Uniwersytety skarżą się, że reforma zakłada niewygodny dla studentów system przyznawania kredytów, ogranicza autonomię szkół wyższych, zmniejsza udział studentów we władzach uczelni i częściowo komercjalizuje system szkolnictwa wyższego. Po reformie - jak twierdzą - do rad uczelni wejdą prywatni przedsiębiorcy oraz ludzie powiązani z polityką i właśnie oni decydować będą o budżecie, wyborze rektora, czy o majątku szkół.
Minister Dobesz częściowo ustąpił wobec żądań protestujących studentów, informując o rezygnacji z wprowadzenia czesnego za naukę na wyższych uczelniach. Studenci i władze uniwersytetów twierdzą jednak, że to za mało, aby przerwać zaplanowaną na kilka dni akcję. Protesty nazwane "Tygodniem niepokoju" rozpoczęły się 27 lutego. Według organizatorów uczestniczy w nich około 300 tys. osób. To największa fala studenckich demonstracji w Czechach od 1989 roku.
Demonstracja w Brnie przyciągnęła około 6 tys. osób. Z powodu protestów prezydent Vaclav Klaus odwołał podróż na Morawy i wykład na brneńskiej politechnice. Jak oświadczył, spodziewa się "tanich politycznych ataków". W ubiegłym roku prezydent Czech nazwał studiowanie za darmo "pasożytowaniem". Reforma szkolnictwa wyższego, w tym wprowadzenie czesnego za studia, była jednym z głównych punktów programu rządzącego od połowy 2010 r. centroprawicowego gabinetu Petra Neczasa.
ja, PAP