W naszym kraju obowiązuje dziedziczna hipokryzja socjalistycznej nomenklatury - nikt nie przyznaje się do tego, że jest w klasie wyższej. Sama średnia, tylko niektórzy dużo bardziej średni niż średnia
1. Górnicy polscy i górnicy rumuńscy, polscy lekarze i polscy chłopi. Rumuńscy górnicy są zorganizowani poza polityką, kiedy są niezadowoleni, maszerują z kijami, wdając się w walkę z policją, a rząd ustępuje przed nimi, bojąc się przejścia czołgistów na stronę niezadowolonego ludu. W Polsce górnicy straszą rząd petardami, jednocześnie prowadząc z nim negocjacje. Doraźnie wygrywają w obu krajach. Jaka jest kolejność? Wszyscy dziś oglądają te same wiadomości w telewizji. Chłopi pp. Leppera i Serafina zastawiania na rząd pułapek drogowych uczą się od górników rumuńskich, ale ci pewnie dowiedzieli się o hamowaniu restrukturyzacji od górników polskich. Inteligenci mają gorzej, trzeba być anestezjologiem, żeby zagrażać. Masowy strajk profesorów tylko by ucieszył publicystów. A ile byłoby łamistrajków, już teraz niektórzy przyganiają swoim kolegom od teorii ciała stałego czy filozofii starożytnej, że nie chcą się dostosować do przemian i straszą. Strachy na Lachy - można powiedzieć. Rzeczywiście, czy Lacha przestraszy spadek poziomu wykształcenia albo upadek jakiejś dziedziny humanistyki?
2. Trwa festiwal bałamutnych tekstów o klasie średniej. Wymyślono takie jej pojęcie, które nie znane jest społeczeństwom zachodnim. Nikt tam nie pisze, że członkowie rad nadzorczych albo rad miejskich to sól klasy średniej, każdy śmiało pcha się do przodu, żeby znaleźć się przez biznes, telewizję czy parlament w elicie. U nas obowiązuje dziedziczna hipokryzja socjalistycznej nomenklatury - nikt nie przyznaje się do tego, że jest w klasie wyższej. Sama średnia, tylko niektórzy dużo bardziej średni niż średnia. Dodajmy, że od stu lat nauczycielstwo to klasa średnia, podobnie jak masowy stan lekarski - po socjalizmie więcej średni niż kiedykolwiek. Oczywiście, niektórzy lekarze i profesorowie uważają się za klasę wyższą, nawet są przez innych za takich uważani, ale to też jest grzech z punktu widzenia strażników nowej poprawności politycznej. W socjalizmie zaś górnicy to też był stan średni, jak kolejarze w Polsce przedwojennej - względna zamożność, domek z samochodem i bezpieczeństwo życiowe. Teraz to tracą.
3. Co robi klasa wyższa, udająca przed resztą klasę średnią? Cztery reformy. I bardzo dobrze, że je przeprowadza, tyle że znieczulenie nie bardzo działa. Znieczulenie zaś to wmawianie ludziom, że wszystkim będzie lepiej. Na przykład: jeśli ustalimy koszt zabiegu na 5 tys. zł, to Iksiński będzie nareszcie wiedział, ile ma zapłacić. Nie zażąda się od niego 6 tys. zł tylko dlatego, że jest wyraźnie bogaty i zainteresowany swoim zdrowiem. Nie zażąda się też odeń tylko tysiąca dlatego, że jest biedny. Co więcej, ponieważ biednych nie będzie stać na zabieg, liczba operacji spadnie i łatwiej będzie przeprowadzić je z należytym namaszczeniem. Czyż jakość usług medycznych nie wzrośnie? Tyle że część ludzi będzie odcięta od części tych usług. To prawda, że nie stać nas na dotychczasowe lecznictwo, ale sprawiedliwa reforma wymaga spełnienia dwóch warunków. Po pierwsze - będzie widać, że oszczędności dotykają także decydentów i dysponentów, po drugie - ludziom powie się wprost o tym, co się robi. Bo ludzie może nie rozumieją mówiących w telewizji polityków, ale rozumieją mechanizm życia codziennego, a dla demokracji najbardziej niebezpieczne jest przekonanie ludzi, że zostali oszukani. To nie ja wpisałem na początek konstytucji sprawiedliwość społeczną, ja radziłem wpisać zwykłą sprawiedliwość, z którą też są kłopoty, a co dopiero z tą społeczną.
