Politolog ocenił, że blokada Sejmu to kolejny dowód na anarchizację życia publicznego w Polsce. - W Polsce następuje powolna destrukcja demokracji, podważanie jej fundamentów proceduralnych, aksjologicznych, instytucjonalnych - powiedział prof. Radosław Markowski z UW.
"Zagrożenia istnieją naprawdę"
Według Markowskiego, obawy formułowane przez prezydenta Komorowskiego, a także m.in. byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego "nie są wydumane, te zagrożenia naprawdę istnieją". Kwaśniewski w radiowej Jedynce ocenił m.in., że doszło do przekroczenia prawa do demonstracji.
- Tam gdzie padały demokracje, gdzie rodziły się autorytaryzmy, tak to się zaczynało. Niesłychane nakręcenie koniunktury emocjonalnej, świat biało-czarny, spiskowe teorie i ulica jako gniew ludu przeciwko skorumpowanym, złym elitom, które nic nie robią - powiedział Markowski.
"Nie wydają pieniędzy na opony"
Politolog zwrócił uwagę, że w krajach o rozwiniętej demokracji związki zawodowe również organizują demonstracje, które - zaznaczył - często są znacznie liczniejsze niż piątkowy protest Solidarności. - Po pierwsze jednak związkowcy w tych krajach rozmawiają z rządem, są dla rządu partnerem dlatego, że nie wydają pieniędzy na opony marki Dunlop czy Continental, żeby smrodzić, tylko wydają je na zaplecze intelektualne w postaci think-tanków - powiedział.
- Te 2 tys. związkowców pod Sejmem to nic w stosunku do tego, co niemieckie związki zawodowe potrafią na ulicę wyprowadzić, czyli nawet 200-500 tys. Tam czasami też się odbywa coś, co przypomina nieprzyjemną zawieruchę, ale raczej są to incydentalne sprawy - dodał politolog.
Markowski podkreślił zarazem, że prawo do krytyki rządu jest niezbędną instytucją demokracji, jednak - zaznaczył - musi się ona odbywać w określonym porządku formalno-prawnym. Zdaniem politologa, blokada Sejmu była przekroczeniem tego porządku.
Politolog dziwi się pasywności policji
Markowski zaznaczył, że bezprawne pozbawianie kogokolwiek wolności jest w demokratycznym państwie niedopuszczalne. - Gdybym przyszedł do kogoś pod dom i zabronił mu przez kilka godzin wychodzić z niego, groził mu, że jak wyjdzie to go opluję, to pewnie ta osoba podniosłaby słuchawkę i zadzwoniła na policję, a policja by przyjechała i mnie stamtąd usunęła - powiedział.
Zdaniem Markowskiego, zastanawiające jest zatem, dlaczego ten mechanizm nie zadziałał podczas piątkowych wydarzeń pod Sejmem. - Nie wiem, czy w tym wszystkim pan Duda i jego kompani byli większym problemem, czy właśnie pasywność policji, która w normalnym państwie powinna z automatu działać, żeby przywrócić porządek - ocenił.
Politolog stwierdził, że odpowiedzialność za eskalację agresji w życiu publicznym odpowiadają także media, które - powiedział - "absolutnie preferują awantury, a bardzo rzadko ustawiają kamery tam, gdzie dzieje się prawdziwa polityka na przykład w komisjach sejmowych".
Posłowie musieli zostać w Sejmie
11 maja związkowcy z "Solidarności" zablokowali wszystkie wyjścia z terenu Sejmu w proteście przeciwko przyjętej głosami m.in. PO ustawie dotyczącej podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Wcześniej przedstawicieli związkowców, decyzją marszałek Sejmu Ewy Kopacz (PO) nie wpuszczono na sejmową galerię. Demonstranci blokowali Sejm przez kilka godzin, uniemożliwiając posłom jego opuszczenie. Barierki wokół gmachu powiązano łańcuchami. Decyzję o zakończeniu blokady podjęła Komisja Krajowa "S", która o godz. 18 zebrała się przed parlamentem.
zew, PAP