Dlatego też studenci nie zamierzają kończyć akcji. Protesty nazwane "Tygodniem niepokoju" zaplanowano na kilka dni. Według organizatorów włączyło się w nie około 300 tys. osób. - Głównym problemem studentów było przez cały czas czesne. Wyszliśmy naprzeciw ich potrzebom - oświadczył minister Dobesz. Podkreślił jednak, że zmiany w funkcjonowaniu uczelni są konieczne i nieuniknione.
Uniwersytety skarżą się jednak, że reforma przewiduje niewygodny dla studentów system przyznawania kredytów, ogranicza autonomię szkół wyższych, zmniejsza udział studentów we władzach uczelni i częściowo komercjalizuje system szkolnictwa wyższego. Szkoły mają też żal do ministerstwa o to, że nie włączono ich do prac nad nowymi przepisami. Przedstawiciele uczelnianych senatów twierdzą również, że po reformie do rad uczelni wejdą prywatni przedsiębiorcy oraz ludzie powiązani z polityką i właśnie oni decydować będą o budżecie, wyborze rektora, czy o majątku szkół. A na to protestujący nie chcą się zgodzić.
Reforma szkolnictwa wyższego, w tym wprowadzenie czesnego za studia, była jednym z głównych punktów programu rządzącego od połowy 2010 roku centroprawicowego gabinetu Petra Neczasa. W ramach "Tygodnia niepokoju" w najbliższych dniach w Pradze, Brnie, Ołomuńcu, Uściu nad Łabą i Czeskich Budziejowicach odbędą się demonstracje i happeningi. Studenci uniwersytetu w Hradcu Kralove mają w planach strajk okupacyjny.
zew, PAP