Ludzie zatrzymywani na placu
Akcja zaczęła się od postawienia około 20 zniczy przy kościele pw. świętych Szymona i Heleny, zwanym Czerwonym Kościołem, na Placu Niepodległości. Działacze wyjęli portrety więźniów politycznych i wznosili okrzyki „Wolność więźniom politycznym!" oraz „Niech żyje Białoruś!”. Jak pisze portal Karta’97, natychmiast rzucili się na nich ludzie ubrani po cywilnemu i zaciągnęli około 10 osób do mikrobusów. Mimo to na placu zebrało się później około 200 osób, które także zaczęto zatrzymywać.
Uczestnicy akcji informowali się o przebiegu wydarzeń na Facebooku. Wiceprzewodnicząca Młodego Frontu Nasta Pałażanka napisała tam, że dzwonią do niej ludzie, którzy zostali zatrzymani przy Czerwonym Kościele. „Powiedzieli, że omonowcy zachowywali się brutalnie: kopali, wyrywali telefony" – napisała.
Ambasadorowie w kościele
W czasie gdy trwały zatrzymania na Placu Niepodległości, w Czerwonym Kościele odbywała się msza z udziałem przedstawicieli misji dyplomatycznych państw UE, w tym ambasadora Polski Leszka Szerepki. Według Radia Swaboda, z Czerwonego Kościoła wyszedł ksiądz i zaprosił do środka tych uczestników akcji, którzy nie zostali zatrzymani. - Nasz ambasador był w kościele. Byli też praktycznie wszyscy ambasadorowie Unii Europejskiej, a także przedstawicielka Unii Europejskiej w Mińsku pani Maira Mora. Na szczęście nikogo z nich nie aresztowano – powiedział rzecznik ambasady RP w Mińsku Paweł Marczuk. Radio Swaboda podało, że do Czerwonego Kościoła przyszedł też szef amerykańskiej misji dyplomatycznej w Mińsku Michael Scanlan.
"Tym razem nie bili mnie po głowie"
Jeszcze przed akcją uczczenia rocznicy zatrzymano w Mińsku i innych miastach Białorusi kilku działaczy opozycji, m.in. byłego kandydata na prezydenta Białorusi Witala Rymaszeuskiego. Rymaszeuski powiedział, że nie podano mu przyczyny zatrzymania. Jak twierdzi, spędził na komisariacie prawie 5 godzin, przykuty do ławki. - Wszystko odbyło się tak samo jak w zeszłym roku (Rymaszeuski został zatrzymany 19 grudnia 2010 r. i zwolniony 1 stycznia). Też się nie przedstawili i wciągnęli do takiego samego autobusu. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz byli mniej brutalni – nie bili mnie po głowie – powiedział Rymaszeuski.
Symboliczny marsz Nikalajeua
Na poniedziałek na godz. 18 wezwano też na milicję niektóre osoby skazane w związku z protestem powyborczym z ubiegłego roku. Wśród wezwanych był jeden z ubiegłorocznych kandydatów na prezydenta Uładzimir Niaklajeu, skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na dwa lata za "przygotowywanie działań poważnie naruszających porządek publiczny". Wcześniej Nikalajeu symbolicznie przeszedł do końca trasę wiodącą na Plac Niepodległości, którą zamierzał pokonać idąc na protest rok temu, ale mu się nie udało, bo został pobity do nieprzytomności przez nieznanych sprawców. Na Placu Niepodległości „przekazaliśmy (rządowi) apel o niezwłoczne uwolnienie więźniów politycznych" – zaznaczył Niaklajeu.
Rano akcję solidarności z narodem białoruskim przeprowadziły przy gmachu KGB w Mińsku trzy ukraińskie działaczki grupy FEMEN, rozbierając się od pasa w górę i prezentując plakaty z napisem „Wolność więźniom politycznym". Australijską operatorkę grupy, Kitty Green, zatrzymano, a działaczkom udało się uciec.
Doszło też do demonstracji w kilku miastach europejskich, podczas których uczczono rocznicę protestów po wyborach na Białorusi. Manifestowano m.in. w Warszawie, Kijowie, Tallinie i Sztokholmie.
A przed rokiem...
19 grudnia 2010 roku w Mińsku brutalnie zdławiono protest przeciwko oficjalnym wynikom wyborów, dającym prawie 80 proc. poparcia urzędującemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Po demonstracji do aresztów trafiło ponad 600 osób. Kilkadziesiąt stanęło przed sądem w sprawie karnej o masowe zamieszki, ponad 20 skazano na pobyt w kolonii karnej. W więzieniach pozostają m.in. byli kandydaci opozycji w tych wyborach Andrej Sannikau i Mikoła Statkiewicz.
zew, PAP