Prawdziwy antyklerykalizm powinien być ruchem społecznym, a nie zabawą. Dojrzały antyklerykalizm jest wyrazem sprzeciwu wobec wszechwładzy instytucjonalnego Kościoła katolickiego - jego wpływu na państwo, społeczeństwo, ingerowania przez Kościół w życie publiczne i sferę prywatności obywateli. To również sprzeciw wobec obecności religii w instytucjach państwowych, a także traktowania przez świeckie władze Kościoła jako instytucji uprzywilejowanej. Innymi słowy w Polsce ruch antyklerykalny powinien być skierowany nie przeciwko Kościołowi – ale przeciwko państwu, które zapewnia Kościołowi pozycję, jakiej nie powinien on mieć w kraju świeckim.
Janusz Palikot doskonale czuje nastroje społeczne – w ostatnim czasie w Polsce postawy antyklerykalne wyraźnie wzrosły i dlatego jego publiczna apostazja ma szansę trafić na podatny, wyborczy grunt. Pytanie brzmi: czy Palikot potrafi wykorzystać antyklerykalizm do czegoś więcej niż tylko zapewnienie swojej partii dobrego wyniku w kolejnych wyborach parlamentarnych? Czy – na antyklerykalnej fali – Palikot będzie potrafi zmienić państwo? Muszę przyznać, że w to ostatnie zaczynam wątpić.
Polska już od 20 lat jest demokracją. W tym czasie wyrosło całe nowe pokolenie wychowane w wolnej Polsce. To pokolenie nie wspomina Kościoła jako sojusznika w walce o wolną Polskę – wie za to czym są demokratyczne standardy, dobro publiczne i jakie reguły powinny rządzić świeckim państwem. To pokolenie nie boi się urazić duchownych pytaniami o ich finanse, wpływ na życie publiczne, obecność krzyży w instytucjach państwowych czy zasadność opłacania pensji szkolnych katechetów z budżetu państwa. Polacy wiedzą już, że wszystkie te kwestie to nie są sprawy wewnątrzkościelne - lecz jak najbardziej publiczne. I coraz więcej osób żąda od Kościoła i państwa pełnej transparentności we wzajemnych stosunkach. Janusz Palikot powinien zająć się więc tym, by o tych wszystkich sprawach zaczęli głośno mówić również politycy – zamiast tego urządził jednak marny show pod tytułem "Janusz Palikot dokonuje apostazji".
Przybijanie aktu apostazji do drzwi Kościoła, nawiązujące do aktu dokonanego 500 lat wcześniej przez Marcina Lutra, było tandetne – a ponadto wprowadzające widzów w błąd. Luter, umieszczając swoje 95 postulatów na drzwiach katedry w Wittenberdze nie zamierzał opuścić Kościoła katolickiego - chciał go jedynie zmieniać od wewnątrz. Mało tego – Luter uważał, że Kościoła w państwie powinno być raczej więcej, niż mniej. Palikot udając Lutra urządził parodię własnego aktu apostazji.
Podobnie jest z powoływaniem się na socjalistę, Józefa Piłsudskiego, jako patrona apostatów. Marszałek – choć w istocie nie był zbyt religijny – wiary wcale przecież nie porzucił, lecz zamienił jeden Kościół na drugi. Piłsudski porzucił katolicyzm na rzecz luteranizmu tylko po to, by móc ponownie wziąć ślub kościelny. Jeśli więc Piłsudski miałby być czyimś patronem – to raczej ruchu ekumenicznego, niż apostatów…
Na jednym z portali dotyczących apostazji możemy przeczytać, że "obecnie w myśl prawa kanonicznego apostazja polega na publicznym i całkowitym, jasnym lub wynikającym z postępowania odrzuceniu przez ochrzczonego wiary rzymskokatolickiej i odłączenie się od wspólnoty kościoła". Tak rozumianej apostazji Palikot rzeczywiście dokonał. Cóż jednak z tego skoro prawdziwy akt apostazji dokonuje się w sferze prywatnej, w sferze rozumu, gdzie najważniejsze nie są publiczne gesty ale wewnętrzne przekonanie, że Bóg nie istnieje. To z takiej „wewnętrznej apostazji" Janusz Palikot powinie brać siłę do rozumnego antyklerykalizmu. Kiedy jednak prześledzi się jego drogę życiową i łatwość przybierania kolejnych masek – można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy lider Ruchu Palikota będzie prawdziwym apostatą.
Polska już od 20 lat jest demokracją. W tym czasie wyrosło całe nowe pokolenie wychowane w wolnej Polsce. To pokolenie nie wspomina Kościoła jako sojusznika w walce o wolną Polskę – wie za to czym są demokratyczne standardy, dobro publiczne i jakie reguły powinny rządzić świeckim państwem. To pokolenie nie boi się urazić duchownych pytaniami o ich finanse, wpływ na życie publiczne, obecność krzyży w instytucjach państwowych czy zasadność opłacania pensji szkolnych katechetów z budżetu państwa. Polacy wiedzą już, że wszystkie te kwestie to nie są sprawy wewnątrzkościelne - lecz jak najbardziej publiczne. I coraz więcej osób żąda od Kościoła i państwa pełnej transparentności we wzajemnych stosunkach. Janusz Palikot powinien zająć się więc tym, by o tych wszystkich sprawach zaczęli głośno mówić również politycy – zamiast tego urządził jednak marny show pod tytułem "Janusz Palikot dokonuje apostazji".
Przybijanie aktu apostazji do drzwi Kościoła, nawiązujące do aktu dokonanego 500 lat wcześniej przez Marcina Lutra, było tandetne – a ponadto wprowadzające widzów w błąd. Luter, umieszczając swoje 95 postulatów na drzwiach katedry w Wittenberdze nie zamierzał opuścić Kościoła katolickiego - chciał go jedynie zmieniać od wewnątrz. Mało tego – Luter uważał, że Kościoła w państwie powinno być raczej więcej, niż mniej. Palikot udając Lutra urządził parodię własnego aktu apostazji.
Podobnie jest z powoływaniem się na socjalistę, Józefa Piłsudskiego, jako patrona apostatów. Marszałek – choć w istocie nie był zbyt religijny – wiary wcale przecież nie porzucił, lecz zamienił jeden Kościół na drugi. Piłsudski porzucił katolicyzm na rzecz luteranizmu tylko po to, by móc ponownie wziąć ślub kościelny. Jeśli więc Piłsudski miałby być czyimś patronem – to raczej ruchu ekumenicznego, niż apostatów…
Na jednym z portali dotyczących apostazji możemy przeczytać, że "obecnie w myśl prawa kanonicznego apostazja polega na publicznym i całkowitym, jasnym lub wynikającym z postępowania odrzuceniu przez ochrzczonego wiary rzymskokatolickiej i odłączenie się od wspólnoty kościoła". Tak rozumianej apostazji Palikot rzeczywiście dokonał. Cóż jednak z tego skoro prawdziwy akt apostazji dokonuje się w sferze prywatnej, w sferze rozumu, gdzie najważniejsze nie są publiczne gesty ale wewnętrzne przekonanie, że Bóg nie istnieje. To z takiej „wewnętrznej apostazji" Janusz Palikot powinie brać siłę do rozumnego antyklerykalizmu. Kiedy jednak prześledzi się jego drogę życiową i łatwość przybierania kolejnych masek – można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy lider Ruchu Palikota będzie prawdziwym apostatą.