Kraj, którego szef rządu tak dobiera sobie ministrów, by mu odejmowali, miast dokładać, problemów. Powinni więc mieć przynajmniej minimum wiedzy i maksimum energii, by móc swymi resortami sprawnie zarządzać.
W takim kraju sędziowie sprawnie osądzają winnych i nie rozwlekają miesiącami sporów między przedsiębiorcami. Prokuratura, wydając nakaz aresztowania, ma żelazne dowody, a nie tylko mgliste podejrzenia. Policja nie obraża się na istnienie prywatnych detektywów – lecz jest od nich szybsza i bardziej skuteczna. A drogówka nie bierze do kieszeni – tylko uziemia drogowych bandytów w sposób stanowczy i bolesny. Szkoły takiego kraju nie każą zakuwać faktów i dat. Ich rola polega na uczeniu myślenia i przygotowywaniu do życia w nowoczesnym społeczeństwie XXI w. Stopień z religii nie jest wliczany do średniej, a sam przedmiot ma realną alternatywę w postaci etyki. Mniejszości dysponują wszelkimi należnymi im prawami – ale nie narzucają swojego stylu życia większości.
Władza centralna logicznie dzieli się pieniędzmi z samorządami. Nie pozwala urzędnikom na traktowanie petentów jak bandy oszustów. Nie brakuje jej odwagi, by kupić samoloty dla VIP-ów, którymi mogą podróżować bez narażania życia i narażania kraju na śmieszność. W takim wymarzonym kraju ludzie są dumni z siebie i z państwa. W święta narodowe sami z siebie wywieszają flagi. Pamiętają o rocznicach, tak najkrwawszych klęsk, jak dumnych wiktorii. Takiego państwa dziś nie ma. Właściwie nigdzie, ale u nas jakby jeszcze bardziej. I dlatego „Wprost" miał, ma i będzie mieć pełne ręce roboty. Nasz tygodnik obchodzi w tym roku 30. rocznicę powstania. Stefan Kisielewski słusznie mawiał, że „okrągłe rocznice są nonsensem – wynikają z przypadkowego stosowania systemu dziesiętnego".
W polskich realiach, szczególnie realiach rynku prasowego, 30 lat to jednak szmat czasu. Historia pisma była bardzo burzliwa. Miało lepsze i gorsze okresy, najgorszy wtedy, gdy kilka lat temu stało się przybudówką i organem partii silnie rządzącej. Ale „Wprost" przetrwał wszystkie burze, jest jedną z najsilniejszych marek i jednym z kluczowych graczy na rynku opinii. I takim graczem pozostanie. Nie zmienią tego emocje, jakie rozpaliły się przy okazji ostatniej, dla wielu (choć nie dla wszystkich) nieoczekiwanej zmiany na stanowisku redaktora naczelnego.
Przy tej okazji pojawiło się mnóstwo spekulacji, dzielnie podsycanych przez mającą własne problemy konkurencję i tzw. znawców rynku medialnego. Wieszczono kryzys pisma albo jego ideologiczne przepoczwarzenie – co zabawne – tak samo w lewo, jak i w prawo. Przywołując jeszcze raz cudne mądrości Kisiela: „Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby". Polemiki więc nie będzie. Jest oczywiste, że każda zmiana kierownictwa redakcji wywołuje zmiany w zespole. Jedni odchodzą, drudzy przychodzą. To naturalna dynamika i zdrowy, ożywczy proces, który pomaga w rozwoju. Jest to szczególnie ważne w czasach, gdy do głosu dochodzi młode pokolenie, które – jak pokazuje sprawa ACTA – ma zupełnie inne potrzeby i sposób myślenia. A przecież w mediach nie pracuje się dla takiego czy innego szefa, lecz dla odbiorców, czytelników, internautów.
„Wprost" chce nawiązywać do najlepszych doświadczeń ze swojej tradycji. Okresu, gdy odwoływał się do zdrowego rozsądku, normalnych zasad wolnego rynku, czystości w polityce i życiu publicznym. Gdy piętnował głupotę i pokazywał dobre pomysły. Wychodzimy z założenia, że pismo nie ma być lewicowe czy prawicowe – ma być rzetelne i uczciwe wobec czytelnika. Ma być też ciekawe, zaskakujące i kontrowersyjne.
„Wprost" nie będzie organem jednej partii czy aktualnie panującego układu rządzącego. Takie doświadczenia, nie tylko w naszej przeszłości, już były. Okazywały się krótkowzroczne. Po pięciu minutach chwały przychodziły miesiące lizania ran. Sytuacja na polskim rynku politycznym jest dziś bardzo dynamiczna i tym samym coraz ciekawsza. Sondaże pokazują, że PO była w stanie w kilka tygodni roztrwonić niemal całą przewagę, jaką latami pracowicie zbudowała nad PiS. Na lewicy trwa misterne lepienie czegoś z niczego.
Teoretycznie do najbliższych wyborów trzy lata. Praktycznie – wszystko może się zdarzyć. Z przyspieszonymi wyborami jeszcze w tym roku włącznie. „Wprost" będzie tak jak dotąd liderem w pokazywaniu scenariuszy i bohaterów zdarzeń.
Przy tej okazji chciałbym serdecznie podziękować mojemu poprzednikowi Tomaszowi Lisowi oraz tym z naszych felietonistów, którzy dziś kończą pisanie dla „Wprost".