Obszerne fragmenty wystąpienia prof. Bronisława Geremka, ministra spraw zagranicznych RP, na Freie Universität w Berlinie z okazji odebrania doktoratu honoris causa 15 stycznia 1999 r.
Berlina przed 1989 r. prawie nie znałem. W Berlinie - "Hauptstadt der DDR" - byłem tylko raz, przez kilka godzin. W Berlinie Zachodnim otrzymałem wprawdzie fellowship w Wissenschaftskolleg, ale odmówiono mi paszportu. Poznałem Berlin dopiero po 1989 r., uczestnicząc w dziesiątku międzynarodowych konferencji. Związał mnie też z Berlinem Aspen Institute, powołując mnie do swojej rady oraz utworzonej wespół z Carnegie Endowment for International Peace komisji bałkańskiej.
O jednym spotkaniu berlińskim chciałbym wspomnieć - o spotkaniu z Willym Brandtem we wrześniu 1990 r. Poprzedzone ono było okresem nieporozumień między "Solidarnością" a SPD. Niemieccy socjaldemokraci uważali, że polska "Solidarność" burzyła spokój w Europie i niweczyła szanse, jakie stworzyła ich "polityka wschodnia". Kiedy Willy Brandt postanowił złożyć wizytę w Polsce po stanie wojennym, zaproponowałem spotkanie dwóch laureatów Pokojowej Nagrody Nobla w Gdańsku. Brandt odmówił rozmów z "Solidarnością" i spotkał się w Warszawie tylko z przedstawicielami Klubu Inteligencji Katolickiej. Kilka lat później, już po przełomie 1989 r., w wielkim amfiteatrze Sorbony uczestniczyłem wraz z Willym Brandtem w debacie o polityce współczesnej. Jeden ze studentów francuskich zapytał Brandta, dlaczego tak uparcie odmawiał poparcia "Solidarności". Odpowiedział, że nie przewidywał tak szybkiego rozwoju wypadków i rozpadu dominacji sowieckiej w tej części Europy. Uważał zatem, że należy działać tak, aby zmniejszać skutki rządów komunistycznych i pomagać ludziom. Dziś zaś cieszy się z wyzwolenia Polski tak jak ze zjednoczenia Niemiec. Ujął mnie szczerością odpowiedzi i przyznaniem się do błędu. Przyjąłem potem bez wahań zaproszenie Brandta na berliński kongres SPD. W przemówieniu na zjeździe mówiłem o tym, że "potrzebowaliśmy zjednoczenia Niemiec, żeby położyć kres podziałowi Europy". Przypomniałem, że "my, ludzie ťSolidarnościŤ, powiedzieliśmy, iż Niemcy mają prawo do zjednoczenia, mają prawo do samostanowienia o swoim losie narodowym. Powiedzieliśmy to wtedy, gdy zdawało się to jeszcze nierealistycznym marzeniem". Kończyłem przemówienie, mówiąc, że Europa zjednoczona jest w zasięgu ręki. Brandt powiedział mi wtedy, jak jest ważne, że mówię to w Berlinie, który sam jeszcze nie zdołał się przystosować do swego zjednoczenia.
Nie wiem, czy miałem wówczas świadomość tego szczególnego wymiaru berlińskiego. Dla polskiego pokolenia wojennego, do którego należę, Berlin kojarzył się z tradycją pruskiej potęgi oraz z Trzecią Rzeszą. Potem, przez kilka dziesiątków lat, Berlin był miastem podzielonym, przeciętym murem, który przypominał mur getta warszawskiego: był to symbol zaprzeczenia europejskiej tradycji i świadectwo podziału Europy. Tu właśnie konfrontowały się dwa światy. Berlin Zachodni jawił się jako Zachód, był witryną zachodniej prosperity, ale także świadectwem solidarności Zachodu. Pomnik w pobliżu Tempelhof przypomina niezwykły i jedyny w swoim rodzaju rozdział "zimnej wojny", wobec jakiego trudno pozostać zimnym - mam na myśli most powietrzny, dzięki któremu obroniono enklawę wolności w świecie radzieckiej dominacji. I wreszcie powstanie berlińskie 17 czerwca 1953 r., po którym Bertolt Brecht radził rządzącej w NRD partii, aby wybrała sobie inny naród do przewodzenia. To były oczywiste skojarzenia, jakie z Berlinem się łączyły.
