Morderstwo czy samobójstwo?
Gdański sąd okręgowy, który zajmował się zażaleniem rodziny, ogłosił decyzję, w myśl której prokuratura powinna wznowić postępowanie i wykonać w jego ramach dodatkowe czynności. Sędzia zwrócił uwagę na konieczność wyjaśnienia „istotnych sprzeczności", które pojawiły się w zeznaniach dwóch świadków. Sąd, a jak się potem okazało także prokurator i pełnomocnicy rodziny żeglarza, nie chcieli mówić o tym, czego dotyczyły rozbieżności. Sąd zwrócił też uwagę na błąd formalny, jakiego dopuścili się prokuratorzy. Jeden z najważniejszych biegłych w tej sprawie, fachowiec specjalizujący się w linach i węzłach żeglarskich, występował w postępowaniu także jako świadek – znajomy zmarłego. Zgodnie z zaleceniem sądu prokuratura będzie musiała znaleźć innego biegłego.
Rodzina zadowolona z postanowienia
Komentując kwestię biegłego, który wystąpił w sprawie też jako świadek, prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska powiedziała, że prawdopodobnie doszło tu do niedopatrzenia. - W trójmiejskim środowisku żeglarskim trudno znaleźć osoby, które by się nie znały. Będziemy musieli poszukać specjalisty w innym regionie kraju – wyjaśniła prokurator. Matka młodego żeglarza powiedziała , że jest usatysfakcjonowana decyzją sądu. Pełnomocnik rodziny zmarłego żeglarza Janusz Kaczmarek dodał, że sprawy, które dotyczą śmierci, powinno się prowadzić ze szczególną starannością i dokładnością. - A tego w tym postępowaniu zabrakło – powiedział Kaczmarek.
Ręce związane liną
Patryk Palczyński był żeglarzem, pracował jako członek załogi na jachtach pływających m.in. w okolicach Karaibów. 24-latek ostatni raz był widziany żywy 2 czerwca 2010 r. w Gdyni. Tego dnia miał wypłynąć w kolejny rejs, nie powiedział jednak rodzicom dokąd płynie, a przed wyjazdem częściowo wyczyścił zawartość swojego komputera. Kilka godzin po opuszczeniu domu wysłał jednego sms-a, potem jego telefon zamilkł. Po kilku tygodniach rodzina zgłosiła zaginięcie. W połowie lipca 2010 r. kilka kilometrów od wejścia do gdańskiego portu wyłowiono z Bałtyku zwłoki młodego mężczyzny. Jego ręce były związane liną używaną na jachtach, a do tułowia przytroczone były za pomocą parcianego pasa dwie płyty chodnikowe ważące w sumie ok. 23 kg. Węzły zrobione były przez osobę z doświadczeniem żeglarskim. Badania DNA potwierdziły, że wyłowiono ciało Patryka Palczyńskiego.
Przywiązał sobie płyty chodnikowe do tułowia?
Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Oliwa. Po kilkunastu miesiącach śledztwa w grudniu 2011 roku śledczy umorzyli postępowanie. Doszli do wniosku, że mężczyzna nie został - jak wstępnie sądzono - zamordowany, a popełnił samobójstwo. Miały na to wskazywać m.in. zeznania znajomych mężczyzny, treść jego korespondencji i zachowanie przed zaginięciem, w tym wykasowanie danych z komputera oraz fakt, że w podróż, w którą się wybierał, zabrał stosunkowo niewiele rzeczy. Na możliwość popełnienia samobójstwa wskazywał też przygotowany na potrzeby śledztwa portret psychologiczny 24-latka oraz opinia specjalistów w zakresie medycyny sądowej, którzy badając ciało nie znaleźli obrażeń wskazujących na użycie wobec mężczyzny przemocy. Śledczy stwierdzili też, że 24-latek mógł sam przymocować do swojego tułowia płyty chodnikowe i związać sobie ręce, czego miał dowieść eksperyment, jaki przeprowadzono.
Rodzina Patryka Palczyńskiego nie zgadza się z wersją przyjętą przez prokuraturę. Rodzice są przekonani, że ich syn został zamordowany. Zdaniem rodziców mężczyzna nie miał skłonności samobójczych. Rodzina powątpiewa też, czy syn mógł sam się skrępować i obciążyć płytami chodnikowymi. Ich wątpliwości potęguje fakt, że na linie, którą był związany mężczyzna, znaleziono ślady DNA dwóch osób, nie było jednak na niej śladów DNA młodego żeglarza.
ja, PAP