4. W pierwszej fazie prywatyzacji komercjalizowano przedsiębiorstwa państwowe, wymuszając swoistym szantażem rezygnację z samorządu pracowniczego. Kierujący reformami w Polsce oddalili w ten sposób niebezpieczeństwo trzeciej drogi, eksperymentu z socjalizmem grupowym. Sukces Balcerowicza to restauracja kapitalizmu w Polsce. Eksperyment samorządowy najprawdopodobniej przyniósłby klęskę gospodarczą. Ludzie czuli to przez skórę, a terapia szokowa znieczuliła społeczeństwo, które biernie zaakceptowało to, co się dzieje, a następnie oddało głosy na lewicę, która zresztą kontynuowała praktycznie ten sam program. Bo przecież ekonomiści PZPR w większości byli przeciwni wariantowi samorządowemu jeszcze za Polski Ludowej. Zgoda na prywatyzację w elicie była pełna, spór dotyczył tylko tego, kto ma dostać państwową własność: my czy oni. Teraz dobiega końca etap drugi, kiedy to poprzez koneksje polityczne ustala się skład osobowy klasy wyższej, współrządzącej gospodarką. Bo ktoś musi imiennie tę własność mieć. Kiedy więc przeprowadzano powszechną prywatyzację, każdy dostał świadectwo, przy czym z góry założono - jak w podręczniku ekonomii - że większość obywateli sprzeda za grosze swój udział na wolnym rynku i z wolnej woli (ale pod dyskretną groźbą utraty ważności) kilku kapitalistom czy grupom kapitałowym. Dopiero te zrobią ze świadectw właściwy użytek. Oto zaplanowany proces rynkowej koncentracji własności.
5. Żadna rewolucja nie może być konserwatywna. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej to kształtowanie się pod nazwą klasy średniej nowej klasy wyższej w ramach przywracania gospodarki kapitalistycznej i demokratycznych instytucji politycznych. Służą temu procesowi partie i bloki polityczne: SLD, UW, PSL i AWS, które realizują w ten sposób interes ogólny - ktoś w końcu musi tę własność przejąć. Robią to, powołując się na inne grupy społeczne, inteligencję, chłopów, ludzi pracy albo na hasła narodowe, bo przecież sami, nawet z dobrze zabezpieczonymi rodzinami i znajomymi, do parlamentu się nie wybiorą. To wszystko może mylić opinię publiczną, która - jak kiedyś prof. Świda-Ziemba - szczerze zapyta: a po co nam Unia Wolności? Słychać odpowiedź: dla postępu, pani profesor, dla rozwoju, dla reform. Tak odpowiedzieć może każda partia, tylko że każdy obywatel ma prawo zapytać: a po co mnie te reformy? Nie chodzi o to, żeby klasę średnią zastąpić klasą wyższą, ale o to, żeby dać nowe podstawy klasie średniej.
2. Trwa festiwal bałamutnych tekstów o klasie średniej. Wymyślono takie jej pojęcie, które nie znane jest społeczeństwom zachodnim. Nikt tam nie pisze, że członkowie rad nadzorczych albo rad miejskich to sól klasy średniej, każdy śmiało pcha się do przodu, żeby znaleźć się przez biznes, telewizję czy parlament w elicie. U nas obowiązuje dziedziczna hipokryzja socjalistycznej nomenklatury - nikt nie przyznaje się do tego, że jest w klasie wyższej. Sama średnia, tylko niektórzy dużo bardziej średni niż średnia. Dodajmy, że od stu lat nauczycielstwo to klasa średnia, podobnie jak masowy stan lekarski - po socjalizmie więcej średni niż kiedykolwiek. Oczywiście, niektórzy lekarze i profesorowie uważają się za klasę wyższą, nawet są przez innych za takich uważani, ale to też jest grzech z punktu widzenia strażników nowej poprawności politycznej. W socjalizmie zaś górnicy to też był stan średni, jak kolejarze w Polsce przedwojennej - względna zamożność, domek z samochodem i bezpieczeństwo życiowe. Teraz to tracą.
