Po co komukolwiek we współczesnym świecie potrzebny jest ONZ? Górnolotnych deklaracji i apeli przedstawicieli tej szacownej instytucji i tak nikt nie słucha. Równie dobrze wielkie sprawy tego świata można byłoby załatwiać w kawiarni – każdy powiedziałby swoje, wypił kawę i pojechał do domu – a decyzję i tak zapadłyby gdzieś między Moskwą, Pekinem, Waszyngtonem i Berlinem.
Organizacja Narodów Zjednoczonych powstała, by zapewnić pokój i stabilizację na arenie międzynarodowej. Miała wspierać współpracę między poszczególnymi krajami i dbać o przestrzeganie praw człowieka, prawa do samostanowienia, etc. Po latach działalności jest jednak jasne, że żadnego z tych szlachetnych celów ONZ nie spełniła.
W Syrii podjęte przez byłego sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana próby pojednania zwaśnionego narodu nie przyniosły skutku. Reżim Asada zamiast grzecznie wycofywać wojska – strzelał do opozycjonistów do ostatniej sekundy, w której – zgodnie z planem zaproponowanym przez Annana – mógł do nich strzelać. A nawet dłużej – bo opozycjoniści jak ginęli, tak giną – choć obecnie giną na nieco mniejszą skalę niż przez ostatni rok. Czy jednak plan Annana może być skuteczny, skoro ONZ może tylko prosić – bo na groźby nie pozwolą mu Rosja i Chiny wygodnie rozpierające się w swoich fotelach w Radzie Bezpieczeństwa?
Gdybyż jednak bezradność ONZ ograniczała się tylko do Syrii… Niestety jest inaczej - większość inicjatyw podejmowanych przez tę organizację prowadzi donikąd. Ostatnie słowo i tak zawsze ma pięć głównych państw należących do Rady Bezpieczeństwa ONZ: USA, Rosja, Chiny, Francja i Anglia.
Skoro więc ciało powołane do rozwiązywania spornych sytuacji zawodzi, może rozwiązaniem problemu byłoby… rozwiązanie ONZ? W budynku zajmowanym dotąd przez tę organizację można byłoby stworzyć pokaźnych rozmiarów kawiarnię. Efekt byłby ten sam – w dużej sali siedziałoby wielu ludzi z różnych krajów, którzy popijaliby kawę i w żaden sposób nie mogliby dojść do porozumienia. Żeby upodobnić taki lokal do pierwowzoru, można byłoby postawić oddzielnie, najlepiej na piedestale, stolik dla miłośników kawy z USA, Rosji, Chin, Anglii i Francji. Dzięki temu stali członkowie obecnej Rady Bezpieczeństwa nadal mieliby poczucie, że los świata jest w ich rękach i nadal mogliby - patrząc z góry na innych - kłócić się we własnym gronie o to, kto ma więcej wpływu na to, jaki rodzaj kawy zostanie podany przez kelnerkę. Najważniejsze jest jednak to, że do tak zaprojektowanego biznesu nie musielibyśmy dopłacać – w końcu za kawę w kawiarni, w odróżnieniu od tej serwowanej w czasie obrad ONZ, trzeba zapłacić.
W Syrii podjęte przez byłego sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana próby pojednania zwaśnionego narodu nie przyniosły skutku. Reżim Asada zamiast grzecznie wycofywać wojska – strzelał do opozycjonistów do ostatniej sekundy, w której – zgodnie z planem zaproponowanym przez Annana – mógł do nich strzelać. A nawet dłużej – bo opozycjoniści jak ginęli, tak giną – choć obecnie giną na nieco mniejszą skalę niż przez ostatni rok. Czy jednak plan Annana może być skuteczny, skoro ONZ może tylko prosić – bo na groźby nie pozwolą mu Rosja i Chiny wygodnie rozpierające się w swoich fotelach w Radzie Bezpieczeństwa?
Gdybyż jednak bezradność ONZ ograniczała się tylko do Syrii… Niestety jest inaczej - większość inicjatyw podejmowanych przez tę organizację prowadzi donikąd. Ostatnie słowo i tak zawsze ma pięć głównych państw należących do Rady Bezpieczeństwa ONZ: USA, Rosja, Chiny, Francja i Anglia.
Skoro więc ciało powołane do rozwiązywania spornych sytuacji zawodzi, może rozwiązaniem problemu byłoby… rozwiązanie ONZ? W budynku zajmowanym dotąd przez tę organizację można byłoby stworzyć pokaźnych rozmiarów kawiarnię. Efekt byłby ten sam – w dużej sali siedziałoby wielu ludzi z różnych krajów, którzy popijaliby kawę i w żaden sposób nie mogliby dojść do porozumienia. Żeby upodobnić taki lokal do pierwowzoru, można byłoby postawić oddzielnie, najlepiej na piedestale, stolik dla miłośników kawy z USA, Rosji, Chin, Anglii i Francji. Dzięki temu stali członkowie obecnej Rady Bezpieczeństwa nadal mieliby poczucie, że los świata jest w ich rękach i nadal mogliby - patrząc z góry na innych - kłócić się we własnym gronie o to, kto ma więcej wpływu na to, jaki rodzaj kawy zostanie podany przez kelnerkę. Najważniejsze jest jednak to, że do tak zaprojektowanego biznesu nie musielibyśmy dopłacać – w końcu za kawę w kawiarni, w odróżnieniu od tej serwowanej w czasie obrad ONZ, trzeba zapłacić.