Ale Berlin Zachodni stał się metropolią kulturalną o niezwykłej żywotności, opartej bardziej na przekonaniu, że jest w sytuacji between and betwixt, niż na poczuciu niemieckiej tożsamości i tradycji. Może zresztą była to niemieckość taka, o jakiej pół wieku temu pisał Tomasz Mann ("Betrachtungen eines unpolitischen Mannes"), a którą wyrażać miały słowa Tonia Krögera: "stoję na granicy dwóch światów, w żadnym nie czuję się u siebie, stąd jest mi trochę ciężko". Lecz była też w klimacie kulturalnym Berlina szczególna obecność stałego niepokoju o własne przetrwanie. Właśnie ten niepokój uznawał węgierski myśliciel Istvan Bibo za najbardziej charakterystyczny rys losu historycznego narodów Europy Środkowej. W tym sensie - przynajmniej dla obserwatora ze Wschodu - Berlin Zachodni tych lat był metropolią środkowoeuropejską.
Stając się realną stolicą zjednoczonych Niemiec, Berlin stawia teraz kluczowe pytania dotyczące przyszłości Republiki Federalnej i jej miejsca w Europie. Chodzi o to, jaka będzie Republika Berlińska w stosunku do swojej bońskiej poprzedniczki, czy będzie kontynuowała orientację europejską z taką samą siłą jak Republika Bońska i czy tak jak ta ostatnia będzie wiązać poczucie odpowiedzialności za przeszłość niemiecką z priorytetowo traktowaną odpowiedzialnością za przyszłość Europy. Wreszcie - last but not least - stoi pytanie, jaki będzie stosunek Republiki Berlińskiej do Polski. Berlin od granicy z Polską dzieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, Warszawa zaś jest najbliżej Berlina położoną stolicą, lecz może to pozostać tylko prawdą geografii, a nie polityki.
Integracja europejska wydaje się jednym z nielicznych zjawisk pozytywnych, które można zaliczyć do dodatniego bilansu XX w. Oczywiście, należałoby tu spojrzeć na wszystkie struktury łączące kraje Europy - jak OBWE czy Rada Europy - lub też poszczególne regiony kontynentu, ale w kategoriach rzeczywistego sukcesu można mówić bez wątpienia o Unii Europejskiej i o Pakcie Północnoatlantyckim. NATO jest sojuszem polityczno-militarnym, łączącym Amerykę Północną z Europą w celu wspólnej obrony, a także przejmującym coraz szerzej funkcje zbiorowego bezpieczeństwa. Jestem przekonany, że w interesie europejskich krajów członkowskich leży trwałość tego sojuszu, lecz nie można wykluczyć sytuacji, w której padłby on ofiarą polityki izolacjonizmu z jednej strony lub niefrasobliwości i krótkowzroczności z drugiej. Świadectwem spoistości i trwałości sojuszu jest zarówno bilans półwiecza bezpiecznego rozwoju Europy, jak i decyzja o rozszerzeniu NATO. Trudno jednak nie dostrzec, że właściwy proces integracji w ramach NATO dotyczy niemal wyłącznie domeny militarnej, może zostać zatrzymany decyzjami rządów narodowych, a więc jest odwracalny.
