Ciekawa rzecz, ci politycy, którzy tak są skorzy do walki z wszelkimi koncesjami w imię świętej wolności gospodarczej, są zarazem skłonni do zamiany wolności obywatelskich na koncesje
1. Lemmus lemmus L., tak zdaje się nazywają tajemniczego gryzonia, którego na próżno wypatrywałem na drogach północy Skandynawii, w tundrze i nad skalistymi fiordami między Tromsoe, Przylądkiem Północnym a stolicą lapońską Karasjok. W tym pięknym i zaskakującym łagodnym ukształtowaniem kraju ma żyć legendarny gryzoń, o którym czytałem w dzieciństwie fantastyczne opowieści w "Życiu zwierząt" Brehma. Do dziś w encyklopediach znajduje się frapująca informacja na jego temat, że zwykł się gromadzić nocą i wędrować wielkimi stadami nad brzeg morza, często w jego odmęty wpadając i tonąc w samobójczym gromadnym zapale. W Polsce o nim dotychczas ani widu, ani słychu, nie wspomniał o lemingach nigdy Wajrak w żadnym ze swych fascynujących felietonów. Domyślacie się więc, jak serce mi drgnęło, kiedy kilka dni temu w pierwszym noworocznym słońcu zobaczyłem w warszawskich Łazienkach kręcącą się po ziemi i zajętą przechwytywaniem rozdawanej wśród przebojowych sikorek karmy jakąś niby myszkę. Myszka, nie myszka, zima, a to tu biega, może to i leming...
2. ...tym bardziej że na Wiejską blisko już stąd było. Tam zaś lemingi ewidentnie weszły w stan gromadnego wzniecenia. Weźmy takiego Wąsacza. Żył on sobie dotychczas cicho i małomównie, myśląc, że jest członkiem rządu powołanego kiedyś przez zwycięską Akcję Wyborczą Solidarność (dobrze tę nazwę tu przypomnieć), podobnie jak jego premier, który też myślał, że rządzi w imieniu tejże akcji i jej koalicjanta. Rządzi, a więc podejmuje decyzje, bo po to robimy wybory, żeby powołano rząd, który będzie państwem zarządzał. Wąsacz chciał jednak sprywatyzować cukier. Na to jednak leming Gabriel, występując w obronie cukru (chomiki też bardzo lubią cukier), nie pozwolił, choć rządem nie jest. Zorganizował więc grupę posłów partii (tak ten twór usiłuje się przedstawić czasami publiczności) rządzącej do tego, żeby podpisała wniosek o odwołanie rządzącego ministra wbrew woli rządzącego premiera. Wielokrotnie już zwracano uwagę na wybujałe wskutek polskiej tradycji i socjalistycznej konstytucji ambicje polskich parlamentarzystów. Nie czując się odpowiedzialni wobec nikogo, a tylko wobec Boga i historii do czasu następnych wyborów, uważają się za uprawnionych do psucia budżetu, układania na kolanie w sali sejmowej poprawek niszczących sens i spójność uchwalanych ustaw czy wreszcie do odwoływania ministrów. Niedawno wbrew tradycji parlamentarnej koalicja rządząca odrzuciła własny projekt ustawy podatkowej. Teraz znowu wbrew tradycji parlamentarnej partia rządząca wnioskuje o odwołanie własnego ministra wbrew zdaniu własnego premiera, by następnie zgodnie z dyscypliną klubową głosować przeciwko swemu wnioskowi. Osobiście nie mam zdania na temat ministra Wąsacza, ani mnie ziębi, ani grzeje, i nie wykluczam, że całkowicie zasłużył na złą ocenę Macieja Jankowskiego czy Gabriela Janowskiego. Wiem za to na pewno, że to, co oni robią, jest szkodliwe politycznie dla ruchu, który reprezentują w Sejmie. Bo co sobie powie jeden z drugim wyborca, kiedy następny raz zobaczy tę nazwę "Solidarność" na listach wyborczych do Sejmu?
