Napadnięty kilka dni temu na telewizyjnym korytarzu przez jedną z legend radiowego mikrofonu zostałem werbalnie spałowany za niedostateczne okazywanie radości z organizowanej w kraju imprezy pod nazwą Euro. Dostało mi się i za wątpiącą postawę, i za kolegów, którzy a to napomkną, że obiecane na czerwiec autostrady są jeszcze w lesie, a to uznają, że zatrzymanie kraju na trzy tygodnie mistrzostw to lekka przesada.
Łagodny charakter redaktora napadającego uczynił oczywiście ten dyskurs ciekawym starciem dwóch wizji świata (bo wciąż się upierałem, że ziemia krąży jednak wokół Słońca, a nie futbolówki). Niemniej jest coś z lekka socjalistycznego w tym nakazie miłości do wszystkiego, co z piłką związane.
Żeby nie było wątpliwości – mistrzostwa w Polsce i na Ukrainie to kapitalna impreza. Jest dla nas jak wygrany los na loterii. Każda społeczność czy nawet mały zespół działa o niebo lepiej, kiedy mają cel, wokół którego się integrują. To proste jak budowa nieskomplikowanego narzędzia rolniczego. Ale nie trzeba od razu narzucać tej ideologii wszystkim wokół. Nie trzeba patrzeć z odrazą na każdego, komu futbol kojarzy się z piciem, wyciem i łamaniem kości. Radość i duma z tego, co udało się nam na Euro zbudować, będą nieporównanie większe, kiedy nie staną się obowiązkowe. Bo radość z przymusem rzadko idą w parze. Tak jak demokracja z socjalizmem.
Po prawdzie mam też wrażenie, że jakiejś części tej dumy rząd pozbawił się na własne życzenie. Rzucanie nierealnych terminów oddania kolejnych inwestycji, a potem trzymanie się ich z uporem, jak pijak płotu, sprawiło, że spora część energii idzie teraz na tłumaczenie, dlaczego się nie udało. Rząd padł ofiarą własnych obietnic i dzisiaj zamiast pękać z dumy po oddaniu setek kilometrów dróg i autostrad, tłumaczy się z niegotowego kawałka A2. Było nie gadać tyle, panowie,tylko pilnować, żeby nas nie rolowali Chińczycy albo firma na kilometr śmierdząca bankructwem. W tym akapicie nie sposób też pominąć nieocenionej roli złotoustego ministra Grabarczyka, który dziś, komfortowo schowany w fotelu wicemarszałka, musi mieć niewąską radość z obserwacji karkołomnych figur retorycznych, za których pomocą jego następca tłumaczy się, dlaczego to i owo nie wyszło. Dzień, w którym Grabarczyk wypnie pierś do orderów, będzie zresztą dniem, kiedy ostatecznie się przekonamy, że słowo „konsekwencje" w polityce nie istnieje.
Tak czy owak, sukces jest. Jakby jeszcze nie kazali się nam obowiązkowo z niego cieszyć, to może i grupka tych euro-2012-sceptyków miałaby małe powody do radości. Na razie bliżej nam do euro-2012-dyscypliny, a z tego cieszyć się nie sposób.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.