W wypadku Unii Europejskiej wiele wskazuje na to, że jest to już ewolucja w znacznej mierze nieodwracalna. Wytworzyły się więzi kooperacji i współzależności, uformowały się wspólne instytucje niezależne od analogicznych narodowych instytucji przedstawicielskich i wykonawczych, wykształciły się kulturowe warunki ponadnarodowego współżycia w ramach unii. U schyłku stulecia można uznać, że istnienie Unii Europejskiej opiera się nie tylko na woli rządów i parlamentów narodowych, ale na daleko posuniętej integracji. Jednocześnie unia znajduje się w momencie krytycznym swojego istnienia. Skutecznie została wykluczona konfliktogenna konkurencja o rynki surowców i zbytu między państwami, a współpraca gospodarcza wytworzyła realny wspólny rynek, łączący zasadę wolności ekonomicznej z niezbędnymi regulacjami. Od początku istnienia wspólnot europejskich i w programie ich ojców założycieli była jednak obecna również zasada solidarności. W dziejach Europy wytworzyło ją zagrożenie zewnętrzne, którego nie ma teraz na horyzoncie, chociaż próbuje się czasem wytworzyć mit takiego antyeuropejskiego zagrożenia ze strony Ameryki czy Rosji. Podstawa solidarności europejskiej musi być zatem pozytywna, a to trudniejsze. Sprzeczności interesów biorą górę, a egoizm czy izolacjonizm podważa zasadę solidarności - może to być egoizm państw kontrybutorów budżetu unii równie dobrze jak egoizm państw beneficjentów. Powrót pojęcia interesu narodowego do dyskursu polityki europejskiej mógłby nie mieć głębszych konsekwencji, gdyby mu się przeciwstawiało poczucie interesu europejskiego - a tego brak. Jestem przekonany, że warunkiem pozytywnego wyjścia z obecnego zachwiania integracji europejskiej jest wprowadzenie do świadomości zbiorowej poczucia interesu europejskiego. Wtedy właśnie proces wprowadzania euro uzyska wymiar rzeczywistości jednoczącej. Wtedy także problem rozszerzenia Unii Europejskiej o kraje środkowo-wschodniej Europy, wśród nich o Polskę, uzyska swój właściwy wymiar, a mianowicie zjednoczenie Europy.
Zjednoczenie Niemiec wbrew obawom nie osłabiło procesów integracji europejskiej, przeciwnie - stworzyło dla niej nowe szanse. Słowa Henry?ego Kissingera, że "Niemcy są zbyt duże na Europę, a zbyt małe na świat", nie straciły jednak na aktualności i powstaje pytanie, jak zjednoczone Niemcy będą wykorzystywały swoją potęgę. Odpowiedź na to pytanie kojarzy w szczególny sposób niemiecką pamięć o przeszłości oraz niemiecką wizję przyszłości.
Nie sądzę, że zmiana pokoleniowa może legitymizować zbiorową amnezję lub relatywizowanie przeszłości. W samej rzeczy Niemcy w tej sprawie mają wybór między dwiema tradycjami. Jedną, związaną z Republiką Bońską, symbolizuje obraz Willy?ego Brandta klęczącego przed pomnikiem warszawskiego getta czy też testament Konrada Adenauera, postulujący trzy wielkie pojednania, czy wreszcie Roman Herzog składający hołd powstaniu warszawskiemu. Druga wiąże się z NRD, która przerzucała odpowiedzialność za poczynania Niemiec w ciągu XX stulecia na "innych" - na burżuazję niemiecką, międzynarodowy kapitalizm i Niemcy Zachodnie. Postulując wybór pamięci, nie upominam się o poczucie winy zbiorowej, nawet w takim sensie, w jakim Karl Jaspers pojmował "die Schuldfrage", ale po prostu o wiedzę o własnej przeszłości, która zapobiegałaby negatywnym pokusom i nostalgiom. Taka odpowiedzialność za własną historię narodową wiąże niemiecki interes narodowy z umacnianiem i rozszerzaniem integracji europejskiej, wiąże Niemcy z Europą. A także z Polską.