3. Solidarni - niesolidarni, a co z obrońcami wolności? Tam też bunt. Wbrew opinii rządu posłowie pod wodzą prezydenta Pawła zabrali się do okrojenia... wolności. Wiadomo przecież, że potrzebne jest nam silne państwo. A silne państwo to takie, które wdaje się w takie szczegóły, jak np. ile razy ktoś w ciągu dnia może przejechać przez Krakowskie Przedmieście albo jakie części pana mogą wystawać z pani na fotografiach. Państwo jest słabe, bo za dużo wolności, to słychać z ust rządzących od czasu, gdy popularność władzy spada co miesiąc. Do głowy mi nie przyszło, że będę kiedyś cytować z aprobatą posłów SLD, ale cóż robić - siła wyższa, wolność w niebezpieczeństwie - trzeba ją bronić przed... Unią Wolności. Na szczęście i w samej Unii Wolności znaleźli się dzielni ludzie, jak Irena Lipowicz (zesłana na muzycznie kompensowaną ambasadorską banicję) czy Helena Góralska, więc prezydentowi Kwaśniewskiemu zaoszczędzono widoku waszego felietonisty klęczącego przed Pałacem Namiestnikowski z transparentem wzywającym do zawetowania ograniczającej wolność zgromadzeń ustawy (dopóki takie indywidualne demonstracje nie są jeszcze zabronione). A powodów do weta byłoby wiele, choćby to, że według naszej konstytucji wolność zgromadzeń może być ograniczona tylko ustawą, a nie rozporządzeniami drogowymi, albo to, że te ograniczenia powinny ograniczać się do tego, co jest konieczne w ramach demokratycznego ładu, a to na pewno nie oznacza konieczności zgłaszania dwa tygodnie wcześniej zamiaru przeprowadzenia publicznej demonstracji przeciwko temu, że wczoraj Rosjanie zbombardowali Czeczenię albo jutro Piskorski ma zamiar skasować wolność zgromadzeń. Nie znaliśmy kalendarza tych zamiarów.
4. Wszystkie te praktyczne argumenty, które często skądinąd rozsądni ludzie przedstawiają, nie odnoszą się do istoty proponowanego przez posła Piskorskiego pomysłu, jakim jest zamiana wolności na koncesje. Ciekawa rzecz, ci politycy, którzy tak są skorzy do walki z wszelkimi koncesjami w imię świętej wolności gospodarczej, są zarazem skłonni do zamiany wolności obywatelskich na koncesje. Do tego sprowadza się odrzucony pomysł. Wolność koncesjonowana nie jest wolnością. Zresztą to i tak są wszystko bajki. Od dzieciństwa patrzę, jak ulicą, przy której mieszkam, przechodzi po meczu Legii tłum kibiców wyrażający także na ścianach swoje oceny sportowe i traktuję to jako naturalną część życia w mieście, podobnie jak procesję wychodzącą na ulicę z kościoła. Na domiar złego ludzie gromadzą się, aby popatrzeć na zastrzelonego przez policję złodzieja, nie pytając, czy mają do tego prawo. Wolność zgromadzeń, wbrew temu, co mówił w Sejmie poseł Walendziak, jest jednym z najważniejszych kryteriów określających to, czy żyjemy w społeczeństwie wolnych obywateli, czy też poddanych, którym wydaje się koncesje na zgromadzenie, handel czy opowiadanie dowcipów o rządzie.
5. Czy pamiętacie słowa starego Macieja z "Pana Tadeusza", tak, starego Macieja z le... , tfu, z królikiem na ramieniu?
2. ...tym bardziej że na Wiejską blisko już stąd było. Tam zaś lemingi ewidentnie weszły w stan gromadnego wzniecenia. Weźmy takiego Wąsacza. Żył on sobie dotychczas cicho i małomównie, myśląc, że jest członkiem rządu powołanego kiedyś przez zwycięską Akcję Wyborczą Solidarność (dobrze tę nazwę tu przypomnieć), podobnie jak jego premier, który też myślał, że rządzi w imieniu tejże akcji i jej koalicjanta. Rządzi, a więc podejmuje decyzje, bo po to robimy wybory, żeby powołano rząd, który będzie państwem zarządzał. Wąsacz chciał jednak sprywatyzować cukier. Na to jednak leming Gabriel, występując w obronie cukru (chomiki też bardzo lubią cukier), nie pozwolił, choć rządem nie jest. Zorganizował więc grupę posłów partii (tak ten twór usiłuje się przedstawić czasami publiczności) rządzącej do tego, żeby podpisała wniosek o odwołanie rządzącego ministra wbrew woli rządzącego premiera. Wielokrotnie już zwracano uwagę na wybujałe wskutek polskiej tradycji i socjalistycznej konstytucji ambicje polskich parlamentarzystów. Nie czując się odpowiedzialni wobec nikogo, a tylko wobec Boga i historii do czasu następnych wyborów, uważają się za uprawnionych do psucia budżetu, układania na kolanie w sali sejmowej poprawek niszczących sens i spójność uchwalanych ustaw czy wreszcie do odwoływania ministrów. Niedawno wbrew tradycji parlamentarnej koalicja rządząca odrzuciła własny projekt ustawy podatkowej. Teraz znowu wbrew tradycji parlamentarnej partia rządząca wnioskuje o odwołanie własnego ministra wbrew zdaniu własnego premiera, by następnie zgodnie z dyscypliną klubową głosować przeciwko swemu wnioskowi. Osobiście nie mam zdania na temat ministra Wąsacza, ani mnie ziębi, ani grzeje, i nie wykluczam, że całkowicie zasłużył na złą ocenę Macieja Jankowskiego czy Gabriela Janowskiego. Wiem za to na pewno, że to, co oni robią, jest szkodliwe politycznie dla ruchu, który reprezentują w Sejmie. Bo co sobie powie jeden z drugim wyborca, kiedy następny raz zobaczy tę nazwę "Solidarność" na listach wyborczych do Sejmu?