3. Co robi klasa wyższa, udająca przed resztą klasę średnią? Cztery reformy. I bardzo dobrze, że je przeprowadza, tyle że znieczulenie nie bardzo działa. Znieczulenie zaś to wmawianie ludziom, że wszystkim będzie lepiej. Na przykład: jeśli ustalimy koszt zabiegu na 5 tys. zł, to Iksiński będzie nareszcie wiedział, ile ma zapłacić. Nie zażąda się od niego 6 tys. zł tylko dlatego, że jest wyraźnie bogaty i zainteresowany swoim zdrowiem. Nie zażąda się też odeń tylko tysiąca dlatego, że jest biedny. Co więcej, ponieważ biednych nie będzie stać na zabieg, liczba operacji spadnie i łatwiej będzie przeprowadzić je z należytym namaszczeniem. Czyż jakość usług medycznych nie wzrośnie? Tyle że część ludzi będzie odcięta od części tych usług. To prawda, że nie stać nas na dotychczasowe lecznictwo, ale sprawiedliwa reforma wymaga spełnienia dwóch warunków. Po pierwsze - będzie widać, że oszczędności dotykają także decydentów i dysponentów, po drugie - ludziom powie się wprost o tym, co się robi. Bo ludzie może nie rozumieją mówiących w telewizji polityków, ale rozumieją mechanizm życia codziennego, a dla demokracji najbardziej niebezpieczne jest przekonanie ludzi, że zostali oszukani. To nie ja wpisałem na początek konstytucji sprawiedliwość społeczną, ja radziłem wpisać zwykłą sprawiedliwość, z którą też są kłopoty, a co dopiero z tą społeczną.
4. W pierwszej fazie prywatyzacji komercjalizowano przedsiębiorstwa państwowe, wymuszając swoistym szantażem rezygnację z samorządu pracowniczego. Kierujący reformami w Polsce oddalili w ten sposób niebezpieczeństwo trzeciej drogi, eksperymentu z socjalizmem grupowym. Sukces Balcerowicza to restauracja kapitalizmu w Polsce. Eksperyment samorządowy najprawdopodobniej przyniósłby klęskę gospodarczą. Ludzie czuli to przez skórę, a terapia szokowa znieczuliła społeczeństwo, które biernie zaakceptowało to, co się dzieje, a następnie oddało głosy na lewicę, która zresztą kontynuowała praktycznie ten sam program. Bo przecież ekonomiści PZPR w większości byli przeciwni wariantowi samorządowemu jeszcze za Polski Ludowej. Zgoda na prywatyzację w elicie była pełna, spór dotyczył tylko tego, kto ma dostać państwową własność: my czy oni. Teraz dobiega końca etap drugi, kiedy to poprzez koneksje polityczne ustala się skład osobowy klasy wyższej, współrządzącej gospodarką. Bo ktoś musi imiennie tę własność mieć. Kiedy więc przeprowadzano powszechną prywatyzację, każdy dostał świadectwo, przy czym z góry założono - jak w podręczniku ekonomii - że większość obywateli sprzeda za grosze swój udział na wolnym rynku i z wolnej woli (ale pod dyskretną groźbą utraty ważności) kilku kapitalistom czy grupom kapitałowym. Dopiero te zrobią ze świadectw właściwy użytek. Oto zaplanowany proces rynkowej koncentracji własności.
5. Żadna rewolucja nie może być konserwatywna. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej to kształtowanie się pod nazwą klasy średniej nowej klasy wyższej w ramach przywracania gospodarki kapitalistycznej i demokratycznych instytucji politycznych. Służą temu procesowi partie i bloki polityczne: SLD, UW, PSL i AWS, które realizują w ten sposób interes ogólny - ktoś w końcu musi tę własność przejąć. Robią to, powołując się na inne grupy społeczne, inteligencję, chłopów, ludzi pracy albo na hasła narodowe, bo przecież sami, nawet z dobrze zabezpieczonymi rodzinami i znajomymi, do parlamentu się nie wybiorą. To wszystko może mylić opinię publiczną, która - jak kiedyś prof. Świda-Ziemba - szczerze zapyta: a po co nam Unia Wolności? Słychać odpowiedź: dla postępu, pani profesor, dla rozwoju, dla reform. Tak odpowiedzieć może każda partia, tylko że każdy obywatel ma prawo zapytać: a po co mnie te reformy? Nie chodzi o to, żeby klasę średnią zastąpić klasą wyższą, ale o to, żeby dać nowe podstawy klasie średniej.
Więcej możesz przeczytać w 6/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.