"Każdy naród ma takie perspektywy, jakich wybiera sobie polityków" - uważa Leszek Balcerowicz, wicepremier, minister finansów i przewodniczący Unii Wolności. W III RP żaden gabinet nie rządził tak długo, jak planował. Koalicja SLD-PSL przetrwała cztery lata, jednak między innymi nieustanne wewnętrzne konflikty doprowadziły do jej porażki w wyborach parlamentarnych.
"Każdy naród ma takie perspektywy, jakich wybiera sobie polityków" - uważa Leszek Balcerowicz, wicepremier, minister finansów i przewodniczący Unii Wolności. W III RP żaden gabinet nie rządził tak długo, jak planował. Koalicja SLD-PSL przetrwała cztery lata, jednak między innymi nieustanne wewnętrzne konflikty doprowadziły do jej porażki w wyborach parlamentarnych. Wyborcy szczególnie ciężko ukarali działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy chcieli uchodzić w oczach opinii publicznej za bardziej "prospołecznych" od SLD, a zostali ocenieni jako inicjatorzy większości politycznych napięć. Czy obecna koalicja przekroczy granicę sporów, za którą następuje proces samozniszczenia?
- Konflikty w koalicjach są czymś naturalnym. W Polsce jednak od razu wytacza się najcięższe armaty: "wychodzimy z koalicji". Takie groźby można stosować, ale w zaciszu gabinetów, nie ujawniając ich dziennikarzom - uważa Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem, mniejsze ugrupowanie zawsze czuje się zagrożone. W poprzedniej koalicji buntowało się PSL, gdyż po ustąpieniu Waldemara Pawlaka ludowcy uważali, że tracą wpływy.
Konflikty w koalicjach są czymś naturalnym. W Polsce jednak od razu wytacza się najcięższe armaty
Teraz ugrupowanie Balcerowicza zaprotestowało przeciwko scenariuszowi napisanemu przez liderów AWS, przewidującemu dla akcji rolę dobrego wujka, który chętnie przyznałby zasiłki prorodzinne i liczne ulgi, natomiast dla unii - rolę złośliwej macochy, skąpiącej pieniędzy na chleb. Scenariusz ma trafić do kosza, a spór o kształt ustawy podatkowej udało się zażegnać. Przed koalicją pojawiają się jednak nowe rafy. Najbliższa z nich to głosowanie nad senackimi poprawkami do ustawy o Prokuratorii Generalnej i nominacje na wojewodów. - Prędzej czy później w rozmowach między koalicjantami wrócą też podatki i polityka prorodzinna, bo nie są to problemy incydentalne - przewiduje minister Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, poseł AWS. Kropiwnicki, członek trzech solidarnościowych rządów, bardzo chwali sobie współpracę i tryb negocjacji przyjęty w rządzie Hanny Suchockiej: - W gabinecie pani premier spotykaliśmy się kilkanaście razy z ministrem finansów Jerzym Osiatyńskim, aby wypracować wspólną wersję założeń polityki społeczno-gospodarczej. - Wówczas minister, który głosowałby przeciwko swojemu premierowi, natychmiast zostałby zdymisjonowany. Obyczaje upadają - dodaje Osiatyński, nawiązując do niedawnego głosowania w Sejmie, kiedy ministrowie z AWS albo głosowali przeciw rządowym propozycjom, albo wstrzymali się od głosu. W zasadzie głosowali więc przeciwko samym sobie.
Kłótnie w rodzinie
O "zdradach" koalicjantów najwięcej mogą powiedzieć Włosi. Przyczyną upadków większości z 56 rządów (tylko 17 gabinetów sprawowało władzę dłużej niż rok) były właśnie spory w koalicjach. W gabinecie Silvio Berlusconiego politycy Ligi Północnej regularnie głosowali przeciwko dekretom rządu, który współtworzyli. Na przykład Roberto Maroni, minister spraw wewnętrznych, oświadczył, że wprawdzie podpisał dekret o ograniczeniu aresztu tymczasowego (wówczas prokuratorzy w ramach akcji "Czyste ręce" aresztowali setki polityków), ale nie czytał go i nie zgadza się z nim. Rząd Romana Prodiego podał się do dymisji, gdy wspierająca go Partia Odrodzenia Komunistycznego zażądała radykalnych zmian w ustawie podatkowej. Gabinet Massimo D?Alemy urzęduje dopiero miesiąc, a już przeciwko jego propozycjom głosowali posłowie z partyjek wchodzących w skład rządowej koalicji.