3. Solidarni - niesolidarni, a co z obrońcami wolności? Tam też bunt. Wbrew opinii rządu posłowie pod wodzą prezydenta Pawła zabrali się do okrojenia... wolności. Wiadomo przecież, że potrzebne jest nam silne państwo. A silne państwo to takie, które wdaje się w takie szczegóły, jak np. ile razy ktoś w ciągu dnia może przejechać przez Krakowskie Przedmieście albo jakie części pana mogą wystawać z pani na fotografiach. Państwo jest słabe, bo za dużo wolności, to słychać z ust rządzących od czasu, gdy popularność władzy spada co miesiąc. Do głowy mi nie przyszło, że będę kiedyś cytować z aprobatą posłów SLD, ale cóż robić - siła wyższa, wolność w niebezpieczeństwie - trzeba ją bronić przed... Unią Wolności. Na szczęście i w samej Unii Wolności znaleźli się dzielni ludzie, jak Irena Lipowicz (zesłana na muzycznie kompensowaną ambasadorską banicję) czy Helena Góralska, więc prezydentowi Kwaśniewskiemu zaoszczędzono widoku waszego felietonisty klęczącego przed Pałacem Namiestnikowski z transparentem wzywającym do zawetowania ograniczającej wolność zgromadzeń ustawy (dopóki takie indywidualne demonstracje nie są jeszcze zabronione). A powodów do weta byłoby wiele, choćby to, że według naszej konstytucji wolność zgromadzeń może być ograniczona tylko ustawą, a nie rozporządzeniami drogowymi, albo to, że te ograniczenia powinny ograniczać się do tego, co jest konieczne w ramach demokratycznego ładu, a to na pewno nie oznacza konieczności zgłaszania dwa tygodnie wcześniej zamiaru przeprowadzenia publicznej demonstracji przeciwko temu, że wczoraj Rosjanie zbombardowali Czeczenię albo jutro Piskorski ma zamiar skasować wolność zgromadzeń. Nie znaliśmy kalendarza tych zamiarów.
4. Wszystkie te praktyczne argumenty, które często skądinąd rozsądni ludzie przedstawiają, nie odnoszą się do istoty proponowanego przez posła Piskorskiego pomysłu, jakim jest zamiana wolności na koncesje. Ciekawa rzecz, ci politycy, którzy tak są skorzy do walki z wszelkimi koncesjami w imię świętej wolności gospodarczej, są zarazem skłonni do zamiany wolności obywatelskich na koncesje. Do tego sprowadza się odrzucony pomysł. Wolność koncesjonowana nie jest wolnością. Zresztą to i tak są wszystko bajki. Od dzieciństwa patrzę, jak ulicą, przy której mieszkam, przechodzi po meczu Legii tłum kibiców wyrażający także na ścianach swoje oceny sportowe i traktuję to jako naturalną część życia w mieście, podobnie jak procesję wychodzącą na ulicę z kościoła. Na domiar złego ludzie gromadzą się, aby popatrzeć na zastrzelonego przez policję złodzieja, nie pytając, czy mają do tego prawo. Wolność zgromadzeń, wbrew temu, co mówił w Sejmie poseł Walendziak, jest jednym z najważniejszych kryteriów określających to, czy żyjemy w społeczeństwie wolnych obywateli, czy też poddanych, którym wydaje się koncesje na zgromadzenie, handel czy opowiadanie dowcipów o rządzie.
5. Czy pamiętacie słowa starego Macieja z "Pana Tadeusza", tak, starego Macieja z le... , tfu, z królikiem na ramieniu?
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.