59-letni Król skorzystał z zapisu ustawy lustracyjnej, dającej prawo do sądowej autolustracji każdemu, kto chce oczyścić się z "publicznego pomówienia" o związki z tajnymi służbami PRL. O związki z SB oskarżył Króla jeszcze w latach 90. tygodnik "Nie" Jerzego Urbana. Król wiele razy zaprzeczał temu zarzutowi.
Sad odroczył posiedzenie
Jak powiedział pełnomocnik Króla mec. Andrzej Lew-Mirski, sąd odroczył posiedzenie ws. wszczęcia postępowania lustracyjnego do marca, kiedy adwokat ma dostarczyć egzemplarz "Nie" z pomówieniem wobec Króla. Mecenas przypomniał, że nadal toczy się proces o ochronę dóbr osobistych z powództwa Króla wobec Urbana. Tamten proces nie może jednak dotyczyć lustracji jako takiej - stąd wniosek o autolustrację.
"Rycerz"?
W 1996 r. tygodnik Urbana po raz pierwszy napisał, że Król - przez 18 lat redaktor naczelny "Wprost" - był agentem SB o kryptonimie "Rycerz". Powtórzono to w 2005 r., powołując się na oficera SB. Właśnie te dwie publikacje stały się powodem procesu cywilnego wytoczonego przez Króla. W 2006 r. "Rzeczpospolita" podała, że były oficer SB Witold N., zeznając przy zamkniętych drzwiach jako świadek w tym procesie, potwierdził informacje "Nie".
Urban nie musi przepraszać Króla
W 2009 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że Urban nie musi przepraszać Króla i publikować sprostowania twierdzeń, by był on agentem SB. Od tego orzeczenia apelację złożył pełnomocnik powoda. SA uchylił orzeczenie i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy. "Podstawą takiego rozstrzygnięcia jest nierozpoznanie istoty sprawy w I instancji" - mówił, uzasadniając orzeczenie SA, sędzia Jacek Sadomski. Według SO dziennikarze "Nie" "zachowali należytą staranność". Za wiarygodne SO uznał zeznania Witolda N. SO zastrzegł, że nie rozstrzygał o prawdziwości dokumentów, tylko badał fakt dochowania staranności przez autorów publikacji.
'Niczego w życiu nie podpisywałem"
W 1996 r. w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" na pytanie, czy był agentem, Król odpowiadał: "Niczego w życiu nie podpisywałem. Gdy w 1985 r. zostałem zastępcą naczelnego >Wprost<, to raz na miesiąc, raz na dwa miesiące, przychodził do redakcji jakiś facet z SB, meldował się w sekretariacie i pytał o nastroje". W 2007 r. "Wprost" przyznało, że Marek Król był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie Adam. Król zaprzeczał, by jego kontakty jako wiceszefa "Wprost" z oficerem SB w latach 80. miały charakter tajnej współpracy.
Od lipca 1989 r. do stycznia 1990 r. Król był sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W latach 1989–1991 był posłem na Sejm z listy PZPR. Od 1984 r. związany z "Wprost". Redaktorem naczelnym został w lutym 1989 r. Złożył rezygnację z kierowania tygodnikiem w 2006 r. Zaprzeczał wtedy, że powodem dymisji były niewyjaśnione epizody z jego przeszłości.
W trybie autolustracji sądy uznały prawdziwość oświadczeń o braku związków ze służbami specjalnymi PRL m.in.: b. marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, prezydenckiego ministra Mariusza Handzlika, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, byłego szefa Państwowej Komisji Wyborczej Ferdynanda Rymarza, b. minister finansów Zyty Gilowskiej. Za "kłamcę lustracyjnego" i agenta SB z lat 1969-77 uznano w tym trybie historycznego lidera KPN Leszka Moczulskiego. Ze swej autolustracji sam wycofał się abp Stanisław Wielgus. Trwa lustracja znanej dziennikarki Ireny Dziedzic.
eb, pap