Polska jest wspaniałym krajem, tylko dlaczego, żeby się o tym przekonać, trzeba wyjechać za granicę? Tradycję pod tym względem mamy niezwykłą. Od Wielkiej Emigracji po lata ostatnie. Oczywiście, większość znakomitych polskich autorów i myślicieli wyjechała z przymusu, ale Cyprian Kamil Norwid – nie. I na emigracji powstały te wiersze, które część z nas powtarza sobie w pamięci, a także może nieco osobliwe wyobrażenia, że Polska jest mesjaszem narodów. Jednak żeby być mesjaszem, trzeba mieć w sobie coś szczególnego. A potem byli Gombrowicz i Miłosz, Jeleński i Czapski, Herling-Grudziński i Stempowski. W znacznej mierze to dzięki nim przechowała się tradycja wysokiego polskiego języka. I w kraju byli ludzie, którzy mimo niezbyt fortunnych zaangażowań politycznych, jak Jarosław Iwaszkiewicz, w twórczości i w listach przebywali na emigracji, tyle że wewnętrznej. Dzięki nim wszystkim ja żyję, a jak wiem – nie tylko ja.
Zapominamy, że polska kultura, język to terytoria zachwycające formą, rozległością zainteresowań oraz bogactwem przeżyć i wyobrażeń niezwiązanych z polityką. Polska naszego języka potrafi być olśniewająca i potrafi nas związać z sobą na całe życie, tak że obojętnie, gdzie jesteśmy, w tej Polsce mieszkamy.
Dlatego za gorsze od sporów zanudzających lub oburzających nas polityków uważam niszczenie przez nich ojczyzny polszczyzny. Politycy przychodzą i odchodzą, a polszczyzna musi z nami zostać. Media reklamują najgorsze zachowania, także językowe, polityków, bo media są od tego, żeby mówić o tym, co sensacyjne, a sensacyjne jest wszystko, co negatywne. Od czasu do czasu ktoś umrze, jak niestety niedawno Wisława Szymborska, i wtedy mamy festiwal zachwytów nad ojczyzną polszczyzną, ale tylko wtedy. Przecież już od szkoły podstawowej zaczyna się ta deprecjacja polszczyzny. Wiem, że już nie wrócimy do wielu polskich lektur, że język się zmienia i nieuchronnie chamieje, ale wiem także, że trzeba się przed tym bronić. I nie chodzi o akcję skierowaną do mas, ale tylko do mas polskiej inteligencji, bo to przecież niezły zastęp, co najmniej ze dwa miliony ludzi.
Dla nich wszystkich polszczyzna jest OK. Kiedy oglądamy głupiutkie filmy z okresu II Rzeczypospolitej czy też niesłychanie zabawne filmy z okresu komuny, to słyszymy wspaniałe dźwięczne „h" i „ł” przedniojęzykowo-zębowe. Słyszymy też dowcipy i rozmowy, jakich już dzisiaj usłyszeć się nie da. Nic dziwnego, że filmy te stały się „kultowymi” i chociaż nie całkiem rozumiem to pojęcie, to rozumiem, że są w intelektualnej i rozrywkowej cenie.
A zatem nie wszystko jest przegrane, Polska nie musi stać się krajem ludzi wiecznie – i często słusznie – niezadowolonych, a ponadto Polska nie musi stać się krajem ludzi nienawidzących kogoś, czegoś, siebie. Ratunek nie w nas samych, bo nie bardzo wierzę w dobre strony ludzkiej natury, lecz w ojczyźnie polszczyźnie. Kiedy tracę ślady weny i z narastającą irytacją wpatruję się w pustą kartkę papieru, sięgam po „Powstanie narodu polskiego" Maurycego Mochnackiego. Nie można powiedzieć, żeby dzieje powstania listopadowego stanowiły lekturę pocieszającą, ale jak wspaniale to jest napisane! Te zdania na całą stronę, w których ani treść ani logika przez moment nawet nie są zakłócone, te frazy pierwszego polskiego eseisty, które uspokajają serce i pobudzają umysł! Takiego Mochnackiego powinien mieć każdy z nas. Im głębiej bowiem zanurzymy się w ojczyźnie polszczyźnie, tym lepiej nam będzie i tym życzliwiej spojrzymy na urodę świata, jaki nas otacza, na urodę, której – wbrew wszystkim marudom – jest coraz więcej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.