W Stuttgarcie szef DGB Michael Sommer domagał się podniesienia płacy minimalnej w Niemczech do 8,5 euro za godzinę, a także zapowiedział walkę z chciwością banków, spekulacją na rynkach finansowych oraz z polityką oszczędności prowadzoną przez rządzącą koalicję chadecko-liberalną. - To nie obywatele żyli ponad stan, lecz wąskie elity, które splądrowały państwowe kasy i chcą tak robić dalej - przekonywał Sommer wywołując aplauz. Dodał, że podwyższenie podatków dla najbogatszych to jedyny sposób, by "społecznie wykonalnym" uczynić rządowy plan oszczędności i ograniczenia zadłużenia.
Do krytyki polityki oszczędnościowej promowanej przez Niemcy i Francję przyłączyli się liderzy innych związków zawodowych, przemawiający do protestujących w różnych miastach. Obecna polityka prowadzi do "europejskiej unii konkurencyjności, (gdzie obowiązują) najniższe płace, najniższe opodatkowanie firm i najniższe standardy opieki socjalnej" - oburzał się lider związkowców w Saarbruecken Frank Bsirske.
Sommer domagał się od rządu Angeli Merkel, by zamiast szukać oszczędności zadbał o pobudzenie wzrostu gospodarczego. Ponowił też apel o wprowadzenie podatku od transakcji finansowych, który przyczyniłby się do regulacji rynków. - Do kasy państwa pieniądze wpływałyby nie tylko wtedy, gdy kupujecie sobie bułki, ale także wtedy, gdy działają spekulanci. Z uzyskanych w ten sposób pieniędzy moglibyśmy finansować programy wspomagające koniunkturę lub zwalczające bezrobocie wśród młodych - podkreślił.
W całych Niemczech przewidziane są kolejne demonstracje. W Berlinie do strzeżenia porządku skierowano ok. 7 tys. policjantów - 15-tysięczna manifestacja, którą zaplanowano w stolicy kraju, ma przemaszerować z dzielnicy Kreuzberg do dzielnicy rządowej. W Hamburgu w stan gotowości postawiono kilkuset funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.PAP, arb