Końca koalicji PO-PSL na razie nie będzie – to nie ten moment, nie te problemy, a przede wszystkim to jeszcze nie czas na przedterminowe wybory, do których upadek rządu prawdopodobnie by doprowadził. Zarówno Platforma Obywatelska, jak i Polskie Stronnictwo Ludowe za dużo mają do stracenia - tym bardziej, że i Euro 2012, i Igrzyska Olimpijskie w Londynie są za pasem.
Reforma emerytalna jest przez nieprzychylnych rządowi komentatorów oceniania jako zabieg czysto PR-owski mający na celu uspokojenie rynków finansowych, a przede wszystkim agencji ratingowych. Jest w tym ziarno prawdy, ponieważ sceptyczne stanowisko Polski wobec paktu fiskalnego, a także polskie weto dla unijnego paktu klimatycznego mogła naruszyć interesy silnych grup finansowych. Z drugiej strony - koszty obsługi polskiego długu są już dla Polski na tyle dotkliwe, że dodatkowe obciążanie się skutkami słabszego ratingu i wynikającym z niego wzrostu oprocentowania polskich papierów dłużnych nie jest nikomu do szczęścia potrzebne.
Reforma emerytalna jest konieczna, ponieważ system emerytalny, jak został w Polsce stworzony po 1998 roku, jest po prostu niewydolny. To wina błędów systemowych (do których, niestety, Leszek Balcerowicz nigdy się nie przyzna), czynników demograficznych (mniejsza liczba składkowiczów i dłuższy czas pobierania świadczeń emerytalnych), ale głównym problemem jest to, że zamiast wyboru jednego spójnego systemu - albo państwowy system emerytalny albo indywidualny system kapitałowy dla tych, którzy weszli na rynek pracy po roku 1989 - zdecydowano się na rozwiązanie hybrydowe.
A jednak - mimo różnych wizji systemu emerytalnego – PO i PSL są na siebie obiektywnie skazane. Dla PSL-u wypadnięcie z koalicji automatycznie oznacza, że dług partii, przekraczający dziś 20 mln złotych za zobowiązania z 2001 roku (efekt złego zaksięgowania wydatków na kampanię wyborczą) stanie się dla ministra Jacka Rostowskiego wymagalny. Dla PSL-u znalezienie się poza koalicją oznacza także wyrugowanie działaczy tej partii z wielu rad nadzorczych i zarządów państwowych spółek, a tego z kolei Waldemar Pawlak może nie przeżyć politycznie (zwłaszcza, że jesienią czeka go kongres partii i wybory władz). Te wewnątrzpartyjne argumenty sprawiają, że lider PSL wprawdzie trzaska drzwiami i prezentuje opinii publicznej twarz zatroskanego o obywateli polityka, ale wie przy tym, że silniejszą pozycję w tej rozgrywce ma Donald Tusk. Tym bardziej, że pomysły PSL, czyli wypłata emerytur z odłożonego kapitału dla kobiet już od 63 roku życia, a dla mężczyzn od 65 roku życia, lub dopłacanie z budżetu państwa do kapitału emerytalnego kobiet za każde urodzone przez nie dziecko, nie są tak naprawdę modyfikacją reformy, ale dołożeniem Skarbowi Państwa dodatkowych obciążeń. Oczywiście, należy pomyśleć o dodatkowych osłonach dla dłużej pracujących - ale nie należy tego robić poprzez finansowanie emerytur poza systemem.
Donald Tusk gra twardo, ponieważ argumenty są po jego stronie - nawet jeżeli sondaże wskazują, że Polacy odrzucają zaproponowaną przez PO reformę. Tusk musi zmodyfikować system emerytalny, ponieważ jeżeli nie przeprowadzi tej reformy, to nie przeprowadzi również kolejnych reform. Mało tego – Tusk musi i chce zreformować system emerytalny ręka w rękę z PSL-em, ponieważ podmiana koalicjanta na Ruch Palikota byłaby dla niego bardziej kosztowna. Dlaczego? To proste. Po pierwsze, na zapleczu partii (i klubu parlamentarnego) tli się pożar, co pokazała sprawa odejścia z Platformy Łukasza Gibały. Po drugie - koszty koalicji z Januszem Palikotem to nie tylko sprawa modyfikacji samej reformy emerytalnej (przypomnijmy - Ruch Palikota chce wprowadzić do reformy tak zwaną emeryturę gwarantowaną, umożliwić dziedziczenie składki emerytalnej dla członków rodzin, a także domaga się prawa do wyboru, czy przyszli emeryci chcą odprowadzać składki do ZUS-u, czy do OFE) - Palikot domagałby się zapewne jakiegoś bonusu za poparcie dla emerytalnych pomysłów Tuska. Być może chodziłoby o zgodę na związki partnerskie, albo na finansowanie in vitro z budżetu państwa? Tego zaś mogliby nie wytrzymać partyjni konserwatyści w PO.
Oczywiście Tusk mógłby zdecydować się na rząd mniejszościowy, składający się wyłącznie z polityków PO – taki gabinet mógłby pewnie liczyć na ciche poparcie Ruchu Palikota i SLD. Ale czy takie rozwiązanie da stabilność rządowi? Nie. Taki rząd mógłby nie przetrwać dyskusji budżetowej w Sejmie, a poza tym rozwiązanie z rządem mniejszościowym nie zabezpieczyłoby Platformy Obywatelskiej przed erozją.
