Polacy kradną na potęgę. Nie z głodu, ale z bezmyślnej chciwości – wynika z raportu przygotowanego przez serwis Money.pl. Czy kradzież w pracy się opłaca? Najwyraźniej tak.
Kradzież w sklepach ze sprzętem RTV jest tyleż kusząca, co ryzykowna. Prawdopodobieństwo zatrzymania na gorącym uczynku (przeklęte kamery!) jest zbyt duże. Z kolei wyniesienie paczki chipsów z Biedronki wiąże się ze śmiesznie małym zyskiem, a kamer i ochroniarzy jest tylu, co w głównej siedzibie NBP. Paranoja! Napad rabunkowy… Samo określenie tego przedsięwzięcia kojarzy się z podrzędnymi filmami akcji, więc raczej odpada. Kradzież samochodów? Zbyt skomplikowana. Za to firma! Tak, firma to idealne miejsce na kradzież.
Po pierwsze – w firmie jesteśmy u siebie. Doskonale znamy rozkład kamer, wiemy którędy najczęściej przechodzi ochrona, najlepiej wiemy, co można bezkarnie zwinąć i – co najważniejsze – nikt nas specjalnie nie pilnuje. Gdyby bowiem właściciel miejsca pracy wpadł na pomysł, aby sprawdzać torby pracowników przed każdym wyjściem z biura, od razu zagrzmiałyby wszystkie związki zawodowe, a odpowiedni pozew trafiłby do Rzecznika Praw Obywatelskich, a może nawet otarłby się o Helsińską Fundacje Praw Człowieka. Najbezpieczniej więc wynosić to, co zmieści się do torebki.
Amatorzy działań na niewielką skalę najczęściej przyznają, że wynoszą z firmy papier do drukarki (jedną ryzę do bieżącego użytku i drugą – na zapas), długopisy, naczynia i akcesoria komputerowe. Gdy firma zmienia siedzibę, sprzęt firmowy aż prosi się o to, aby się nim zaopiekować. Firmowi szabrownicy obchodzą wówczas swoje święto. A – zanim święto nadejdzie – można zawsze wyprowadzić z pracy parę puszek kawy, papier toaletowy i używane kostki toaletowe. Trzeba przyznać, że Polacy to jednak praktyczny naród!
Kradzież w firmach stała się tak powszechna, że nikogo specjalnie nie dziwi i nie gorszy. Zaczęło się niewinnie – od kserowania prywatnych dokumentów na koszt pracodawcy. Dziś mamy już do czynienia z narodową kleptomanią.
Po pierwsze – w firmie jesteśmy u siebie. Doskonale znamy rozkład kamer, wiemy którędy najczęściej przechodzi ochrona, najlepiej wiemy, co można bezkarnie zwinąć i – co najważniejsze – nikt nas specjalnie nie pilnuje. Gdyby bowiem właściciel miejsca pracy wpadł na pomysł, aby sprawdzać torby pracowników przed każdym wyjściem z biura, od razu zagrzmiałyby wszystkie związki zawodowe, a odpowiedni pozew trafiłby do Rzecznika Praw Obywatelskich, a może nawet otarłby się o Helsińską Fundacje Praw Człowieka. Najbezpieczniej więc wynosić to, co zmieści się do torebki.
Amatorzy działań na niewielką skalę najczęściej przyznają, że wynoszą z firmy papier do drukarki (jedną ryzę do bieżącego użytku i drugą – na zapas), długopisy, naczynia i akcesoria komputerowe. Gdy firma zmienia siedzibę, sprzęt firmowy aż prosi się o to, aby się nim zaopiekować. Firmowi szabrownicy obchodzą wówczas swoje święto. A – zanim święto nadejdzie – można zawsze wyprowadzić z pracy parę puszek kawy, papier toaletowy i używane kostki toaletowe. Trzeba przyznać, że Polacy to jednak praktyczny naród!
Kradzież w firmach stała się tak powszechna, że nikogo specjalnie nie dziwi i nie gorszy. Zaczęło się niewinnie – od kserowania prywatnych dokumentów na koszt pracodawcy. Dziś mamy już do czynienia z narodową kleptomanią.