Czy politycy winni składać deklaracje o stanie zdrowia?
Grożenie bronią w restauracji, nagłe napady agresji i złego humoru w Sejmie, znikanie na kilka dni bez podania powodu (nawet najbliższym współpracownikom), choroba alkoholowa, a wreszcie spędzanie połowy czasu urzędowania w szpitalu - to typowe przypadłości polskich polityków. Większość z nich nie przyznaje się do kłopotów ze zdrowiem. Nie obliguje do tego także ordynacja wyborcza. Powtarzające się ekscesy każą się jednak zastanowić, czy parlamentarzyści nie powinni składać marszałkom Sejmu i Senatu oświadczeń o stanie zdrowia. Ministrowie, sekretarze, podsekretarze stanu, dyrektorzy departamentów i wojewodowie mogliby takie oświadczenia składać premierowi lub prezydentowi. Wysocy urzędnicy wymiaru sprawiedliwości - prezesowi Sądu Najwyższego. Opinia publiczna miałaby wówczas gwarancję, że nie rządzą nami osoby, których stan zdrowia uniemożliwia podejmowanie racjonalnych decyzji.
Problem zdrowia polityków wywołało niedawne zachowanie posła AWS Gabriela Janowskiego, jednego z inicjatorów wniosku o odwołanie ministra skarbu Emila Wąsacza. Nagła niedyspozycja posła Janowskiego - zdaniem jego asystenta - była spowodowana silną grypą. Niektórzy mówili o podstępnym podaniu posłowi środków psychotropowych, inni sugerowali zaburzenia psychiczne. Pytani przez nas psychiatrzy twierdzą, że jest mało prawdopodobne, aby u posła Janowskiego nagle zaczęła się ujawniać poważna choroba psychiczna. Oficjalnie nie chcą jednak snuć hipotez na temat przyczyn "rażącej niedyspozycji".
Polscy politycy najczęściej cierpią na choroby układu krążenia i pokarmowego. Często wpadają w stany depresji lub psychozy, zdarzają się im zachowania nerwicowe, płytki sen i stany lękowe. Dolegliwościom tym sprzyja silny stres, poczucie niepewności, napięcie towarzyszące nieustannym naradom i spotkaniom oraz wielogodzinna praca powiązana z brakiem snu i odpoczynku. Politycy przyznają, że karty chorobowe przedstawicieli parlamentu i rządu są niekiedy cenniejsze niż materiały służb specjalnych. Nic zatem dziwnego, że są pilnie strzeżoną tajemnicą.
- W państwie demokratycznym nie można prawnie nakazać badania stanu zdrowia polityków. Sprawność systemu politycznego nie zależy bowiem od umiejętności i uczciwości psychiatrów, lecz polityków - uważa Marek Balicki, psychiatra, były wiceminister zdrowia. - W państwach o ustalonej demokracji kandydat na wysokie stanowisko w państwie prześwietlany jest niemal w sensie dosłownym. Jeśli jest chory - opinia publiczna ma wgląd we wszystko - łącznie ze zdjęciami rentgenowskimi. U nas natomiast już w okresie międzywojennym politykom przysługiwał pewien azyl prywatności, w obrębie którego mieściło się zdrowie. Tak samo było w PRL i tak jest w III RP - twierdzi prof. Edmund Wnuk-Lipiński z Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Wyborca powinien wiedzieć o tych schorzeniach polityka, które mogą mieć wpływ na podejmowane przez niego decyzje. Nie sądzę, by konieczne było informowanie o każdej obstrukcji czy niewydolności układu trawiennego, ale obywatel powinien wiedzieć na przykład o chorobie psychicznej.
Brak prawnego uregulowania kwestii udostępniania opinii publicznej informacji o zdrowiu polityków powoduje jednak, że wszelkie przecieki na ten temat przypominają "lustrację Macierewicza". Gdy w 1993 r. podczas śniadania w Belwederze zasłabł prezydent Lech Wałęsa, Kazimierz Świtoń, wówczas poseł RdR, domagał się uchwały Sejmu nakazującej powołanie specjalnej komisji do zbadania stanu zdrowia prezydenta. Ostatnio, szczególnie w trakcie kampanii obrony krzyży w Oświęcimiu, wielu polityków domagało się z kolei zbadania stanu zdrowia samego Świtonia. W czasie kampanii prezydenckiej w 1995 r. rozgorzała "wojna na zaświadczenia lekarskie", potwierdzające pełnię władz umysłowych i fizycznych. Publicznie swe zaświadczenia przedstawili Tadeusz Zieliński i Jacek Kuroń. - To była karykatura. Świadectwo zdrowia wykorzystano jako oręż w walce wyborczej. Przykład ten dowodzi, że choroba w polityce nie zawsze jest chorobą, a zdrowie zdrowiem - mówi prof. Wnuk-Lipiński.
