Polska polityka, która przez siedem ostatnich lat toczyła się w parze Tusk – Kaczyński, toczy się teraz w trójkącie Tusk – Kaczyński – Palikot. Z boku doskakują co prawda Pawlak i Miller, ale to nie oni nadają dynamikę naszemu partyjnemu cyrkowi. Wraz z Palikotem i jego potencjalnie sporym elektoratem o wciąż nie do końca ustalonej ideowej barwie po raz pierwszy w polskiej polityce pojawił się antyklerykalizm. Jako realne polityczne roszczenie, które też warto zaspokoić poprzez realne działania lub choćby poprzez symboliczne gesty. Tak jak wcześniej opłacało się zaspokajać – i to obojętnie, czy było się postsolidarnościowcem, czy postkomunistą – wyłącznie roszczenia Kościoła czy też różnych grup prawicowego elektoratu mobilizowanego hasłem zbyt małego wpływu katolików na polskie prawo i politykę.
W tym właśnie trójkącie Tusk – Kaczyński – Palikot, w kontekście potrzeb bieżącej polityki partyjnej, jako wrzutka mająca odwrócić uwagę od najnowszych kłopotów Platformy pojawiła się jednak propozycja, która mogłaby zmienić polski Kościół bardzo głęboko. I to zdecydowanie na lepsze. A wraz z Kościołem mogłaby także na lepsze zmienić Polskę, bo Kościół nadal jest w naszym kraju instytucją tak silną, że jego jakość przesądza o jakości całej polskiej sfery publicznej.