"Pytali o nastroje, nie używałem nazwisk"
Według Dychto do podobnych kontaktów z funkcjonariuszami SB dochodziło w czasie, kiedy był szefem miejskich struktur PRON (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego - organizacja założona w lipcu 1982 r. przez PZPR i całkowicie od niej zależna). - Przychodzili, pytali o nastroje wśród członków PRON, mieszkańców Pabianic. Odpowiadając, nigdy nie używałem nazwisk - mówił przed sądem. Jak twierdził, nie znał treści sporządzanych przez funkcjonariuszy SB notatek, zarówno tych z rozmów w szkole, jak i dotyczących PRON. Nie podpisywał też żadnych dokumentów. Jak mówił, nie czuje się winny.
Sąd oczyścił prezydenta
1 marca - po ponadrocznym procesie - łódzki sąd okręgowy uznał, że prezydent Pabianic złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. Uzasadniając wyrok, sąd wskazał, że prawdą jest, iż Dychto - pełniąc funkcję dyrektora szkoły - był odwiedzany przez funkcjonariuszy SB. Był w tym momencie tzw. kontaktem służbowym, a jego spotkania z funkcjonariuszem SB były jawne. Później - według IPN - miał zostać zaliczony do innej kategorii współpracowników i był kontaktem operacyjnym. - Nie mamy pewności, że lustrowany wiedział o zmianie kategorii - tym samym charakteru spotkań - z jawnych na tajne, musimy przyjąć, że nie tylko nie wiedział o zmianie kategorii, ale uznawał, że cały czas te kontakty są jawne - mówiła sędzia Maria Motylska-Kucharczyk. Według sądu żadne dostępne dokumenty nie potwierdzały tej zmiany kategorii współpracownika. Dlatego wątpliwości w tej sprawie rozstrzygnięto na korzyść lustrowanego.
"Nie chciałem nikogo skrzywdzić"
Sędzia zwróciła również uwagę, że żadna z informacji przekazywanych funkcjonariuszowi SB nie była udzielana "w zamiarze naruszenia wolności i praw człowieka i obywatela, a przynajmniej brak jest na to dowodów". Po wyjściu z sali sądowej prezydent Pabianic powiedział, że nigdy nie chciał zrobić nikomu niczego złego. - Złożyłem oświadczenie zgodne ze swoim sumieniem i wiedzą, którą posiadałem na ten moment - mówił.
ja, PAP