Polska wraz z całą Europą Środkową ma za sobą dziewięć lat transformacji ustrojowej i trudnego dostosowywania się do wymogów Unii Europejskiej. Polska, niemal dwa i pół razy większa od dawnej NRD, dokonała tego własnym wysiłkiem. Wyszła z zapaści gospodarczej, odważnie aplikując "terapię szokową". Przeprowadza fundamentalne reformy ustrojowe, gospodarcze i społeczne. Dzięki rezultatom procesu modernizacji w Polsce, powstały w Niemczech dziesiątki tysięcy miejsc pracy. Polacy, opowiadając się za wejściem do Unii Europejskiej, mają świadomość związanego z tym ryzyka i zagrożeń, ale przeważające siły polityczne inwestują wysiłek w przekonanie swojego społeczeństwa do idei integracji europejskiej. Dlatego właśnie Polska jest gotowa do wejścia do Unii Europejskiej i oczekuje momentu, kiedy unia będzie gotowa do jej przyjęcia.
Poparcie Niemiec dla wejścia Polski do unii nie jest problemem techniki negocjacyjnej ani miłosiernym wsparciem - jest wyborem strategii politycznej o fundamentalnym dla polityki niemieckiej znaczeniu. Określałoby hierarchię celów polityki wschodniej w perspektywie Republiki Berlińskiej, a wsparte uprzywilejowaną współpracą francusko-niemiecko-polską miałoby swoje znaczenie w całokształcie polityki europejskiej. Sądzę, że wybór Polski jako partnera wschodniej polityki Niemiec nie jest jedynym możliwym, ale jest on zgodny z interesem zarówno Niemiec, jak i Polski, jest też zgodny z wizją jednoczącej się Europy przyszłego stulecia. Polska stała się poważnym partnerem handlowym dla Niemiec: już dzisiaj obroty Niemiec z Polską są większe niż z Rosją i z Chinami.
W historii Niemiec można dostrzec szczególną rolę tego kraju jako wielkich wschodnich kresów zachodniej cywilizacji, podobnie jak los historyczny Polski można postrzegać w kategoriach zachodnich kresów Europy Wschodniej. Ta zbieżność losów historycznych może na przełomie stuleci funkcjonować jako ważny wehikuł idei europejskiej.
Chociaż obarczony jestem sceptycyzmem intelektualisty, to jestem politykiem optymistycznym. Mądre łączenie wielkich wizji i pragmatycznych interesów, powiązanie Realpolitik oraz Idealpolitik pod warunkiem, że żadna z nich nie stanie się jedyną siłą generowania projektu przyszłości, pozwoli urzeczywistnić szanse Polski, Niemiec i Europy.
O jednym spotkaniu berlińskim chciałbym wspomnieć - o spotkaniu z Willym Brandtem we wrześniu 1990 r. Poprzedzone ono było okresem nieporozumień między "Solidarnością" a SPD. Niemieccy socjaldemokraci uważali, że polska "Solidarność" burzyła spokój w Europie i niweczyła szanse, jakie stworzyła ich "polityka wschodnia". Kiedy Willy Brandt postanowił złożyć wizytę w Polsce po stanie wojennym, zaproponowałem spotkanie dwóch laureatów Pokojowej Nagrody Nobla w Gdańsku. Brandt odmówił rozmów z "Solidarnością" i spotkał się w Warszawie tylko z przedstawicielami Klubu Inteligencji Katolickiej. Kilka lat później, już po przełomie 1989 r., w wielkim amfiteatrze Sorbony uczestniczyłem wraz z Willym Brandtem w debacie o polityce współczesnej. Jeden ze studentów francuskich zapytał Brandta, dlaczego tak uparcie odmawiał poparcia "Solidarności". Odpowiedział, że nie przewidywał tak szybkiego rozwoju wypadków i rozpadu dominacji sowieckiej w tej części Europy. Uważał zatem, że należy działać tak, aby zmniejszać skutki rządów komunistycznych i pomagać ludziom. Dziś zaś cieszy się z wyzwolenia Polski tak jak ze zjednoczenia Niemiec. Ujął mnie szczerością odpowiedzi i przyznaniem się do błędu. Przyjąłem potem bez wahań zaproszenie Brandta na berliński kongres SPD. W przemówieniu na zjeździe mówiłem o tym, że "potrzebowaliśmy zjednoczenia Niemiec, żeby położyć kres podziałowi Europy". Przypomniałem, że "my, ludzie ťSolidarnościŤ, powiedzieliśmy, iż Niemcy mają prawo do zjednoczenia, mają prawo do samostanowienia o swoim losie narodowym. Powiedzieliśmy to wtedy, gdy zdawało się to jeszcze nierealistycznym marzeniem". Kończyłem przemówienie, mówiąc, że Europa zjednoczona jest w zasięgu ręki. Brandt powiedział mi wtedy, jak jest ważne, że mówię to w Berlinie, który sam jeszcze nie zdołał się przystosować do swego zjednoczenia.
