W moim przekonaniu podporządkowanie uniwersytetów rynkowi pracy zabije te pierwsze i wcale nie wzmocni tego drugiego. Ale to się niestety już dzieje i reforma minister nauki Barbary Kudryckiej przyspiesza ten proces. Uczelnia nie powinna być fabryką ludzi wpasowującą ich kwalifikacje – niczym puzzle – w potrzeby rynku pracy, uczelnia powinna być miejscem samodzielnym, alternatywnym, gdzie myśli się wielotorowo, gdzie chroni się różnorodność, indywidualność, duchowy rozwój, samodzielność i wyobraźnię.
To, co prezes Andrzej Klesyk traktuje jako słabość uniwersytetów, jest tak naprawdę ich siłą. Na uczelniach jeszcze (!) trafiają się myślący ludzie, których nie zabiła szkoła, ale których na pewno zabije system wyższego wykształcenia dopasowany do korporacyjnych wymogów. Problem najpoważniejszy tkwi nie w uczelniach, lecz w szkołach. To szkoły zabijają myślenie, uczą posłuszeństwa, wkuwania i rozwiązywania idiotycznych testów. To szkoły gratyfikują bierność, jednotorowość myślenia, autorytaryzm, stadność.
Długi weekend spędziłam z grupką dzieci z drugiej klasy liceum. Rozmawialiśmy o różnych książkach (bo to jeszcze myślące dzieci), ale większość czasu młodzież poświęcała na opanowanie podręcznika do WOS, bo miała sprawdzian. Z czego? „Z demokracji". Świetnie, powiedziałam, opowiem wam o różnych demokracjach i pomysłach na nią. Poczytamy „Politykę” Arystotelesa, opowiem o Rousseau i Rawlsie… Dzieci powiedziały, że chętnie wysłuchają, ale że sprawdzianu dzięki temu nie zdadzą, bo muszą po prostu wkuć odpowiednie rozdziały podręcznika i zdać na ich podstawie test. Dodatkowa wiedza „je rozproszy”. No właśnie, stanie się nieszczęście, koszmar każdego nauczyciela: dzieci mogą zacząć zadawaćpytania, zacząć myśleć, formułować opinie niezgodne z wiedzą testodawców i urzędników, którzy rządzą szkolnymi umysłami i kroją je na miarę ministerialnych wyobrażeń. A jakie to są wyobrażenia? Tego nie wie już nikt, bo z ostatnich trzech ministrów jeden był histeryczny i głównie wykrzykiwał nacjonalistyczne hasła, a dwie następujące po nim panie są autystyczne, bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym.
W szkole nie ma żadnych lekcji, gdzie podejmuje się wolną dyskusję, gdzie nauczyciel może obserwować procesy myślenia. Zresztą nie jest do tego w ogóle przygotowany. Nauczyciel nie mówi: „myślcie", „porozmawiamy”, mówi: „zapiszcie”, „nauczcie się”, „sprawdzam”. W szkole nie ma zajęć z filozofii czy jakichkolwiek innych, gdzie można zadawać pytania, na które nie można sobie pozwolić na innych przedmiotach, czyli pytania o sens zjawisk, o znaczenie pojęć, o podstawy wiedzy, o całość i o istotę. Nie ma zajęć, gdzie analizuje się teksty i uczy się zajmowania krytycznych postaw wobec czyichś stanowisk, w szkole nie uczy się poprawnego wnioskowania, wykrywania błędów w myśleniu innych, debaty, argumentacji. Absolwent szkoły średniej, który na uniwersytecie trafia na zajęcia z filozofii, jest jak człowiek, który dusi się z nadmiaru tlenu lub nie wie, co robić z nadmiarem wolności, bo tam się dyskutuje, pobudza wyobraźnię i zdolność do abstrakcyjnego myślenia. Ale takich zajęć w nowym systemie jest coraz mniej.
Kilka lat temu jedna z korporacji amerykańskich, które dostrzegły jałowość i ograniczone możliwości kształcenia specjalistycznego, stwierdziła, że przyszłość należy do absolwentów filozofii, muzykologii i historii sztuki, czyli do absolwentów tych wydziałów, których wyobraźni i zdolności myślenia, a więc i kreatywności, nie zabił imperatyw dopasowania się do korporacyjnych wymogów rynku. Panie prezesie, nie tędy więc droga! Uniwersytety, zgodnie z postulatem Abelarda, powinny być enklawą wolnej myśli i rozwoju ducha, ciężkiej pracy i debaty. I tylko wtedy przysłużą się i społeczeństwu, i korporacjom, i Prawdzie.
Autorka jest profesorką Uniwersytetu Warszawskiego, etyczką, filozofką, publicystką
www.wprost.pl - tutaj znajdziesz wszystkie felietony Magdaleny Środy
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.