Czy czujemy się członkami jednej wspólnoty patriotycznej, kiedy patrzymy zarówno na zachowania codzienne, jak i na świąteczne apele w obronie Radia Maryja? Czy czujemy się członkami wspólnoty patriotycznej, bo nam ktoś zagraża, bo nas niewolą, gwałcą nasze sumienia, a kapitaliści nas wyzyskują, nas, lud boży – zdaniem jednych, proletariat – zdaniem drugich.
A może duch patriotyzmu spłynie od polityków? Ostatnio słuchałem i Zbigniewa Ziobry, i Leszka Millera. Pierwszy namawiał do jedności wokół flagi i 3 maja, drugi napadał na kapitalizm. Przypomniało mi się znane „pan jest zerem" i pomyślałem, że mogliby – bez urazy – i teraz powiedzieć to do siebie wzajemnie. Co więcej, mieliby rację. Reprezentują bowiem całkiem popularny typ polityka, a mianowicie polityka zbędnego. Polityk zbędny jako zawód. Nie trzeba Maksa Webera, żeby wiedzieć, o co chodzi. Otóż polityk zbędny to taki, który nie ma żadnych szans na zwycięstwo, nie wnosi niczego nowego do życia publicznego, nie potrafi nikogo porwać ani zniechęcić, jego zbędność bowiem jest cechą rzucającą się w oczy.
Przywódca SLD stosuje znaną z książki Jerzego Kosińskiego, a potem filmu, zasadę „wystarczy być". I jest – w telewizji bez przerwy, u prezydenta na spotkaniach BBN oraz dysponuje służbowym samochodem. Przywódca Solidarnej Polski nie ma nic do powiedzenia poza tym, co już wykrzyczał Jarosław Kaczyński. Nie ma ani szans, ani większej liczby zwolenników i – wbrew strachom – miał nie będzie, bo po co komu podróbka, jak lubi oryginał? Ja tam nie lubię ani jednego, ani drugiego, oczywiście nie osobiście, tylko jako oferujących nam polityczne wypełniacze, a więc zbędnych, a czasem wręcz szkodliwych dla patriotycznej wspólnoty.
Ponadto ich zaściankowość jest zaskakująca. Miller za najlepszego krytyka kapitalizmu ma wciąż Karola Marksa (który skądinąd był wybitnym myślicielem), a nie znakomitych autorów współczesnych, którzy piszą nie o kapitalizmie (bo to fikcja i hipostaza), lecz o zasadniczych politycznych niedostatkach współczesnej gospodarki rynkowej. To jest modny i ważny temat, a polscy politycy, którzy się do tej kampanii włączają, powinni sobie najpierw poczytać. Ziobro mówi o polskim patriotyzmie, jakby nie widział, że to byt nieistniejący, m.in. dzięki niemu. Bo przy popieraniu radykalnych podziałów wspólnoty patriotycznej nie zbuduje się nigdy. I może dobrze.
Z kim zatem taką wspólnotę naprawdę chciałbym współtworzyć? Niestety, głównie z gronem przyjaciół tu, na ziemi, i z gronem duchów tam… nie wiem gdzie. Z przyjaciółmi, co charakterystyczne, już nawet o polityce nie rozmawiamy, tylko cieszymy się przyjemnością bycia razem i przypominania sobie tych samych żartów po raz sto pięćdziesiąty. Przypominania sobie także wspólnie oglądanych widoków i wspólnych przeżyć tu, w Polsce. To jest nasza patriotyczna wspólnota, wielce ekskluzywna, bo nie możemy dopuścić, by byle łobuz czy cham się do niej wepchnął.
A moja ojczyzna prywatna? Spędziłem ostatni tydzień na Roztoczu, gdzie jest cudownie i gdzie znaleźliśmy bardzo wiele wspomnień i grobów z czasów powstania styczniowego, np. Mieczysława Romanowskiego, wcale niezłego poety. Dlaczego to jest nam bliskie? Nie przez polskie nudne cierpiętnictwo, ale przez polską specyficzną pamięć. Innej nie mamy. A wspólnota patriotyczna czy jakakolwiek wspólnota duchowa musi być wspólnotą pamięci. Ja wiem, że jesteśmy nowoczesnym państwem, sam popieram patriotyzm liberalny i nowoczesny, ale moimi przodkami duchowymi są – wśród całkiem wielu – właśnie ci powstańcy. Oni Polską trudnili się bezinteresownie, co tak świetnie rozumiał Józef Piłsudski. Samotność? Tak, ale na szczęście samotność pamięci. Samotność bez zbędnych polityków i bez postmodernistycznego prostactwa.
Autor jest filozofem i historykiem idei, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, założycielem i wieloletnim redaktorem naczelnym „Res Publiki"
www.wprost.pl - tutaj znajdziesz wszystkie felietony Marcina Króla
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.