W Niemczech największe konflikty w rządzie federalnym występowały w latach 70. i 80. Ostatni rząd SPD i FDP, kierowany przez Helmuta Schmidta, upadł po wsparciu konstruktywnego wotum nieufności przez FDP, a nawet niektórych polityków SPD. "Zdrada" liberałów doprowadziła do powstania w roku 1982 koalicji CDU-CSU-FDP i utworzenia gabinetu Helmuta Kohla. Tej koalicji bez większych konfliktów udało się rządzić przez 16 lat, choć między jej liderami dochodziło do ostrej różnicy zdań, na przykład w sprawach aborcji i polity- ki wobec obcokrajowców. Dzięki niezwykłej elastyczności mała liberalna FDP pozostawała przy władzy przez 30 lat - raz w sojuszu z SPD, raz z CDU/CSU. Dopiero po ostatnich wyborach solidarnie przeszła do opozycji razem z dotychczasowym koalicjantem. Obserwatorzy przypuszczają jednak, że obecną koalicją SPD i Sojuszu 90/Zielonych wstrząsać będą znacznie poważniejsze kryzysy.
Niektórzy politycy uważają, że prawdziwym powodem koalicyjnych sporów są nie tyle różnice programowe, ile całkowity paraliż organizacyjny. - Panuje bałagan. Brakuje spotkań premiera z wicepremierem Balcerowiczem oraz prezydiów klubów AWS i UW. Decyzje zapadają bez negocjacji, w ostatniej chwili - zauważa poseł AWS Andrzej Szkaradek. Paweł Piskorski, poseł UW, wierzy, że sytuację może uzdrowić przyjęta niedawno deklaracja. Przewiduje ona to, co wydaje się oczywiste i było normą nawet w pracy koalicji SLD-PSL. Od tej pory przed każdym posiedzeniem Sejmu mają się odbywać spotkania koalicjantów, w głosowaniu nad propozycjami rządowymi będzie obowiązywać dyscyplina klubowa, a koalicyjni posłowie nie będą zgłaszać projektów ustaw bez uprzedniej konsultacji z rządem.
Prawdziwym testem trwałości koalicji stanie się jednak uchwalenie nowej ordynacji wyborczej, niezbędnej ze względu na nowy podział terytorialny kraju. - Jeśli AWS zapisze swoje pomysły w ustawie, może się okazać, że dla nas nie ma przestrzeni politycznej - uważa Jerzy Osiatyński. - Walka o kształt ordynacji wyborczej jest dla unii sprawą zasadniczą. To być albo nie być. Politycy akcji, w tym Wiesław Walendziak, szef kancelarii premiera, proponują ordynację mieszaną, premiującą duże ugrupowania - mówi Antoni Dudek.
Dotychczasowe zmiany w ordynacji wyborczej obniżyły już radykalnie liczbę ugrupowań politycznych. W Sejmie I kadencji funkcjonowało 20 klubów i kół, w Sejmie III kadencji - cztery razy mniej. Ustabilizowało to scenę polityczną, ale ewolucja w kierunku systemu dwupartyjnego może - paradoksalnie - doprowadzić do jej ponownego rozchwiania. W Wielkiej Brytanii, gdzie w parlamencie dominują dwie partie, przybywa zwolenników systemu kontynentalnego, w którym małe, lecz wyraziste ugrupowania odgrywają rolę języczka u wagi. W Niemczech silna CDU nawoływała do wspierania słabszej sojuszniczej FDP, przewidując, że tylko dobry wynik obu koalicjantów umożliwi utrzymanie władzy. Co więcej, w polskich warunkach stan względnej równowagi między AWS i SLD jako dominującymi ugrupowaniami parlamentarnymi doprowadziłby do znacznego poszerzenia faktycznych wpływów prezydenta. Być może perspektywa wieloletniego panowania Aleksandra Kwaśniewskiego zniechęci polityków akcji do porozumiewania się z SLD przeciwko UW.
