Pana Mariana, szczupłego sześćdziesięciolatka ubranego od stóp do głów na czarno, wieś okrzyknęła już etatowym przewodnikiem pielgrzymek. Zawsze stoi przy cmentarnej bramie, gotowy ja otworzyć, do grobu pokierować. – Nie ma dnia, żeby jakąś wycieczka nie przyjechała – opowiada.
Przyjeżdżają głównie wczasowicze z pobliskiego Darłowa, kuracjusze z licznych w okolicy sanatoriów. Jeden zostawi znicz, drugi kwiat, trzeci liścik – we wsi jest potem zgadywanie, czy to modlitwy, czy wskazówki, jak wytropić tego, kto wykończył pana Leppera. Nie zaglądają, bo przecież to nie do nich. Dość, ze jest ruch, ciągle ktoś tu do przewodniczącego na cmentarz wpada. Ale już do jego rodziny, w niedalekim Zielnowie, nie wpada raczej nikt. No chyba ze policja z prokuratorskim poleceniem, by sprawdzić, czy sznur, na którym Andrzej Lepper zawisł, pochodził z jego gospodarstwa.
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze tygodnika „Wprost".