Jackowi Żochowskiemu, ministrowi zdrowia i opieki społecznej, który przez wiele miesięcy zmagał się z nowotworem, w styczniu 1997 r. posłowie Unii Wolności zarzucili "utratę zdolności kierowania resortem, również z powodu choroby". Dwa miesiące później z powodu nieustannych nieobecności sejmowa komisja zdrowia nie mogła rozpatrzyć wniosku o wotum nieufności wobec ministra. Do głosowania w Sejmie doszło w kwietniu, a wniosek odrzucono. Minister Żochowski mówił wówczas: "Gdybym uważał, że stan zdrowia nie pozwala mi na kierowanie resortem, zrezygnowałbym ze stanowiska". Do niczego takiego nie doszło. Minister zmarł we wrześniu 1997 r. W trakcie sprawowania urzędu zmarł nagle (w wieku 41 lat) Andrzej Bączkowski, minister pracy i polityki socjalnej. W 1999 r. w Pretorii zmarła Zofia Kuratowska, ambasador RP w Republice Południowej Afryki. Miała nawrót choroby nowotworowej, na którą cierpiała już kilkanaście lat wcześniej. W Sejmie "kontraktowym" zasłabł Tadeusz Mazowiecki (podczas wygłaszania exposé). Jeden z posłów tamtej kadencji zasłabł po zejściu z mównicy. Odwieziono go do szpitala, ale przebyty zawał serca okazał się śmiertelny. W 1994 r. rozległego zawału w sali sejmowej doznał prof. Aleksander Krawczuk z SLD. Zanim trafił do szpitala, pierwszej pomocy udzielali mu lekarze - parlamentarzyści. W tym samym roku na Dworcu Centralnym w Warszawie zasłabł prof. Wiesław Chrzanowski, marszałek Sejmu I kadencji, dziś senator. Szwankuje również zdrowie parlamentarzystów obecnej kadencji Sejmu i ministrów gabinetu Jerzego Buzka. Sam premier, zanim na dobre rozpoczął urzędowanie, zachorował, a część mediów sugerowała, że powodem jego pobytu w lecznicy rządowej było zasłabnięcie. Na początku 1998 r. zasłabł w sali sejmowej chory na serce Janusz Pałubicki, minister-koordynator służb specjalnych.
Poważną operację płuc przeszedł niedawno Andrzej Zakrzewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego. Zły stan zdrowia uniemożliwił mu odebranie nominacji (był wówczas w szpitalu). Pracę w gabinecie Jerzego Buzka minister Zakrzewski dzieli między ministerialny gabinet i szpitalne łóżko. Przed kilkoma tygodniami Lesław Gajek, nowy prezes ZUS, krótko po objęciu funkcji prosił premiera o dymisję, tłumacząc swoją decyzję złym stanem zdrowia. Współpracownicy prezesa informowali, że ich przełożony kilka razy zasłabł. W listopadzie 1998 r. zabiegowi angioplastyki wieńcowej poddany został prymas Józef Glemp. Wizerunkowi polityków bardzo szkodzi alkohol. Z badania przeprowadzonego jesienią ubiegłego roku przez Pracownię Badań Społecznych w Sopocie wynika, że połowa Polaków negatywnie ocenia polityków, którzy zbyt często sięgają po kieliszek. Niemal co piąty respondent uznał, że polscy politycy nadużywają alkoholu. Na pytanie, o jakiego polityka chodzi, 28 proc. ankietowanych wymieniło Aleksandra Kwaśniewskiego, a 14 proc. - Jacka Kuronia. Badanie przeprowadzono tuż po "niedyspozycji" prezydenta podczas uroczystości na cmentarzu w Charkowie. W mediach pojawiły się wówczas spekulacje, że Aleksander Kwaśniewski wypił "trochę za dużo alkoholu". Informacje te dementowali przedstawiciele prezydenckiej kancelarii, twierdząc, że "podlega on leczeniu w związku z pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej". Inaczej postąpiły służby prasowe Białego Domu, gdy Bill Clinton podczas jednego z odczytów był wyraźnie zbyt wesoły i z trudem czytał tekst. Poinformowano wtedy, że prezydent po prostu wypił za dużo piwa. W oczach opinii publicznej polityków najbardziej dyskwalifikują jednak choroby psychiczne. W badaniu przeprowadzonym w grudniu 1999 r. przez CBOS aż 71 proc. respondentów było przeciwnych, by w Sejmie reprezentowała ich osoba, która kiedyś chorowała psychicznie bądź leczyła się w szpitalu psychiatrycznym. Sytuację taką zaakceptowałoby natomiast 23 proc. badanych. - Politycy nieustannie są poddawani stresom, a te wyzwalają reakcje psychotyczne. W mniej stresujących sytuacjach łatwiej jest nam zdusić w sobie nietypowe zachowania - mówi prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie. Informacje o tym, ilu polityków korzystało bądź korzysta z pomocy psychiatry, bardzo rzadko przedostają się do opinii publicznej. Do wyjątków należy przypadek Bolesława Tejkowskiego, przewodniczącego Polskiej Wspólnoty Narodowej, któremu Sąd Rejonowy w Warszawie nakazał przeprowadzenie badań psychiatrycznych. - Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę posłów i senatorów, okaże się, że "incydentów" spowodowanych nietypowym zachowaniem polityków jest niewiele. Politycy ukrywają swoje słabości. Zdają sobie sprawę, że informacje o chorobach psychicznych mogą im zaszkodzić w karierze. Wyborcy oczekują bowiem od nich jasnego umysłu. Nie chcą mieć jakichkolwiek wątpliwości co do ich sprawności umysłowej - uważa prof. Vetulani. - W Sejmie widziałem kilka incydentów, których uczestnicy, także prominentni posłowie, zachowywali się w sposób odbiegający od przyjętych norm. Nigdy jednak informacja o tych wydarzeniach nie dostała się do mediów. Może stało się tak dlatego, że ich poglądy polityczne były "słuszne"? - zastanawia się Marek Balicki.
Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.