Rozmowa z RAULEM RIVERO CASTANEDŃ, działaczem kubańskiej opozycji, dyrektorem Niezależnej Agencji Prasowej CubaPress
Robert Alexander Gajdziński: - Co by się stało, gdyby Fidel dzisiaj umarł?
Raul Rivero Castaneda: - Nic. Po śmierci Fidela odbędzie się huczny pogrzeb i... armia ugruntuje swoją pozycję. Ministrowie transportu, edukacji, propagandy rewolucyjnej czy turystyki to wojskowi. Władza jest już praktycznie w rękach armii. Prześledzenie składu Rady Ministrów to bardzo pouczające ćwiczenie dla wszystkich zainteresowanych Kubą...
- Co zmieniło się po ubiegłorocznej wizycie papieża?
- To była wizyta Polaka, człowieka z kraju komunistycznego. Ludzie słuchali głosu nadziei - słuchali Karola Wojtyły, a nie papieża. Mam pewne nadzieje związane z Kościołem katolickim. Uważam, że Kościół może być siłą jednoczącą ludzi, zwłaszcza na prowincji. Podczas wystąpień papieża ludzie cicho skandowali: "Wolność! Wolność!". Gdy przemawiał Castro, panowała śmiertelna cisza. Na Kubie mamy inny socjalizm od tego, który był w Europie Wschodniej. Tutaj są tylko aktywiści lokalni, inteligentni działacze, ale nie ma mowy o związkach robotniczych czy zawodowych.
- Dlaczego Fidel Castro zaprosił papieża?
- Ameryka Łacińska jest regionem znacznie bardziej religijnym niż Europa. Ideo- logia komunistyczna nie była na tyle silna, by zabić ducha wiary. Wykształciła się podwójna moralność - mimo rewolucji ludzie zachowali tradycję i obrzędy. Dziś już nie trzeba ubierać malutkiej choinki z dala od okna, a popularne kubańskie święto Santa Barbara obchodzi się hucznie na ulicach. Członkom partii wolno już chodzić do kościoła. Jest to dobrze skalkulowana strategia. Castro chciał zmienić wizerunek, dostosować się do nowych warunków. Pozwalając ludziom na powrót do korzeni, liczy na poparcie. Z drugiej strony, służy to generałom jako zasłona dymna, za którą dokonuje się cicha prywatyzacja kraju.
- Co zostało z rewolucji kubańskiej po 40 latach?
- Z rewolucją łączyliśmy wielkie nadzieje, wszyscy chcieliśmy zmian. Początkowo było bardzo dobrze. W pewnym sensie ludzie polubili władzę i przyzwyczaili się do niej. Po jakimś czasie zorientowali się jednak, że nie ma wolności, nie ma możliwości działania. Nikt w najczarniejszych snach nie przewidywał, że zostaniemy zamknięci w klatce nędzy. Po rewolucji też było ubogo, ale mieliśmy pewną przestrzeń życiową. Co to za wolność, jeżeli nie mogę jechać na plażę do Varadero? Mógłbym... gdybym miał pieniądze. Jeżeli zachoruję, muszę mieć dolary na zakup antybiotyków. Wszyscy są głodni i biedni. Korupcja szerzy się na wszystkich szczeblach. Nikt na Kubie nie może ukraść miliona peso, ale codziennie milion Kubańczyków kradnie po jednym peso, wychodzi więc na to samo. Staliśmy się narodem zdesperowanych żebraków.
- Czy widzi pan jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji?
- Coraz więcej ludzi zamożnych i wpływowych zawiązuje ciche układy ze zamerykanizowanymi Kubańczykami na Florydzie. Wchodzą też w związki z Meksykanami i Hiszpanami. Czasem obawiam się, że ludzie mogą zahamować proces odnowy, bojąc się powrotu kapitalizmu z czasów Batisty, kiedy prawie cała ziemia i majątki należały do dwudziestu kilku rodzin. Ludzie obawiają się, że jutro może być jeszcze gorzej. U nas na pytanie: "Jak się masz?" odpowiada się: "Żyję!" Mam nadzieję, że zaczęła się bezkrwawa transformacja. Jeżeli się mylę, wkrótce dojdzie tu do rozlewu krwi.
- Jak jest pan traktowany przez policję polityczną?
- Od dziesięciu lat nie pozwalają mi wyjechać za granicę. Chcieliby oczywiście, abym wyjechał, ale bez prawa powrotu. Cała moja rodzina mieszka już na Florydzie. Jestem wiceprezydentem Komitetu Wolnej Prasy, obejmującego swoim zasięgiem obie Ameryki, ale nie mogę jeździć na spotkania i zjazdy. Mój kontakt ze światem to łącznicy, telefon i zagraniczni dziennikarze zaglądający do mnie od czasu do czasu. Na podanie o paszport z prawem powrotu od dziesięciu lat dostaję tę samą odpowiedź, abym czekał spokojnie w domu. W tym czasie zdążyłem wydać sześć tomików poezji i kilkanaście opowiadań, oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Tu jestem wykreślony z rejestrów, oficjalnie martwy. W tej chwili trzech dziennikarzy naszej agencji przebywa w więzieniu, a dwóch w areszcie. Jeden dostał sześć lat za publiczną obrazę prezydenta Castro i "akty kryminalne" przeciw tajnej policji. Wielokrotnie zdarza się, że pospolici przestępcy prowokują spięcia i bójki z więźniami politycznymi, co miewa dla nas przykre konsekwencje. Wielu nie wytrzymuje i opuszcza Kubę.
- O ile wiem, był pan w Polsce...
- Tak, w 1986 r. Było podobnie jak u nas, ale nie aż tak źle. Myślę, że Kubę czeka podobny los. Gdy komuniści, a w naszym wypad- ku generałowie, rozkradną wszystko, pozwolą na reformy i wolne wybory.