Niestety, również przygotowania do wyborów prezydenckich różnicują koalicjantów. - Unia na pewno będzie miała swojego kandydata, ale to nie musi być polityk UW - dyplomatycznie wyjaśnia poseł Andrzej Potocki, rzecznik Klubu Parlamentarnego UW. - Pozostawanie poza gabinetem czyni z Krzaklewskiego jednocześnie twórcę i kontestatora rządu - podkreśla z kolei Piskorski. Przebywanie w cieniu i przygotowywanie "wielkiego skoku" weszło już do polskiej tradycji. Lech Wałęsa po wygranej obozu solidarnościowego wysunął na stanowisko premiera Tadeusza Mazowieckiego, sam przygotowując się do prezydentury. Podobną taktykę zastosował w roku 1993 Aleksander Kwaśniewski, wówczas przewodniczący SLD. Zrezygnował z ubiegania się o stanowisko premiera, pozostawiając je Waldemarowi Pawlakowi. Sam - kierując klubem i partią - przygotował sobie drogę do pałacu prezydenckiego. Próbę powtórzenia podobnego manewru najwyraźniej podjął Marian Krzaklewski. Tyle że do zwycięstwa będzie potrzebował głosów wyborców z politycznego "centrum", a ich pozyskanie może być trudne bez wsparcia ze strony UW. Możliwe więc, że sama nadzieja na porozumienie z UW w kwestii wyborów prezydenckich wpłynie hamująco na konfliktowość koalicji.
Sytuację komplikuje spór, który toczy się w partii Balcerowicza pomiędzy dawnymi działaczami lewego skrzydła Unii Demokratycznej a byłymi politykami Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Nieoficjalnie politycy unii przyznają, że po uzyskaniu nie najlepszego wyniku w wyborach samorządowych w partii wybuchła wojna domowa, której stawką jest pytanie o zdolność partii do zawarcia w przyszłości porozumienia z SLD. - Unia nie zamyka się w getcie politycznym. Po wyborach zawarła różne koalicje, ale potrafi mądrze rządzić nie tylko w sojuszu z AWS - zaznacza poseł Władysław Frasyniuk, uchodzący za jednego z oponentów partyjnej ekipy Balcerowicza. - Gdy wymaga tego dobro lokalnych społeczności, unia w imię uporu ideologicznego nie będzie się zamykać przed współpracą z SLD w samorządach - dodaje Jan Lityński, poseł unii. - Wojna polsko-polska powinna zostać zakończona - stwierdza tymczasem Leszek Miller, przewodniczący SLD, licząc na porozumienie z akcją. Sugeruje, że dwaj giganci nie muszą się dzielić władzą z "małymi". Mogą na przykład przeforsować ordynację zmiatającą ze sceny politycznej wszystkich, także Unię Wolności. Gdzie dwóch się porozumiewa, tam trzeci traci.
- Konflikty w koalicjach są czymś naturalnym. W Polsce jednak od razu wytacza się najcięższe armaty: "wychodzimy z koalicji". Takie groźby można stosować, ale w zaciszu gabinetów, nie ujawniając ich dziennikarzom - uważa Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem, mniejsze ugrupowanie zawsze czuje się zagrożone. W poprzedniej koalicji buntowało się PSL, gdyż po ustąpieniu Waldemara Pawlaka ludowcy uważali, że tracą wpływy.
Konflikty w koalicjach są czymś naturalnym. W Polsce jednak od razu wytacza się najcięższe armaty
Teraz ugrupowanie Balcerowicza zaprotestowało przeciwko scenariuszowi napisanemu przez liderów AWS, przewidującemu dla akcji rolę dobrego wujka, który chętnie przyznałby zasiłki prorodzinne i liczne ulgi, natomiast dla unii - rolę złośliwej macochy, skąpiącej pieniędzy na chleb. Scenariusz ma trafić do kosza, a spór o kształt ustawy podatkowej udało się zażegnać. Przed koalicją pojawiają się jednak nowe rafy. Najbliższa z nich to głosowanie nad senackimi poprawkami do ustawy o Prokuratorii Generalnej i nominacje na wojewodów. - Prędzej czy później w rozmowach między koalicjantami wrócą też podatki i polityka prorodzinna, bo nie są to problemy incydentalne - przewiduje minister Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, poseł AWS. Kropiwnicki, członek trzech solidarnościowych rządów, bardzo chwali sobie współpracę i tryb negocjacji przyjęty w rządzie Hanny Suchockiej: - W gabinecie pani premier spotykaliśmy się kilkanaście razy z ministrem finansów Jerzym Osiatyńskim, aby wypracować wspólną wersję założeń polityki społeczno-gospodarczej. - Wówczas minister, który głosowałby przeciwko swojemu premierowi, natychmiast zostałby zdymisjonowany. Obyczaje upadają - dodaje Osiatyński, nawiązując do niedawnego głosowania w Sejmie, kiedy ministrowie z AWS albo głosowali przeciw rządowym propozycjom, albo wstrzymali się od głosu. W zasadzie głosowali więc przeciwko samym sobie.
