Widać i dla Palikota "polskość to nienormalność", a szczęście ma nam zapewnić nieokreślona "europejskość". Jaka? Czy ta holenderska, zamykająca granice przed Bułgarami? Może francuska, wyrzucająca Romów? A może chodzi o inne wzorce? O greckie oszustwa finansowe? Opanowanie wszystkich sfer życia przez mafię (Włochy)? Podnoszący głowę nazizm, jak w Niemczech? Rozkład państwa, jak w Belgii?
Tego od Palikota jeszcze się nie dowiedzieliśmy. Zapatrzony w "Europę" poseł z Biłgoraja zdradził natomiast plany "jednoczenia lewicy". 1 maja na wspólnym kongresie zwolennicy "trochę innego ładu społecznego", mieliby paść w ramiona "robotników i związkowców". To kolejny projekt jednoczenia lewicy pod czerwonym sztandarem. Kolejny raz twarzą takiego porozumienia ma stać się Aleksander Kwaśniewski - człowiek zataczający się na grobach zamordowanych w Katyniu Polaków, borykający się z filipińską przypadłością, który prawo łaski wykorzystał, by wypuścić mordercę (i kasjera lewicy) Petera Vogla oraz innego skazanego kolegę - Zbigniewa Sobotkę. Innymi słowy - człowiek absolutnie skompromitowany. Sam Kwaśniewski wystarczy, by pomysł Palikota odrzeć z jakiejkolwiek powagi.
Ale spójrzmy dokładniej. Jakie wspólne interesy mogą mieć ludzie domagający się swobodnego dostępu do narkotyków z tymi, którzy widzą w dwóch mężczyznach równoważny odpowiednik tradycyjnej rodziny? Co łączy "Kolorową Polskę" ze związkowcami, domagającymi się pensji minimalnej i "tworzenia nowych miejsc pracy" przez rozbudowany aparat biurokratyczny?
Nic. Poza jednym - i tu widzi Palikot swą szansę. Te środowiska nie mają wpływu na bieg wydarzeń. W państwie zmonopolizowanym przez Platformę swoje interesy mogą realizować tylko ci, na których przychylnie patrzy Donald Tusk (oraz ci, którzy umieją sobie tę przychylność wywalczyć). Nie będzie małżeństw gejów, wysokich pensji minimalnych ani marihuany w kioskach, jeśli Tusk powie "nie". Po dwukrotnym głosowaniu nad fotelem wicemarszałka Sejmu dla Wandy Nowickiej wiemy już, że posłowie PO głosują tak, jak im wódz każe, przekonania chowając do kieszeni.
Palikot kreuje się więc na obrońcę "uciśnionych". Pod tym względem zachowuje się jak PiS, którym tak gardzi - próbuje pod swym szyldem skrzyknąć wszystkich, którzy chcieliby państwa innego niż platformiane. Tyle że PiS-owców łączy realna wspólnota przekonań, przynajmniej w kwestii pryncypiów. Środowiska, na które chrapkę ma Palikot, tego atutu są pozbawione. Palikotowi się więc nie uda. A może wcale nie ma się udać? Może chodzi tylko o szum, by powstrzymać spadek w sondażach?
Pytanie też, czy Palikot (i jego zwolennicy) widzą rysującą się na horyzoncie pułapkę. Jak Ruch Palikota chce komukolwiek w Polsce zagwarantować realizację jego interesów, jeżeli planem Palikota jest unicestwienie polskiej władzy wykonawczej i ustawodawczej? Czy Palikot liczy na bezwzględną większość w przyszłym paneuropejskim rządzie i parlamencie? Zamiast więc nawoływać Polaków, by oddali się w ręce "Europy", niech Palikot skoncentruje się na opluwaniu Kaczyńskiego. W tym jest prawdziwym fachowcem. Losu obywateli Polski nie poprawi (swoją niekompetencję i nieudolność udowodnił już w sejmowej komisji Przyjazne państwo), ale zaistnieje w mediach.
Bo czy naprawdę ktoś sądzi, że Palikotowi chodzi o coś więcej? Wolne żarty.