Z wszystkich wymienionych wyżej powodów konflikt jaki rozgrywa się w koalicji jest raczej medialny. PSL znów jest oskarżany o "obrotowość", a PO o to, że gra długiem PSL wobec Skarbu Państwa. Ale najdalej w przyszłym tygodniu będziemy świadkami konferencji organizowanej przez Tuska i Pawlaka pod hasłem "Kochajmy się". Co wcale nie oznacza, że za miesiąc Waldemar Pawlak znów nie wejdzie na barykadę - bo to polityk, który lubi być trochę w rządzie, a trochę w opozycji.
Reforma emerytalna jest konieczna, ponieważ system emerytalny, jak został w Polsce stworzony po 1998 roku, jest po prostu niewydolny. To wina błędów systemowych (do których, niestety, Leszek Balcerowicz nigdy się nie przyzna), czynników demograficznych (mniejsza liczba składkowiczów i dłuższy czas pobierania świadczeń emerytalnych), ale głównym problemem jest to, że zamiast wyboru jednego spójnego systemu - albo państwowy system emerytalny albo indywidualny system kapitałowy dla tych, którzy weszli na rynek pracy po roku 1989 - zdecydowano się na rozwiązanie hybrydowe.
A jednak - mimo różnych wizji systemu emerytalnego – PO i PSL są na siebie obiektywnie skazane. Dla PSL-u wypadnięcie z koalicji automatycznie oznacza, że dług partii, przekraczający dziś 20 mln złotych za zobowiązania z 2001 roku (efekt złego zaksięgowania wydatków na kampanię wyborczą) stanie się dla ministra Jacka Rostowskiego wymagalny. Dla PSL-u znalezienie się poza koalicją oznacza także wyrugowanie działaczy tej partii z wielu rad nadzorczych i zarządów państwowych spółek, a tego z kolei Waldemar Pawlak może nie przeżyć politycznie (zwłaszcza, że jesienią czeka go kongres partii i wybory władz). Te wewnątrzpartyjne argumenty sprawiają, że lider PSL wprawdzie trzaska drzwiami i prezentuje opinii publicznej twarz zatroskanego o obywateli polityka, ale wie przy tym, że silniejszą pozycję w tej rozgrywce ma Donald Tusk. Tym bardziej, że pomysły PSL, czyli wypłata emerytur z odłożonego kapitału dla kobiet już od 63 roku życia, a dla mężczyzn od 65 roku życia, lub dopłacanie z budżetu państwa do kapitału emerytalnego kobiet za każde urodzone przez nie dziecko, nie są tak naprawdę modyfikacją reformy, ale dołożeniem Skarbowi Państwa dodatkowych obciążeń. Oczywiście, należy pomyśleć o dodatkowych osłonach dla dłużej pracujących - ale nie należy tego robić poprzez finansowanie emerytur poza systemem.
Donald Tusk gra twardo, ponieważ argumenty są po jego stronie - nawet jeżeli sondaże wskazują, że Polacy odrzucają zaproponowaną przez PO reformę. Tusk musi zmodyfikować system emerytalny, ponieważ jeżeli nie przeprowadzi tej reformy, to nie przeprowadzi również kolejnych reform. Mało tego – Tusk musi i chce zreformować system emerytalny ręka w rękę z PSL-em, ponieważ podmiana koalicjanta na Ruch Palikota byłaby dla niego bardziej kosztowna. Dlaczego? To proste. Po pierwsze, na zapleczu partii (i klubu parlamentarnego) tli się pożar, co pokazała sprawa odejścia z Platformy Łukasza Gibały. Po drugie - koszty koalicji z Januszem Palikotem to nie tylko sprawa modyfikacji samej reformy emerytalnej (przypomnijmy - Ruch Palikota chce wprowadzić do reformy tak zwaną emeryturę gwarantowaną, umożliwić dziedziczenie składki emerytalnej dla członków rodzin, a także domaga się prawa do wyboru, czy przyszli emeryci chcą odprowadzać składki do ZUS-u, czy do OFE) - Palikot domagałby się zapewne jakiegoś bonusu za poparcie dla emerytalnych pomysłów Tuska. Być może chodziłoby o zgodę na związki partnerskie, albo na finansowanie in vitro z budżetu państwa? Tego zaś mogliby nie wytrzymać partyjni konserwatyści w PO.
Oczywiście Tusk mógłby zdecydować się na rząd mniejszościowy, składający się wyłącznie z polityków PO – taki gabinet mógłby pewnie liczyć na ciche poparcie Ruchu Palikota i SLD. Ale czy takie rozwiązanie da stabilność rządowi? Nie. Taki rząd mógłby nie przetrwać dyskusji budżetowej w Sejmie, a poza tym rozwiązanie z rządem mniejszościowym nie zabezpieczyłoby Platformy Obywatelskiej przed erozją.
Z wszystkich wymienionych wyżej powodów konflikt jaki rozgrywa się w koalicji jest raczej medialny. PSL znów jest oskarżany o "obrotowość", a PO o to, że gra długiem PSL wobec Skarbu Państwa. Ale najdalej w przyszłym tygodniu będziemy świadkami konferencji organizowanej przez Tuska i Pawlaka pod hasłem "Kochajmy się". Co wcale nie oznacza, że za miesiąc Waldemar Pawlak znów nie wejdzie na barykadę - bo to polityk, który lubi być trochę w rządzie, a trochę w opozycji.