Big problem Millera

Big problem Millera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jonathan Ledgard, korespondent tygodnika "The Economist" w Europie Środkowej
Podczas nocy wyborczej SLD złapałem na chwilę Leszka Millera. No i co z Lepperem, przekrzykiwałem rozentuzjazmowany tłum. Miller odpowiedział w swojej kanciastej angielszczyźnie - "big problem". Nie popełnił błędu.
Lepper i inni egzotyczni wybrani do Sejmu będą dużym problemem. Oni oznaczają cofnięcie się polskiej polityki. Ale nie katastrofę. Przeniesienie głosów AWS na nowe, nieprofesjonalne partie to zagrożenie dla polskich zabiegów o wejście do UE. Kwalifikacje wielu nowych posłów są podejrzane. Jeden z moich znajomych, dobrze znających polskie życie parlamentarne, stwierdził, że teraz dokumenty sejmowe trzeba publikować jako komiksy. Może to trochę niesprawiedliwe, ale pięćdziesięciu kilku posłów "Samoobrony" stanowi zagadkę. Nie lepiej jest z Prawem i Sprawiedliwością. Co najmniej kilku z parlamentarzystów trzymających z braćmi Kaczyńskimi ma bardzo prawicowe poglądy. Jakie poglądy mają natomiast sami Kaczyńscy w kwestiach innych niż chłostanie i wieszanie, nie wiadomo; ich polityczna baza jest jeszcze bardziej iluzoryczna niż Leppera. Bardzo ponura Liga Polskich Rodzin sprawia, że nawet Lepper wygląda lepiej. To zaszkodzi polskiemu wizerunkowi za granicą, szczególnie wśród Żydów.
Dzień po wyborach Włodzimierz Cimoszewicz rozmawiał ze mną obszernie na temat czekających Polskę wyzwań. Najlepszą opcją koalicyjną dla SLD, sądził, byłoby jakieś nieformalne porozumienie z życzliwymi posłami PO. Najbardziej prawdopodobną opcją byłoby natomiast formalne porozumienie z PSL, coś, za czym Cimoszewicz wcale nie przepada. Zresztą przynajmniej kilku z nowych posłów może zmienić ton, jeżeli będzie można wykazać, że wejście do Unii Europejskiej będzie w interesie Polski (a także ich polityki). Kilku początkowo eurosceptycznych posłów z PSL, podkreślił Cimoszewicz, zostało pozyskanych po tym, jak odwiedzili Brukselę i sami zapoznali się z faktami. Bardziej jednak prawdopodobne jest to, że owi "egzotyczni" będą szukać politycznych zysków z tego, iż nowy rząd zostanie zmuszony zawierać z unią kompromisy w kwestiach dotyczących wstąpienia, a szczególnie w trudnej sprawie rolnictwa.
Wiele będzie zależało od Millera. Nie jest on Cyceronem, wciąż ma zbyt wiele z aparatczyka, by zachodni politycy mogli go uściskać z całego serca. Posiada jednak cechy, jakich Polska obecnie potrzebuje, nie tylko zdumiewającą etykę pracy i rzadką zdolność organizacyjną. Rozumie wyzwania stojące przed Polską i rozważnie wzmocnił swój mandat wyraźnie wskazując przed, a nie po wyborach, na konieczność podjęcia trudnych decyzji. Miller przebudował demokratyczną lewicę w zdyscyplinowaną politycznie maszynę i - choć ceni sobie lojalność - wyznaczył niezależnie myślących ministrów. Nominowanie Włodzimierza Cimoszewicza, a w szczególności, Marka Belki, miało w pewien sposób uspokoić Brukselę, że rząd myśli o gospodarce.
Ważne jest, by nie stracić perspektywy. Wrażenie, że parlament został przejęty przez populistów, nie jest do końca prawdziwe. Mimo wszystko dwie trzecie miejsc przypadło partiom mniej lub bardziej pozytywnie myślącym o przystąpieniu do UE. Bardziej niepokojące na dłuższą metę jest zrażenie elektoratu, głównie młodych i lepiej wykształconych wyborców. Politycy są rzadko lubiani, ale w dzisiejszej Polsce są oni także posądzani o korupcję, swary i niekompetencję. To odczucie powiększa jedynie szanse niewykwalifikowanych populistów w przyszłych wyborach. Zaledwie 46-procentowa frekwencja, choć bardzo nie odbiega od tej w poprzednich wyborach, pozostaje zbyt niska dla kraju, który heroicznie uwolnił się od totalitaryzmu dopiero jedenaście lat temu.