Piszę, bo dziś milczeć nie mogę

Piszę, bo dziś milczeć nie mogę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lech Wałęsa (fot. Wprost) Źródło: Wprost
Sam się zresztą przekonuję o tym na własnej skórze. I dlatego pierwszy raz po tych nastu latach występuję tu we własnej sprawie. To jest zawsze najtrudniejsze. Ale zarazem o tyle łatwe, że moja sprawa przestała być tylko moją prywatą, bo w tych czasach nowej komunikacji łatwo zniszczyć zarówno pojedynczego człowieka, jego dorobek, jak i dobro wspólne, narodową historię i nasze zwycięstwo.
Siłę rażenia nowoczesnych, nieznanych kilka i kilkanaście lat temu mediów wykorzystują ze szczególną konsekwencją wieczni moi oskarżyciele, węszyciele spisków i różnej maści spóźnieni na rewolucję bohaterowie. To  właśnie w ostatnich dniach, widząc powracające jak wzburzona fala ataki na mnie i moją drogę walki, czytając kolejne oskarżenia oparte na  domniemanych sekretach z zapomnianej szafy, wystosowałem apel otwarty. I  to nie do moich oskarżycieli – oni mają swoją własną spiskową wersję historii i żyją w swoim świecie – ale do Rodaków. Do ich zbiorowej i  indywidualnej mądrości pozostaje mi się odwołać, kiedy już nie  wystarczają głosy świadków i prawomocne orzeczenia sądów.

Dlatego korzystając z gościnnych łamów, po starej redakcyjnej znajomości w skrócie przytaczam te gorzkie chwilami słowa. Tylko w ten sposób i  drogą listu otwartego do Rodaków mój głos może dotrzeć do szerokiego grona osób, którym nie jest obojętna legenda „Solidarności" lat 80., jej dokonania, nieprawdopodobne wspólne zwycięstwo, w tym mój udział w walce o wolną i demokratyczną Polskę. Pragnę też, by te słowa trafiły do  niezorientowanych, głównie z młodego pokolenia, którzy mają już to  szczęście żyć w wolnej i demokratycznej Polsce. Nam się wielokrotniewydaje, że tej pozytywnej historii mozolnej walki o wolność nikt nie zagłuszy. Przeraża jednak, że powstają takie ilości publikacji, zwłaszcza internetowych, które bez szacunku dla człowieka i ideałów Sierpnia szargają wszystkich i wszystko. Te pomyje niestety nie znikną i  oblepią po wsze czasy te efekty małej polityczki „kolegów", nasze zwycięstwo na zawsze.

W ostatnim czasie po raz kolejny pojawiły się wypowiedzi zniesławiające i poniżające zarówno mnie, jak i całą „Solidarność". Mechanizm jest znany i przez rozliczne grupy od lat testowany i sprawdzony. Wystarczy do znudzenia wmawiać opinii publicznej, że dziesięciomilionowa, podziwiana na całym świecie „Solidarność" miała agenturalne korzenie i  powiązania z komunistycznym reżimem. Brzmi to jak poważne oskarżenie nie  tylko wobec mnie, moich kolegów i towarzyszy walki, ale także wobec narodu, który walkę pod tym szyldem podjął. W takiej sytuacji milczeć nie mogę.

Oskarżenia takie głoszą głównie ci, których w walce nie widziałem. Przoduje medialne imperium ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka. A  najbardziej bolesne jest to, że czyni to pod sztandarem wiary i  pobożności, pod ojcowską opieką Kościoła i niektórych biskupów. Od lat podkreślam, że w 95 proc. w sprawach religijnych jestem najwytrwalszym zwolennikiem i słuchaczem religijnego radia, które pełni piękną misję. Ale wykorzystywanie tej misji do dzielenia ludzi, do seansów oskarżeń, a  wręcz nienawiści wobec bliźniego, nie tylko osłabia misję, ale też wręcz uderza w Kościół katolicki. Włodarze imperium toruńskiego, pozorując pobożność, działają z pobudek biznesowo- -politycznych. Rozgłośnia Radio Maryja, Telewizja Trwam i gazeta „Nasz Dziennik" bez skrupułów wykorzystują ludzi wierzących, zaszczepiając im nieufność i  podejrzliwość. To rodzi wielkie niebezpieczeństwa, bo kryje się w tym wielka pogarda dla ludzi słabo zorientowanych czy wręcz naiwnych. Skutkiem takich manipulacji są coraz częściej spotykane niechrześcijańskie postawy pełne nienawiści w stosunku do ludzi wskazanych palcem przez samego ojca dyrektora. A ostatecznym celem takich działań jest zdobycie głosów popierających jedną partię.

Ja, niestety – z niezrozumiałych dla mnie względów – znalazłem się na  tym propagandowym celowniku. To tej propagandzie zawdzięczam nie tylko obrzydliwe słowne obelgi, ale też demonstracje nienawiści, takie jak ta  przed głównym gmachem sądu w Gdańsku, gdzie atakowała mnie grupka ludzi, którą ktoś przebrał za błaznów, ukrywając ich twarze pod maskami Bolka. Było to haniebne zachowanie nie tylko wobec mnie, ale i względem tego, co symbolizuje moja działalność w historycznym ruchu „Solidarność". Co  najciekawsze, nikt w Toruniu nie chce już pamiętać wspierania przez Radio Maryja Lecha Wałęsy. Jak łatwo jest zaprzeczyć samemu sobie, jeśli to pomoże w interesach – tylko gdzie tu kręgosłup wiary i szacunek dla  faktów?