Nie wiem, czy miałem wówczas świadomość tego szczególnego wymiaru berlińskiego. Dla polskiego pokolenia wojennego, do którego należę, Berlin kojarzył się z tradycją pruskiej potęgi oraz z Trzecią Rzeszą. Potem, przez kilka dziesiątków lat, Berlin był miastem podzielonym, przeciętym murem, który przypominał mur getta warszawskiego: był to symbol zaprzeczenia europejskiej tradycji i świadectwo podziału Europy. Tu właśnie konfrontowały się dwa światy. Berlin Zachodni jawił się jako Zachód, był witryną zachodniej prosperity, ale także świadectwem solidarności Zachodu. Pomnik w pobliżu Tempelhof przypomina niezwykły i jedyny w swoim rodzaju rozdział "zimnej wojny", wobec jakiego trudno pozostać zimnym - mam na myśli most powietrzny, dzięki któremu obroniono enklawę wolności w świecie radzieckiej dominacji. I wreszcie powstanie berlińskie 17 czerwca 1953 r., po którym Bertolt Brecht radził rządzącej w NRD partii, aby wybrała sobie inny naród do przewodzenia. To były oczywiste skojarzenia, jakie z Berlinem się łączyły.
Ale Berlin Zachodni stał się metropolią kulturalną o niezwykłej żywotności, opartej bardziej na przekonaniu, że jest w sytuacji between and betwixt, niż na poczuciu niemieckiej tożsamości i tradycji. Może zresztą była to niemieckość taka, o jakiej pół wieku temu pisał Tomasz Mann ("Betrachtungen eines unpolitischen Mannes"), a którą wyrażać miały słowa Tonia Krögera: "stoję na granicy dwóch światów, w żadnym nie czuję się u siebie, stąd jest mi trochę ciężko". Lecz była też w klimacie kulturalnym Berlina szczególna obecność stałego niepokoju o własne przetrwanie. Właśnie ten niepokój uznawał węgierski myśliciel Istvan Bibo za najbardziej charakterystyczny rys losu historycznego narodów Europy Środkowej. W tym sensie - przynajmniej dla obserwatora ze Wschodu - Berlin Zachodni tych lat był metropolią środkowoeuropejską.
Stając się realną stolicą zjednoczonych Niemiec, Berlin stawia teraz kluczowe pytania dotyczące przyszłości Republiki Federalnej i jej miejsca w Europie. Chodzi o to, jaka będzie Republika Berlińska w stosunku do swojej bońskiej poprzedniczki, czy będzie kontynuowała orientację europejską z taką samą siłą jak Republika Bońska i czy tak jak ta ostatnia będzie wiązać poczucie odpowiedzialności za przeszłość niemiecką z priorytetowo traktowaną odpowiedzialnością za przyszłość Europy. Wreszcie - last but not least - stoi pytanie, jaki będzie stosunek Republiki Berlińskiej do Polski. Berlin od granicy z Polską dzieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, Warszawa zaś jest najbliżej Berlina położoną stolicą, lecz może to pozostać tylko prawdą geografii, a nie polityki.
