Nieco więcej optymizmu mają „nowi" w piłkarskim biznesie, jak Sylwester Cacek z Widzewa czy Dariusz Smagorowicz, główny udziałowiec Ruchu Chorzów, ale i oni nie liczą na zyski. Klub traktują raczej jak kosztowną zabawkę, co najwyżej inwestycję w wizerunek własny lub firmy. Ich spostrzeżenia potwierdzają starzy wyjadacze: – Nie znam nikogo, kto zarobiłby na działalności operacyjnej klubu – mówi Jacek Rutkowski, niegdyś twórca potęgi i właściciel wroneckiej Amiki, a dziś poznańskiego Lecha.
Rozczarowanie
– To, co się stało, przekroczyło granice wstydu i przekreśliło moje nadzieje – powiedział Mariusz Walter 3 maja, po tym jak Legia Warszawa przegrywając 0:1 w meczu z Lechią Gdańsk, po raz szósty z rzędu przedwcześnie zakończyła walkę o mistrzostwo Polski. Zaraz potem opuścił fotel przewodniczącego rady nadzorczej.
Z funkcji prezesa zrezygnował też Paweł Kosmala, jego prawa ręka. Sportowa porażka Legii oznaczała bowiem przegraną biznesową. Tylko pieniądze za grę w Lidze Mistrzów (do czego potrzebne jest mistrzostwo Polski) mogłyby zmniejszyć horrendalne zadłużenie klubu wobec jego sponsora – grupy ITI.
Kiedy w 2004 r. medialny koncern zainwestował w warszawski klub, wydawało się, że Legia ma wszelkie warunki, by odnieść sukces. Kapitał akcyjny wzrósł z 1,5 mln zł do 12 mln, dzięki czemu klub mógł spłacić długi. Drużyna uzyskała niemal nieograniczony dostęp do telewizji i innych mediów. Niedługo później miasto zainwestowało w generalny remont stadionu. Dziś może on pomieścić ponad 30 tys. widzów.
Mimo to Legia rokrocznie przynosiła stratę, pokrywaną pożyczkami od właściciela. Zadłużenie klubu sięga dziś prawie 200 mln zł i ponadczterokrotnie przewyższa wartość jego majątku. – Legia to bardzo drogie przedsięwzięcie – skonstatował Walter, który tak naprawdę stanął przed wyborem: dalej topić pieniądze w klubie albo ogłosić jego upadłość.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.