– Opowiedz lepiej o naszej historii, bo nauczyciele mówią tylko o Smoleńsku.
– A co oni tam takiego bajdurzą?
– Jedni mówią, że nie było brzozy, a drudzy, że mgły i wszędzie pełno Ruskich.
– Bo tam jest Rosja.
– A tego nie mówili. A mógłbyś opowiedzieć o naszej historii? Na przykład o powstaniu warszawskim, bo ty na pewno to pamiętasz.
– Oczywiście, że pamiętam, przecież mam 35 lat i takich rzeczy się nie zapomina. Zaczęło się 22 lipca 1988 r. Dzień wcześniej w lokalu na Żoliborzu dowódca powstańców gen. Jarosław, pseudonim „Niezłomny", który słynął z brawurowych akcji przeciw Niemcom, oznajmił dowódcom decyzję. – Atakujemy o 17. O tej godzinie generał Wehrmachtu Schwarcdonal gra w piłkę. Naszym atutem jest też to, że dotychczasowego zastępcę, bezwzględnego pułkownika Schelzwika, za niesubordynację wysłał do twierdzy Breslau.
Gen. Jarosław o tym wiedział, bo jego prawą ręką był as wywiadu major Macierzyński słynący z tego, że widział wszystko, nawet we mgle. Powstanie zaczęło się od ataku na Krakowskie Przedmieście i zdobycia Pałacu Namiestnikowskiego. Niestety, tego dnia Schwarcdonal przegrał mecz i wściekłość postanowił przelać na naszych. Wszyscy mieli nadzieję, że na pomoc ruszą Rosjanie, którzy byli po prawej stronie Wisły, ale dowodzący armią marszałek Aleksiej Kwaskawoj czekał, aż nasi się wykrwawią. Jedni mówią, że czekał na rozkaz z Moskwy, drudzy, że leczy rany po tym, jak otrzymał pod Charkowem postrzał w obie nogi.
– A czy ktoś inny starał się im pomóc? – zapytały dzieci z wypiekami na twarzy.
– Do stolicy szedł z Batalionami Chłopskimi generał Kargul. Generał, który miał dwa pseudonimy: „Milczek" i „Ponury”. Ale doszedł, jak już było po wszystkim. Po latach okazało się, że to sprytny dowódca, potrafi ł walczyć na wszystkich frontach, ze wszystkimi i przeciw wszystkim. I jak wszedł do stolicy, to jest w niej do dzisiaj.
– Ale pani mówiła, że wojny już nie ma.
– Ale front trwa. Chcecie dalej słuchać?
– Taaaaak!
– Najgorsze było to, że gdy wydawało się, że można jeszcze walczyć, szeregi „Niezłomnego" opuścił jego pułkownik Ziobrewicz, pseudonim „Młody Pitolet”, bo przeczuwał koniec generała i postanowił stworzyć własną armię. Pułkownik z niewielkim oddziałem przedarł się przez Ruskich i Niemców i siejąc postrach w szeregach okupantów, dotarł aż do Belgii. Z tym że największy zamęt wprowadził w powstaniu dowódca desantu z Anglii Johnny Firecat, który kiedy lądował, to był jeszcze księdzem i gdy wydawało się, że może być kapelanem powstańców, zrzucił sutannę, przepłynął Wisłę i stanął w szeregu z marszałkiem Kwaskawojem. I jaki wniosek, moje dzieci, można wyciągnąć z tej historii?
– Nie wiemy, tatusiu.
– Najłatwiej być zdradzonym o świcie.
– A co się stało z „Niezłomnym"?
– Po upadku powstania przedarł się przez oddziały wrogów, a miał ich wielu, i ukrył w Budapeszcie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.