Integracja europejska wydaje się jednym z nielicznych zjawisk pozytywnych, które można zaliczyć do dodatniego bilansu XX w. Oczywiście, należałoby tu spojrzeć na wszystkie struktury łączące kraje Europy - jak OBWE czy Rada Europy - lub też poszczególne regiony kontynentu, ale w kategoriach rzeczywistego sukcesu można mówić bez wątpienia o Unii Europejskiej i o Pakcie Północnoatlantyckim. NATO jest sojuszem polityczno-militarnym, łączącym Amerykę Północną z Europą w celu wspólnej obrony, a także przejmującym coraz szerzej funkcje zbiorowego bezpieczeństwa. Jestem przekonany, że w interesie europejskich krajów członkowskich leży trwałość tego sojuszu, lecz nie można wykluczyć sytuacji, w której padłby on ofiarą polityki izolacjonizmu z jednej strony lub niefrasobliwości i krótkowzroczności z drugiej. Świadectwem spoistości i trwałości sojuszu jest zarówno bilans półwiecza bezpiecznego rozwoju Europy, jak i decyzja o rozszerzeniu NATO. Trudno jednak nie dostrzec, że właściwy proces integracji w ramach NATO dotyczy niemal wyłącznie domeny militarnej, może zostać zatrzymany decyzjami rządów narodowych, a więc jest odwracalny.
W wypadku Unii Europejskiej wiele wskazuje na to, że jest to już ewolucja w znacznej mierze nieodwracalna. Wytworzyły się więzi kooperacji i współzależności, uformowały się wspólne instytucje niezależne od analogicznych narodowych instytucji przedstawicielskich i wykonawczych, wykształciły się kulturowe warunki ponadnarodowego współżycia w ramach unii. U schyłku stulecia można uznać, że istnienie Unii Europejskiej opiera się nie tylko na woli rządów i parlamentów narodowych, ale na daleko posuniętej integracji. Jednocześnie unia znajduje się w momencie krytycznym swojego istnienia. Skutecznie została wykluczona konfliktogenna konkurencja o rynki surowców i zbytu między państwami, a współpraca gospodarcza wytworzyła realny wspólny rynek, łączący zasadę wolności ekonomicznej z niezbędnymi regulacjami. Od początku istnienia wspólnot europejskich i w programie ich ojców założycieli była jednak obecna również zasada solidarności. W dziejach Europy wytworzyło ją zagrożenie zewnętrzne, którego nie ma teraz na horyzoncie, chociaż próbuje się czasem wytworzyć mit takiego antyeuropejskiego zagrożenia ze strony Ameryki czy Rosji. Podstawa solidarności europejskiej musi być zatem pozytywna, a to trudniejsze. Sprzeczności interesów biorą górę, a egoizm czy izolacjonizm podważa zasadę solidarności - może to być egoizm państw kontrybutorów budżetu unii równie dobrze jak egoizm państw beneficjentów. Powrót pojęcia interesu narodowego do dyskursu polityki europejskiej mógłby nie mieć głębszych konsekwencji, gdyby mu się przeciwstawiało poczucie interesu europejskiego - a tego brak. Jestem przekonany, że warunkiem pozytywnego wyjścia z obecnego zachwiania integracji europejskiej jest wprowadzenie do świadomości zbiorowej poczucia interesu europejskiego. Wtedy właśnie proces wprowadzania euro uzyska wymiar rzeczywistości jednoczącej. Wtedy także problem rozszerzenia Unii Europejskiej o kraje środkowo-wschodniej Europy, wśród nich o Polskę, uzyska swój właściwy wymiar, a mianowicie zjednoczenie Europy.
Zjednoczenie Niemiec wbrew obawom nie osłabiło procesów integracji europejskiej, przeciwnie - stworzyło dla niej nowe szanse. Słowa Henry?ego Kissingera, że "Niemcy są zbyt duże na Europę, a zbyt małe na świat", nie straciły jednak na aktualności i powstaje pytanie, jak zjednoczone Niemcy będą wykorzystywały swoją potęgę. Odpowiedź na to pytanie kojarzy w szczególny sposób niemiecką pamięć o przeszłości oraz niemiecką wizję przyszłości.