Raul Rivero Castaneda: - Nic. Po śmierci Fidela odbędzie się huczny pogrzeb i... armia ugruntuje swoją pozycję. Ministrowie transportu, edukacji, propagandy rewolucyjnej czy turystyki to wojskowi. Władza jest już praktycznie w rękach armii. Prześledzenie składu Rady Ministrów to bardzo pouczające ćwiczenie dla wszystkich zainteresowanych Kubą...
- Co zmieniło się po ubiegłorocznej wizycie papieża?
- To była wizyta Polaka, człowieka z kraju komunistycznego. Ludzie słuchali głosu nadziei - słuchali Karola Wojtyły, a nie papieża. Mam pewne nadzieje związane z Kościołem katolickim. Uważam, że Kościół może być siłą jednoczącą ludzi, zwłaszcza na prowincji. Podczas wystąpień papieża ludzie cicho skandowali: "Wolność! Wolność!". Gdy przemawiał Castro, panowała śmiertelna cisza. Na Kubie mamy inny socjalizm od tego, który był w Europie Wschodniej. Tutaj są tylko aktywiści lokalni, inteligentni działacze, ale nie ma mowy o związkach robotniczych czy zawodowych.
- Dlaczego Fidel Castro zaprosił papieża?
- Ameryka Łacińska jest regionem znacznie bardziej religijnym niż Europa. Ideo- logia komunistyczna nie była na tyle silna, by zabić ducha wiary. Wykształciła się podwójna moralność - mimo rewolucji ludzie zachowali tradycję i obrzędy. Dziś już nie trzeba ubierać malutkiej choinki z dala od okna, a popularne kubańskie święto Santa Barbara obchodzi się hucznie na ulicach. Członkom partii wolno już chodzić do kościoła. Jest to dobrze skalkulowana strategia. Castro chciał zmienić wizerunek, dostosować się do nowych warunków. Pozwalając ludziom na powrót do korzeni, liczy na poparcie. Z drugiej strony, służy to generałom jako zasłona dymna, za którą dokonuje się cicha prywatyzacja kraju.
- Co zostało z rewolucji kubańskiej po 40 latach?
- Z rewolucją łączyliśmy wielkie nadzieje, wszyscy chcieliśmy zmian. Początkowo było bardzo dobrze. W pewnym sensie ludzie polubili władzę i przyzwyczaili się do niej. Po jakimś czasie zorientowali się jednak, że nie ma wolności, nie ma możliwości działania. Nikt w najczarniejszych snach nie przewidywał, że zostaniemy zamknięci w klatce nędzy. Po rewolucji też było ubogo, ale mieliśmy pewną przestrzeń życiową. Co to za wolność, jeżeli nie mogę jechać na plażę do Varadero? Mógłbym... gdybym miał pieniądze. Jeżeli zachoruję, muszę mieć dolary na zakup antybiotyków. Wszyscy są głodni i biedni. Korupcja szerzy się na wszystkich szczeblach. Nikt na Kubie nie może ukraść miliona peso, ale codziennie milion Kubańczyków kradnie po jednym peso, wychodzi więc na to samo. Staliśmy się narodem zdesperowanych żebraków.
- Czy widzi pan jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji?
- Coraz więcej ludzi zamożnych i wpływowych zawiązuje ciche układy ze zamerykanizowanymi Kubańczykami na Florydzie. Wchodzą też w związki z Meksykanami i Hiszpanami. Czasem obawiam się, że ludzie mogą zahamować proces odnowy, bojąc się powrotu kapitalizmu z czasów Batisty, kiedy prawie cała ziemia i majątki należały do dwudziestu kilku rodzin. Ludzie obawiają się, że jutro może być jeszcze gorzej. U nas na pytanie: "Jak się masz?" odpowiada się: "Żyję!" Mam nadzieję, że zaczęła się bezkrwawa transformacja. Jeżeli się mylę, wkrótce dojdzie tu do rozlewu krwi.
- Jak jest pan traktowany przez policję polityczną?
- Od dziesięciu lat nie pozwalają mi wyjechać za granicę. Chcieliby oczywiście, abym wyjechał, ale bez prawa powrotu. Cała moja rodzina mieszka już na Florydzie. Jestem wiceprezydentem Komitetu Wolnej Prasy, obejmującego swoim zasięgiem obie Ameryki, ale nie mogę jeździć na spotkania i zjazdy. Mój kontakt ze światem to łącznicy, telefon i zagraniczni dziennikarze zaglądający do mnie od czasu do czasu. Na podanie o paszport z prawem powrotu od dziesięciu lat dostaję tę samą odpowiedź, abym czekał spokojnie w domu. W tym czasie zdążyłem wydać sześć tomików poezji i kilkanaście opowiadań, oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Tu jestem wykreślony z rejestrów, oficjalnie martwy. W tej chwili trzech dziennikarzy naszej agencji przebywa w więzieniu, a dwóch w areszcie. Jeden dostał sześć lat za publiczną obrazę prezydenta Castro i "akty kryminalne" przeciw tajnej policji. Wielokrotnie zdarza się, że pospolici przestępcy prowokują spięcia i bójki z więźniami politycznymi, co miewa dla nas przykre konsekwencje. Wielu nie wytrzymuje i opuszcza Kubę.
- O ile wiem, był pan w Polsce...
- Tak, w 1986 r. Było podobnie jak u nas, ale nie aż tak źle. Myślę, że Kubę czeka podobny los. Gdy komuniści, a w naszym wypad- ku generałowie, rozkradną wszystko, pozwolą na reformy i wolne wybory.
Więcej możesz przeczytać w 6/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.