Ale nie chce mówić ani o Ameryce, ani o Cejrowskim, ani nawet o lodówkach. Chodzi mi, obronę znaczenia pewnych pojęć. Tak jak upieram się przy europejskim znaczeniu lodówki, które niekoniecznie musi być związane z produkcją kilogramów kostek lodu, tak będę się upierała przy europejskim znaczeniu słowa „inteligencja", które ostatnio jest ustawicznie gwałcone.
Otóż czytam arcyciekawe książki panów Roberta Krasowskiego i Michała Kamińskiego, z których dowiaduję się różnych makiawelicznych prawd, ale przede wszystkim tej, że Kaczyński jest „szaleńczo inteligentnym" człowiekiem. Panowie! Jak tak można! Toż to wystarczy zajrzeć do jakiegokolwiek słownika, by przekonać się, co znaczy słowo „inteligencja”. Kaczyński może być sprytny, cwany,cyniczny, przebiegły, przewidujący, pragmatyczny, skutecznie intrygujący; może być odlotowy, demoniczny, deliryczny, depresyjny, performatywny, emotywny, zaangażowany, może być nawet czarującym lub abominacyjnym mężczyzną, ale inteligentnym? Nie, i jeszcze raz nie!
Nie chcę przy tym krytykować Kaczyńskiego, chcę jedynie bronić szlachetnego znaczenia słowa „inteligencja". Słownikowo jest ono zastrzeżone dla tych, którzy potrafią myśleć (!), dedukować, przetwarzać informacje, kojarzyć, zapamiętywać, wyciągać wnioski, porównywać, uzasadniać, dowodzić, uczyć się, zapamiętywać, antycypować i kontrolować te wszystkie procesy. Kaczyński nigdy nie ujawnił, że umiejętności te ma, co zresztą każdy z piszących o nim panów – zarazem – przyznaje.
Mit „inteligencji" pojawił się w polityce wraz z posłem Rokitą, o którym różni jego koledzy i wrogowie twierdzili z nabożeństwem: „inteligentny to on jest”. Szukałam dowodów, rozmawiałam z jego wielbicielami, z nim samym, czytałam jego teksty z tak wielkim trudem dziergane dla „Dziennika”, i nic. Śladów wielkiej inteligencji znaleźć tam nijak nie mogłam. Choć wiele innych cech – jak najbardziej. O pośle Michale Kamińskim też mówiono, że „inteligentnym jest”. Nie wiem, nie rozmawiałam, dowodów nie mam, a przeczytana przeze mnie książka (wywiad) świadczy głównie o tym, że jest próżny, koniunkturalny i bardzo nielojalny. Co, jak mi się wydaje, stanowi szczególną przypadłość polskiej prawicy.
Może warto w obronie pięknego słowa „inteligencja" ukuć jakiś neologizm, na przykład „polgencja” (od połączenia polityki i inteligencji) i obdarzać nim polityków, którzy charakteryzują się wybitnym poziomem sprytu, cynizmu, przebiegłości i narcyzmu? Można też – by nie dziwować – mówić o jakiejś inteligencji politycznej na oznaczenie tych samych cech. W końcu mamy inteligencję techniczną, emocjonalną, społeczną, a nawet seksualną i sztuczną, to czemu nie polityczną? Że brzmi to jak nowomowa? Jak „inteligentny inaczej”? No, ale taka jest prawda. Taka jest inteligencja polityczna.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.