Kłótnie w rodzinie
O "zdradach" koalicjantów najwięcej mogą powiedzieć Włosi. Przyczyną upadków większości z 56 rządów (tylko 17 gabinetów sprawowało władzę dłużej niż rok) były właśnie spory w koalicjach. W gabinecie Silvio Berlusconiego politycy Ligi Północnej regularnie głosowali przeciwko dekretom rządu, który współtworzyli. Na przykład Roberto Maroni, minister spraw wewnętrznych, oświadczył, że wprawdzie podpisał dekret o ograniczeniu aresztu tymczasowego (wówczas prokuratorzy w ramach akcji "Czyste ręce" aresztowali setki polityków), ale nie czytał go i nie zgadza się z nim. Rząd Romana Prodiego podał się do dymisji, gdy wspierająca go Partia Odrodzenia Komunistycznego zażądała radykalnych zmian w ustawie podatkowej. Gabinet Massimo D?Alemy urzęduje dopiero miesiąc, a już przeciwko jego propozycjom głosowali posłowie z partyjek wchodzących w skład rządowej koalicji.
W Niemczech największe konflikty w rządzie federalnym występowały w latach 70. i 80. Ostatni rząd SPD i FDP, kierowany przez Helmuta Schmidta, upadł po wsparciu konstruktywnego wotum nieufności przez FDP, a nawet niektórych polityków SPD. "Zdrada" liberałów doprowadziła do powstania w roku 1982 koalicji CDU-CSU-FDP i utworzenia gabinetu Helmuta Kohla. Tej koalicji bez większych konfliktów udało się rządzić przez 16 lat, choć między jej liderami dochodziło do ostrej różnicy zdań, na przykład w sprawach aborcji i polity- ki wobec obcokrajowców. Dzięki niezwykłej elastyczności mała liberalna FDP pozostawała przy władzy przez 30 lat - raz w sojuszu z SPD, raz z CDU/CSU. Dopiero po ostatnich wyborach solidarnie przeszła do opozycji razem z dotychczasowym koalicjantem. Obserwatorzy przypuszczają jednak, że obecną koalicją SPD i Sojuszu 90/Zielonych wstrząsać będą znacznie poważniejsze kryzysy.
Niektórzy politycy uważają, że prawdziwym powodem koalicyjnych sporów są nie tyle różnice programowe, ile całkowity paraliż organizacyjny. - Panuje bałagan. Brakuje spotkań premiera z wicepremierem Balcerowiczem oraz prezydiów klubów AWS i UW. Decyzje zapadają bez negocjacji, w ostatniej chwili - zauważa poseł AWS Andrzej Szkaradek. Paweł Piskorski, poseł UW, wierzy, że sytuację może uzdrowić przyjęta niedawno deklaracja. Przewiduje ona to, co wydaje się oczywiste i było normą nawet w pracy koalicji SLD-PSL. Od tej pory przed każdym posiedzeniem Sejmu mają się odbywać spotkania koalicjantów, w głosowaniu nad propozycjami rządowymi będzie obowiązywać dyscyplina klubowa, a koalicyjni posłowie nie będą zgłaszać projektów ustaw bez uprzedniej konsultacji z rządem.
Prawdziwym testem trwałości koalicji stanie się jednak uchwalenie nowej ordynacji wyborczej, niezbędnej ze względu na nowy podział terytorialny kraju. - Jeśli AWS zapisze swoje pomysły w ustawie, może się okazać, że dla nas nie ma przestrzeni politycznej - uważa Jerzy Osiatyński. - Walka o kształt ordynacji wyborczej jest dla unii sprawą zasadniczą. To być albo nie być. Politycy akcji, w tym Wiesław Walendziak, szef kancelarii premiera, proponują ordynację mieszaną, premiującą duże ugrupowania - mówi Antoni Dudek.
