Terroryści zabici, większość zakładników uwolniona. Czy akcję, w trakcie której zginął co siódmy porwany, można uznać za sukces?
Dotychczas akcje terrorystyczne Czeczeńców kończyły się tym, że porywacze odchodzili wolni, w glorii sławy "bojowników o niepodległość". Tym razem było inaczej. Nie tylko Rosja się zmieniła, zmienił się świat. Mowsar Barajew, dowódca komanda Czeczenów, zapomniał, że po 11 września, zamiast prowadzić długie i żmudne rozmowy o niczym, kończące się wywozem terrorystów w bezpieczne miejsce, przeprowadza się kontratak.
Mówi się, że ta atak był upokorzeniem dla Moskwy. Nikt jednak na świecie nie opracował metod skutecznej prewencji zamachów terrorystycznych - ani CIA, ani FBI, ani Mossad. Rosja wyciągnęła wnioski z porażek walczących z terrorystami USA, Izraela, Indii. W walce z nimi bezczynność i pobłażanie przynoszą najgorsze z możliwych skutki. Od dawna wiadomo natomiast, że im więcej się daje terrorystom, tym większa jest pokusa dla ich naśladowców. Zrozumiał to też Władimir Putin. Czy śmierć kilkudziesięciu osób jest wystarczającą ceną za skuteczne zniechęcenie przyszłych "Barajewów"?
Sergiej Greczuszkin