo to ma najwyższą w historii telewizji holenderskiej oglądalność. - Zgadzam się z tym, że program budzi kontrowersje, ale jednocześnie rozpisuje się o nim prasa, ludzie rozmawiają o nim dosłownie wszędzie: na ulicy, w pracy, szkołach - mówi Paul de Man. - Opinie są różne, ale widzowie są mu wierni - dodaje.
Oprócz codziennych półgodzinnych relacji z życia bohaterów "Big Brother" w każdą niedzielę prowadzony jest godzinny talk-show poświęcony podsumowaniu wydarzeń z tygodnia. Jeśli komuś to nie wystarcza, może zajrzeć do Internetu. Kilkanaście kamer śledzi losy bohaterów pierwszego w historii telewizji serialu na żywo. Internauta w każdej chwili może zajrzeć do wybranego przez siebie pomieszczenia. Widzowie narzekają czasem, że nic się nie dzieje, ale nie opuszczają żadnego odcinka. Przywiązują się do bohaterów "Big Brother", opowiadają sobie wszystkie wydarzenia, wymyślają ciąg dalszy. Chcą się podobnie ubierać, mieć takie same okulary itp. Holenderscy nadawcy programu nie boją się pokazywać scen nawet bardzo prywatnych, na przykład tego, co dzieje się w sypialni. - To, co widziałem, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Ale to nie sceny w sypialni czy w łazience najbardziej mnie poruszyły - wspomina pobyt w studiu produkcyjnym Edward Miszczak. - Piorunujące wrażenie wywarł na mnie mężczyzna golący się przed lustrem, za którym umieszczono kamerę. To była naprawdę intymna chwila. Spędzamy ją przecież zawsze w samotności. Co dzieje się z obcymi sobie ludźmi, nagle skazanymi na swoje towarzystwo przez trzy miesiące, pozbawionymi telewizji, radia, odciętymi od reszty świata? Na zarzuty, że taki eksperyment może być zagrożeniem dla psychiki tych osób, Paul de Man odpowiada: - Zgłosiło się ponad dwustu chętnych do wzięcia udziału w programie. Przy pomocy psychologów wybraliśmy dziewięciu. Są to dorośli ludzie, którzy sami chcą uczestniczyć w tym projekcie. Dla nich to interesujący eksperyment. Być może sami są ciekawi swoich reakcji. Poza tym mają stały kontakt z psychologami i zawsze mogą zrezygnować - dodaje. Dla widzów jest to szczególny program, bo czują się współreżyserami. Zasada jest taka, że co dwa tygodnie dwie osoby opuszczają dom - jedną odrzucają sami mieszkańcy, drugą wskazują widzowie. Zależy to od oceny jej zachowania, czy zyskała sympatię. Ten, kto zostanie do końca, wygra 250 tys. guldenów (pół miliona złotych). Ale to nie wszystko. - Ci ludzie już na drugi dzień po wyjściu z domu są gwiazdami. Całe ich życie się zmienia. Wszyscy chcą robić z nimi wywiady. Podpisują kontrakty - podkreśla Paul de Man.
TVN przymierzy się do tego projektu jesienią. Jak przyjmą go Polacy? - Myślę, że to bardzo interesujące, jak ludzie skazani na siebie wymieniają się doświadczeniami, coraz mniej udają, zapominają o kamerach i zachowują się naturalnie. Przecież każdy z nich ma swoją historię. My damy im tylko warunki, żeby ją wydobyć, opowiedzieć. Nie kreujemy rzeczywistości, obserwujemy ją - tak o projekcie mówi Ryszard Sibilski. Czy "Big Brother" okaże się jednym z największych wydarzeń telewizyjnych przełomu wieków? Jeżeli męczą już nas skomplikowane scenariusze, nierealne sytuacje i nieprawdziwi bohaterowie i nie chcemy już mydlanych oper i sensacji, tylko rzetelnego, prawdziwego obrazu rzeczywistości, to znaczy, iż następuje także przełom w guście i zapotrzebowaniu medialnym polskiego widza, a TVN chce mieć w tym niebagatelny udział.
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.