Dotychczasowe zmiany w ordynacji wyborczej obniżyły już radykalnie liczbę ugrupowań politycznych. W Sejmie I kadencji funkcjonowało 20 klubów i kół, w Sejmie III kadencji - cztery razy mniej. Ustabilizowało to scenę polityczną, ale ewolucja w kierunku systemu dwupartyjnego może - paradoksalnie - doprowadzić do jej ponownego rozchwiania. W Wielkiej Brytanii, gdzie w parlamencie dominują dwie partie, przybywa zwolenników systemu kontynentalnego, w którym małe, lecz wyraziste ugrupowania odgrywają rolę języczka u wagi. W Niemczech silna CDU nawoływała do wspierania słabszej sojuszniczej FDP, przewidując, że tylko dobry wynik obu koalicjantów umożliwi utrzymanie władzy. Co więcej, w polskich warunkach stan względnej równowagi między AWS i SLD jako dominującymi ugrupowaniami parlamentarnymi doprowadziłby do znacznego poszerzenia faktycznych wpływów prezydenta. Być może perspektywa wieloletniego panowania Aleksandra Kwaśniewskiego zniechęci polityków akcji do porozumiewania się z SLD przeciwko UW.
Niestety, również przygotowania do wyborów prezydenckich różnicują koalicjantów. - Unia na pewno będzie miała swojego kandydata, ale to nie musi być polityk UW - dyplomatycznie wyjaśnia poseł Andrzej Potocki, rzecznik Klubu Parlamentarnego UW. - Pozostawanie poza gabinetem czyni z Krzaklewskiego jednocześnie twórcę i kontestatora rządu - podkreśla z kolei Piskorski. Przebywanie w cieniu i przygotowywanie "wielkiego skoku" weszło już do polskiej tradycji. Lech Wałęsa po wygranej obozu solidarnościowego wysunął na stanowisko premiera Tadeusza Mazowieckiego, sam przygotowując się do prezydentury. Podobną taktykę zastosował w roku 1993 Aleksander Kwaśniewski, wówczas przewodniczący SLD. Zrezygnował z ubiegania się o stanowisko premiera, pozostawiając je Waldemarowi Pawlakowi. Sam - kierując klubem i partią - przygotował sobie drogę do pałacu prezydenckiego. Próbę powtórzenia podobnego manewru najwyraźniej podjął Marian Krzaklewski. Tyle że do zwycięstwa będzie potrzebował głosów wyborców z politycznego "centrum", a ich pozyskanie może być trudne bez wsparcia ze strony UW. Możliwe więc, że sama nadzieja na porozumienie z UW w kwestii wyborów prezydenckich wpłynie hamująco na konfliktowość koalicji.
Sytuację komplikuje spór, który toczy się w partii Balcerowicza pomiędzy dawnymi działaczami lewego skrzydła Unii Demokratycznej a byłymi politykami Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Nieoficjalnie politycy unii przyznają, że po uzyskaniu nie najlepszego wyniku w wyborach samorządowych w partii wybuchła wojna domowa, której stawką jest pytanie o zdolność partii do zawarcia w przyszłości porozumienia z SLD. - Unia nie zamyka się w getcie politycznym. Po wyborach zawarła różne koalicje, ale potrafi mądrze rządzić nie tylko w sojuszu z AWS - zaznacza poseł Władysław Frasyniuk, uchodzący za jednego z oponentów partyjnej ekipy Balcerowicza. - Gdy wymaga tego dobro lokalnych społeczności, unia w imię uporu ideologicznego nie będzie się zamykać przed współpracą z SLD w samorządach - dodaje Jan Lityński, poseł unii. - Wojna polsko-polska powinna zostać zakończona - stwierdza tymczasem Leszek Miller, przewodniczący SLD, licząc na porozumienie z akcją. Sugeruje, że dwaj giganci nie muszą się dzielić władzą z "małymi". Mogą na przykład przeforsować ordynację zmiatającą ze sceny politycznej wszystkich, także Unię Wolności. Gdzie dwóch się porozumiewa, tam trzeci traci.
Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.