Skąd się biorą owe „ścieki przemysłowe"? Dlaczego najbliższe lata będą złe dla polityki ludnościowej Polski, przynosząc dalsze obniżenie wskaźnika urodzeń i dalsze odkładanie w czasie (lub rezygnacji) decyzji o małżeństwie? Z kilku powodów, po części niezależnych od nas, a po części w wyniku świadomej polityki rządu i partii politycznych.
Do czynników niezależnych można zaliczyć nadchodzący okres spowolnienia gospodarczego lub nawet recesji. Wiele osób straci pracę, a obniżenie bezpieczeństwa finansowego rodziny raczej nie sprzyja decyzjom o jej powiększeniu. Są też czynniki po części niezależne: wzrosły koszty związane z utrzymaniem mieszkania, podobnie marże kredytowe, które raczej pozostaną wysokie przez wiele lat. Mocno wzrosły też opłaty za prąd, gaz, wodę i wywóz nieczystości, a niedawne uchwalenie przez parlament ustawy śmieciowej spowoduje, że opłaty jeszcze bardziej wzrosną na skutek wyeliminowania konkurencji. Swoje dołoży także unijna polityka ochrony klimatu, która będzie skutkowała dalszym wzrostem cen energii elektrycznej. Według analiz rządowych może pojawić się zjawisko ubóstwa energetycznego na dużą skalę, czyli wielu gospodarstw domowych nie będzie stać na zapłacenie rachunków za prąd i gaz. Niestety, te fakty mogą nie być znane profesorom zajmującym się zawodowo zdrowiem, demografią i migracjami, więc w przyszłości należy tworzyć rządowe ciała eksperckie w sposób bardziej interdyscyplinarny.
Niestety, również obecne i planowane działania rządu utrudnią realizację mądrej polityki ludnościowej. Na przykład podwyżki podatków obniżają siłę nabywczą polskich rodzin i zniechęcają do rodzenia dzieci. Ponieważ minister finansów przekazuje samorządom coraz więcej zadań, ale bez pieniędzy, te tną wydatki, w tym wydatki na dofinansowanie prywatnych przedszkoli. Jeżeli nie zatrzyma się tego procederu, to dostępność przedszkoli drastycznie spadnie, co jeszcze bardziej zniechęci rodziny do posiadania dzieci. W innym obszarze edukacji – szkolnictwie wyższym – też funkcjonuje patologia, polegająca na tym, że środki płyną na uczelnie publiczne, niezależnie od tego, czy kształcą dobrze, czy źle. W efekcie uczelnie opuszczają tysiące absolwentów nieprzygotowanych do rozpoczęcia kariery zawodowej, wielu zasila szeregi bezrobotnych albo wykonuje proste prace za marne pieniądze, znacznie poniżej swoich oczekiwań wynikających z posiadania tytułu magistra. Takie osoby nieprędko założą rodziny, więc olbrzymie pieniądze publiczne, które idą na tzw. darmowe kształcenie, są po prostu zmarnowane. Zanim zaproponuje się nowe działania, które kosztują kolejne miliardy złotych, trzeba wyeliminować obecne patologie.
W dokumencie mówi się też o promocji wzorca rodziny wśród młodych ludzi, o edukowaniu, jak ważne jest posiadanie dzieci, jak ważne są wielopokoleniowe więzi rodzinne. A tymczasem w masowych mediach promuje się wzorzec korzystającego z życia singla, wspiera się partie polityczne, które popularność budują na wyszydzaniu rodziny jako wartości. A państwo coraz bardziej wtrąca się w życie rodziny, czego klinicznym przykładem było zatrzymanie i akt oskarżenia wobec matki, która dała klapsa rozwydrzonemu dziecku, drącemu się na cały sklep, bo nie dostało lodów. W Polsce mamy tradycję pisania długich dokumentów strategicznych, które potem zalegają na półkach i nie mają większego praktycznego znaczenia. Mam nieodparte wrażenie, że właśnie przybył nam kolejny. Wielka szkoda. Autor jest profesorem i rektorem Uczelni Vistula w Warszawie
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.