Nie sądzę, że zmiana pokoleniowa może legitymizować zbiorową amnezję lub relatywizowanie przeszłości. W samej rzeczy Niemcy w tej sprawie mają wybór między dwiema tradycjami. Jedną, związaną z Republiką Bońską, symbolizuje obraz Willy?ego Brandta klęczącego przed pomnikiem warszawskiego getta czy też testament Konrada Adenauera, postulujący trzy wielkie pojednania, czy wreszcie Roman Herzog składający hołd powstaniu warszawskiemu. Druga wiąże się z NRD, która przerzucała odpowiedzialność za poczynania Niemiec w ciągu XX stulecia na "innych" - na burżuazję niemiecką, międzynarodowy kapitalizm i Niemcy Zachodnie. Postulując wybór pamięci, nie upominam się o poczucie winy zbiorowej, nawet w takim sensie, w jakim Karl Jaspers pojmował "die Schuldfrage", ale po prostu o wiedzę o własnej przeszłości, która zapobiegałaby negatywnym pokusom i nostalgiom. Taka odpowiedzialność za własną historię narodową wiąże niemiecki interes narodowy z umacnianiem i rozszerzaniem integracji europejskiej, wiąże Niemcy z Europą. A także z Polską.
Polska wraz z całą Europą Środkową ma za sobą dziewięć lat transformacji ustrojowej i trudnego dostosowywania się do wymogów Unii Europejskiej. Polska, niemal dwa i pół razy większa od dawnej NRD, dokonała tego własnym wysiłkiem. Wyszła z zapaści gospodarczej, odważnie aplikując "terapię szokową". Przeprowadza fundamentalne reformy ustrojowe, gospodarcze i społeczne. Dzięki rezultatom procesu modernizacji w Polsce, powstały w Niemczech dziesiątki tysięcy miejsc pracy. Polacy, opowiadając się za wejściem do Unii Europejskiej, mają świadomość związanego z tym ryzyka i zagrożeń, ale przeważające siły polityczne inwestują wysiłek w przekonanie swojego społeczeństwa do idei integracji europejskiej. Dlatego właśnie Polska jest gotowa do wejścia do Unii Europejskiej i oczekuje momentu, kiedy unia będzie gotowa do jej przyjęcia.
Poparcie Niemiec dla wejścia Polski do unii nie jest problemem techniki negocjacyjnej ani miłosiernym wsparciem - jest wyborem strategii politycznej o fundamentalnym dla polityki niemieckiej znaczeniu. Określałoby hierarchię celów polityki wschodniej w perspektywie Republiki Berlińskiej, a wsparte uprzywilejowaną współpracą francusko-niemiecko-polską miałoby swoje znaczenie w całokształcie polityki europejskiej. Sądzę, że wybór Polski jako partnera wschodniej polityki Niemiec nie jest jedynym możliwym, ale jest on zgodny z interesem zarówno Niemiec, jak i Polski, jest też zgodny z wizją jednoczącej się Europy przyszłego stulecia. Polska stała się poważnym partnerem handlowym dla Niemiec: już dzisiaj obroty Niemiec z Polską są większe niż z Rosją i z Chinami.
W historii Niemiec można dostrzec szczególną rolę tego kraju jako wielkich wschodnich kresów zachodniej cywilizacji, podobnie jak los historyczny Polski można postrzegać w kategoriach zachodnich kresów Europy Wschodniej. Ta zbieżność losów historycznych może na przełomie stuleci funkcjonować jako ważny wehikuł idei europejskiej.
Chociaż obarczony jestem sceptycyzmem intelektualisty, to jestem politykiem optymistycznym. Mądre łączenie wielkich wizji i pragmatycznych interesów, powiązanie Realpolitik oraz Idealpolitik pod warunkiem, że żadna z nich nie stanie się jedyną siłą generowania projektu przyszłości, pozwoli urzeczywistnić szanse Polski, Niemiec i Europy.
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.