W ramach konkursu podczas 65. Festiwalu Filmowego w Cannes nowe tytuły zaprezentowali kolejni świetni reżyserzy – Walter Salles i Ken Loach. „W drodze” i „Danina dla aniołów” to dwie historie o ludziach, którzy szukają siebie w podróży.
- Ta książka świetnie pasuje do dzisiejszych czasów – mówił mi o „W drodze" Jacka Kerouca w Cannes aktor Viggo Mortensen. - Konserwatywne społeczeństwo, kryzys i grupa młodych ludzi, którzy pragną zmian. Czy to nie brzmi panu znajomo? – dodał.
Z daleko od Fabryki Snów, zupełnie inną niż Salles podróż pokazuje Brytyjczyk Ken Loach. W „Daninie dla aniołów" wybitny twórca kina społecznego po raz kolejny zabiera widzów do robotniczych dzielnic Glasgow. Reżyser portretuje grupę drobnych przestępców, próbujących pod okiem pracownika socjalnego wyjść na prostą. I właśnie wtedy bohaterowie filmu odkrywają smak, aromat, ale też wartość rynkową whisky. Zwiedzając starą destylarnię postanawiają z cudem znalezionej starej beczki odlać kilka butelek trunku, wartego kilkaset tysięcy funtów. - Chciałem zrobić film o wspaniałych młodych ludziach, którzy nie mają przed sobą perspektyw – mówił w Cannes reżyser. - Ich jedyną bronią w wojnie z bezdusznym systemem jest wyobraźnia – dodał.
Loach od dawna flirtuje z gatunkowymi konwencjami. Jako lewicowy twórca szuka sposobu na dotarcie do szerszej widowni - nie interesuje go zamykanie się w dusznych salach kin studyjnych. W jego obrazach pojawiają się ślady melodramatu („Czuły pocałunek") i komedii („Szukając Eryka”). Tym razem Brytyjczyk poszedł na całość. Zrobił dobry, zabawny film rozrywkowy, przywodzący na myśl „Goło i wesoło” Petera Cattaneo. - Młode pokolenie nie może spokojnie kreować swojego życia, współczesny świat stał się niepewnym miejscem – przekonywał autor „Kes”. - Może dlatego chciałem zostawić ich z nadzieją? – zastanawiał się.
Zarówno Loach, jak i Salles pokazali w swoich filmach podróże inicjacyjne. Tyle że bitnicy po swoich eskapadach wracają podzieleni i zdewastowani, próbując zacząć wszystko od nowa. Nie mający nic do stracenia bohaterowie „Daniny dla aniołów" kończą swoją podróż silniejsi.
Zekranizowanie kultowej powieści beat generation nie należy do zadań łatwych. Ciągi skojarzeń, narkotyczne wizje i nieustanna wędrówka po kolejnych, amerykańskich stanach fascynowały kolejne pokolenia czytelników, ale w kinie taka poszarpana narracja bywa nieznośna. Nic dziwnego, że canneńscy widzowie czekali na „W drodze" Waltera Sallesa bardzo niecierpliwie. O tym filmie mówiło się od wielu lat. W Pałacu Festiwalowym można zobaczyć piękny plakat z pustą szosą przecinającą pustynię, a w oddali, pośród kaktusów, przemyka czarny Cadillac z lat pięćdziesiątych. To mogłaby być ilustracja jednego z mitów założycielskich współczesnej Ameryki.
Niestety Walter Salles nie sprostał legendzie – bohaterowie jego filmu snują się smętnie po ekranie. Brak im charyzmy, nic ich wyróżnia. Kerouac, Cassady, Ginsberg – przypominają grupę kolegów z ogólniaka, którzy najwyżej czasem prześpią się ze sobą albo wypalą razem skręta. Dramatyzm pojawia się na ekranie tylko dzięki kobietom. Kristen Stewart - jako jedyna - ma uwodzicielski błysk w oku. Dobrze też wypada Kirsten Dunst w roli popadającej w depresję żony Cassady'ego. - W zeszłym roku zagrałam nękaną przez depresję dziewczynę z „Melancholi" Larsa von Triera, teraz jestem znerwicowana i zrozpaczona u Sallesa. Jeszcze jednak taka rola i w Hollywood będę skreślona – żartowała w wywiadzie dla „Wprost” aktorka.Z daleko od Fabryki Snów, zupełnie inną niż Salles podróż pokazuje Brytyjczyk Ken Loach. W „Daninie dla aniołów" wybitny twórca kina społecznego po raz kolejny zabiera widzów do robotniczych dzielnic Glasgow. Reżyser portretuje grupę drobnych przestępców, próbujących pod okiem pracownika socjalnego wyjść na prostą. I właśnie wtedy bohaterowie filmu odkrywają smak, aromat, ale też wartość rynkową whisky. Zwiedzając starą destylarnię postanawiają z cudem znalezionej starej beczki odlać kilka butelek trunku, wartego kilkaset tysięcy funtów. - Chciałem zrobić film o wspaniałych młodych ludziach, którzy nie mają przed sobą perspektyw – mówił w Cannes reżyser. - Ich jedyną bronią w wojnie z bezdusznym systemem jest wyobraźnia – dodał.
Loach od dawna flirtuje z gatunkowymi konwencjami. Jako lewicowy twórca szuka sposobu na dotarcie do szerszej widowni - nie interesuje go zamykanie się w dusznych salach kin studyjnych. W jego obrazach pojawiają się ślady melodramatu („Czuły pocałunek") i komedii („Szukając Eryka”). Tym razem Brytyjczyk poszedł na całość. Zrobił dobry, zabawny film rozrywkowy, przywodzący na myśl „Goło i wesoło” Petera Cattaneo. - Młode pokolenie nie może spokojnie kreować swojego życia, współczesny świat stał się niepewnym miejscem – przekonywał autor „Kes”. - Może dlatego chciałem zostawić ich z nadzieją? – zastanawiał się.
Zarówno Loach, jak i Salles pokazali w swoich filmach podróże inicjacyjne. Tyle że bitnicy po swoich eskapadach wracają podzieleni i zdewastowani, próbując zacząć wszystko od nowa. Nie mający nic do stracenia bohaterowie „Daniny dla aniołów" kończą swoją podróż silniejsi.
Krzysztof Kwiatkowski z Cannes