Trudno jest mi nawet wyrazić, z jakim oburzeniem, niesmakiem i wielkim bólem przyjmuję oszczerstwa pod swoim adresem i na temat powstania „Solidarności". Młody już nie jestem, więc na zdrowie też się to pewnie przekłada. Z pełną bezwzględnością w atakach i podjudzaniu ludzi przodują niektórzy ojcowie redemptoryści, redaktorzy „Naszego Dziennika", tacy jak Maciej Walaszczyk, a nawet wykładowca szacownej uczelni KUL dr Mieczysław Ryba, znany już moim kosztem dr Sławomir Cenckiewicz, popularna w niektórych kręgach po katastrofie smoleńskiej redaktorka Ewa Stankiewicz i – niestety – ks. Tadeusz Isakowicz- -Zaleski. Inna kategoria oszczerców to ci, których kondycja nigdy już nie pozwoli na obiektywne myślenie, zbudowane na podejrzliwości i  spiskowości. Potrafią oni jednak zarażać swoim myśleniem inne bezkrytyczne i niezorientowane osoby. Mam tu na myśli panów Andrzeja Gwiazdę, Antoniego Macierewicza i nieszczęsnego Krzysztofa Wyszkowskiego, którego zachowania nie zmieniły nawet dotkliwe dla niego prawomocne wyroki sądów za obrazę mojej osoby i który w dalszym ciągu wygłasza tyrady nienawiści.

Nie do tych jednak osób kieruję te słowa, bo  dla nich jedyną właściwą formą komunikacji jest pozew i wyrok sądu, argumenty nie działają, fakty historyczne nie przemawiają. Nie będę więcej – jak to czyniłem dotychczas – tłumaczył, na czym polegał mój udział w wielkim ruchu społecznym, któremu na imię „Solidarność". Posłużę się teraz i w przyszłości tylko wyrokiem sądowym. Oto ustalenia Sądu Lustracyjnego w Warszawie z 11 sierpnia 2000 r., sygn. akt: V AL. 26/00. I wraz z konkluzją: „Można w oparciu o całokształt zgromadzonych w sprawie materiałów operacyjnych, archiwalnych i innych dokumentów (art. 31 ustawy) stwierdzić z prawdopodobieństwem graniczącym z  pewnością, że nie istniały pierwotne dokumenty potwierdzające, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem byłej Służby Bezpieczeństwa PRL".

Dziś już nie muszę oddawać tekstu do redakcji w postaci wydruku i na dyskietce, jak było wówczas, kiedy internet w Polsce raczkował i mało kto posługiwał się pocztą elektroniczną. Dziś żyjemy w innym świecie, inaczej się komunikujemy, z czego wynika czasem brak komunikacji. Technologia to i dobrodziejstwa, i zagrożenia – a ze sposobu i łatwości publikowania w mediach elektronicznych wynika niestety mały szacunek dla  słowa i łatwość fałszowania.

Moje słowa nie muszą wszystkich przekonywać, ale przywołany prawomocny wyrok sądu winien być w demokratycznym państwie szanowany. Niezależnie od ustalenia niezawisłego sądu Instytut Pamięci Narodowej przyznał mi status pokrzywdzonego. Na marginesie dopowiem tylko, że lata „Solidarności" i wcześniejszej działalności opozycyjnej to były czasy czynów, a nie mówienia; a zdarzało się, że trzeba było mówić cokolwiek, byle tylko puścili, i można było działać dalej. Dzisiejsza ahistoryczna próba pisania historii „Solidarności" na jedynych twardych dowodach esbeckiej papierologii nie odda prawdy tamtych czasów nigdy.

Zmasowanych ataków doświadczyłem wiele razy. I to ja zawsze muszę się tłumaczyć ze swojej walki. Oskarżający nie muszą. Rzucili błotem, otrzepali się i czekają na kolejny dogodny moment, żeby rzucić czymś zza węgła. Nie mają dla nich znaczenia prawomocne wyroki sądów RP, prawo w  ogóle. Bezkarność fałszywych oskarżeń jest ich osłoną, a inne polityczne i medialne względy – zachętą. „Ja mam prawo badać, ja mam prawo pisać, ja mam prawo oceniać" – to słyszę. Choć mam nadzieję, że wiedzą, komu to  prawo zawdzięczają. Zastanawiam się, jak długo można głosić oszczerstwa i snuć bezwzględnie kłamliwe domysły. Wygląda na to, że w  nieskończoność, czego dowodzi korporacja z Torunia. A na pewno do czasu, kiedy będzie to przynosić efekt medialno- -polityczny.

Nie występuję tu tylko w swojej sprawie, niebezpieczeństwa zaniechań idą znacznie dalej. O Polskę chodzi – bo Nowak, Kowalski i Wałęsa to Polska – jest nas blisko 40 mln i każdy bezkarnie opluty to uszczerbek dla  dobrego imienia Ojczyzny! Będzie więcej tematów, które wyciągane z  rękawa przez propagandzistów niszczą piękne karty polskiej historii i  demolują współczesne życie społeczne i polityczne. Nie ustanę więc w  tych listach i apelach. Wierzę w zrozumienie dla tej formy powitania po  latach. Dziękuję za gościnne łamy i kolejną szansę wyjaśnienia, ale  przede wszystkim za możliwość trafienia z moimi opiniami do ludzi myślących trzeźwo, otwarcie, widzących argumenty, odrzucających insynuacje, szanujących historię i budujących sukces nowoczesnej Polski. Bo tacy są Czytelnicy „Wprost".