Polityczna błazenada trwa w najlepsze. Od czasu wydania przez rząd wyroku na czasie pracy obywateli, ze złotych ust polskich mężów stanu nie przestaje wściekle toczyć się piana. Politycy sięgają po epitety najcięższych kalibrów, trzymając w gotowości zaciśnięte pięści, lecz nie w głowach im spór o emerytury zwykłych nadwiślańskich zjadaczy chleba. Dla szanownych reprezentantów naszego narodu sprawą priorytetową jest dziś ustalić, kto na Wiejskiej jest największym chamem i kogo z Wiejskiej warto by się pozbyć.
Platformie Obywatelskiej i Polskiemu Stronnictwu Ludowemu bez poważnych ran, ani nawet zadrapań udało się w piątek uciec sprzed oczu wściekłej opinii publicznej. No, może poza Stefanem Niesiołowskim, który zawsze chętny do bitki na wyzwiska od przemyślanego działania stroni i zamiast zaszyć się w ukryciu, jak jego partyjni koledzy, przemierzał ulice i telewizyjne studia, szukając zaczepki. I choć pan poseł pogroził dziennikarce "Gazety Polskiej Codziennie", szkód sobie i swojej partii przez to jednak nie wyrządził, wręcz przeciwnie - całkiem przypadkiem wsparł rządową operację odwracania narodowej uwagi od reformy emerytalnej.
Co było potem? Życie (polityczne) napisało kolejny nudny scenariusz podług schematu, który wszyscy dobrze znamy. Prawo i Sprawiedliwość zapomniało o emeryturach i rzuciło się na Stefana Niesiołowskiego. Z pomocą byłemu wicemarszałkowi przybył Janusz Palikot, któremu chyba bardziej niż Tuskowi zależy dziś na emerytalnej niepamięci Polaków (głosował razem z PO i PSL za reformą, proszę to sobie zapisać, zakuć i pamiętać). "Mesjasz lewicy" stwierdził, że co tam poseł Niesiołowski - jego kolegów partyjnych brutalni pisowscy związkowcy poturbowali pod Sejmem gdzieś w przerwie między oddawaniem moczu w miejscu publicznym i raczeniem się napojami wyskokowymi (jeśli wierzyć Palikotowi). Na wszelki wypadek, Janusz Palikot dorzucił jeszcze, że Kaczyński i SLD to jedna paczka i że o więzieniach CIA to już nie tylko Miller i Kwaśniewski wiedzieli, ale w ogóle wszyscy (oprócz Palikota, rzecz jasna). Na to rzecznik PiS Hofman stwierdził, że nieprawda i koniec tematu. Wspomóc rządową operację i Palikota musiał więc prof. Tomasz Nałęcz, który nazwał Hofmana młokosem i co nieco rozmowę o niczym przedłużył.
W tym czasie Leszek Miller, myśląc pewnie o biednych, pracujących do 67. roku życia obywatelach wyciął był Grzegorza Napieralskiego z zarządu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Z kolei lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro, dumając - jak mniemam - o emeryturach, wymyślił projekt ustawy o powołaniu Rzecznika Praw Rodziny, który to projekt - o czym wszyscy wiedzą, a już najlepiej wie Ziobro - przepadnie w sejmowym głosowaniu i tyle o nim usłyszymy. Jak dyskutować o reformie, to wszyscy - dołączył więc do sporu o emerytury Jarosław Kaczyński, nazywając Janusza Palikota Tym, Którego Imienia Nie Można Wymawiać (kapitalny sukces w walce z Donaldem Tuskiem).
Niedziela 13 maja była dniem do bólu zwyczajnym, drodzy obywatele. Przeciętni Polacy odpoczywali przed kolejnym tygodniem ciężkiej pracy, związkowcy z "Solidarności" planowali kolejne protesty, o których myśleli, że zmienią Polskę, a nasi kochani posłowie pokrzyczeli, popluli i pomarudzili przed kamerami, po czym z daleka od oczu wścibskich obywateli chwycili się wesoło za ręce i z uśmiechem na ustach pogratulowali sobie demokracji.
Co było potem? Życie (polityczne) napisało kolejny nudny scenariusz podług schematu, który wszyscy dobrze znamy. Prawo i Sprawiedliwość zapomniało o emeryturach i rzuciło się na Stefana Niesiołowskiego. Z pomocą byłemu wicemarszałkowi przybył Janusz Palikot, któremu chyba bardziej niż Tuskowi zależy dziś na emerytalnej niepamięci Polaków (głosował razem z PO i PSL za reformą, proszę to sobie zapisać, zakuć i pamiętać). "Mesjasz lewicy" stwierdził, że co tam poseł Niesiołowski - jego kolegów partyjnych brutalni pisowscy związkowcy poturbowali pod Sejmem gdzieś w przerwie między oddawaniem moczu w miejscu publicznym i raczeniem się napojami wyskokowymi (jeśli wierzyć Palikotowi). Na wszelki wypadek, Janusz Palikot dorzucił jeszcze, że Kaczyński i SLD to jedna paczka i że o więzieniach CIA to już nie tylko Miller i Kwaśniewski wiedzieli, ale w ogóle wszyscy (oprócz Palikota, rzecz jasna). Na to rzecznik PiS Hofman stwierdził, że nieprawda i koniec tematu. Wspomóc rządową operację i Palikota musiał więc prof. Tomasz Nałęcz, który nazwał Hofmana młokosem i co nieco rozmowę o niczym przedłużył.
W tym czasie Leszek Miller, myśląc pewnie o biednych, pracujących do 67. roku życia obywatelach wyciął był Grzegorza Napieralskiego z zarządu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Z kolei lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro, dumając - jak mniemam - o emeryturach, wymyślił projekt ustawy o powołaniu Rzecznika Praw Rodziny, który to projekt - o czym wszyscy wiedzą, a już najlepiej wie Ziobro - przepadnie w sejmowym głosowaniu i tyle o nim usłyszymy. Jak dyskutować o reformie, to wszyscy - dołączył więc do sporu o emerytury Jarosław Kaczyński, nazywając Janusza Palikota Tym, Którego Imienia Nie Można Wymawiać (kapitalny sukces w walce z Donaldem Tuskiem).
Niedziela 13 maja była dniem do bólu zwyczajnym, drodzy obywatele. Przeciętni Polacy odpoczywali przed kolejnym tygodniem ciężkiej pracy, związkowcy z "Solidarności" planowali kolejne protesty, o których myśleli, że zmienią Polskę, a nasi kochani posłowie pokrzyczeli, popluli i pomarudzili przed kamerami, po czym z daleka od oczu wścibskich obywateli chwycili się wesoło za ręce i z uśmiechem na ustach pogratulowali sobie demokracji.
O politycznych pojedynkach na słowa czytaj na Wprost.pl:
Palikot: działacze "Solidarności" byli pijani i szczali na trawniki
"Tusk pozwala bić dziennikarzy", "Niesiołowski zaatakował demokrację"
Nałęcz: Hofman to młokos. Niesiołowski wyrąbał sobie miejsce w polityce
PiS broni Kwaśniewskiego. "Michnik i Palikot grillują polską lewicę"
Ziobro chce powołania Rzecznika Praw Rodziny
Miller podcina skrzydła swojemu poprzednikowi? Olejniczak nie wszedł do zarządu SLD