"Napiętnowali obraźliwe sformułowania"
Natomiast sekretarz klubu PO Paweł Olszewski uważa, że należy zaakceptować przeprosiny w takiej formie, w jakiej padły. - Nie robiłbym już jakiegoś wielkiego problemu z formy przeprosin, które nastąpiły w odpowiedzi na pismo prezydenta Komorowskiego - powiedział polityk. Podkreślił, że sprawa została opisana przez media na całym świecie, a obraźliwe "przekrzywiające historię" sformułowania zostały napiętnowane.
Z kolei według rzecznika PiS Adama Hofmana, skoro słowa o "polskich obozach śmierci" padły na uroczystości, którą transmitowały telewizje z całego świata, to także w tej formie powinny paść przeprosiny i sprostowanie. - Kłamstwo dotarło do wielu ludzi na świecie i powiedzenie, że to jest kłamstwo, także powinno do nich dotrzeć - powiedział Hofman. Jak dodał, "wystarczy, że na jednej z najbliższych konferencji, na jedno z pytań, które dopuści Biały Dom, prezydent Obama powtórzy to, co napisał w liście". Jak podkreślił przy tym, dobrze, iż pojawiła się odpowiedź Obamy na list Komorowskiego.
"Obama się skompromitował"
Palikot ocenił, że list Obamy to sukces Komorowskiego. - Prezydent może uznać za absolutne powodzenie swojej inicjatywy politycznej - mówił Palikot. Przestrzegał jednak przed "naszą nadmierną pryncypialnością w tej sprawie". - To Barack Obama miał problem, że nie znał podstawowych informacji z historii wspólnej, europejskiej, historii Zachodu, nie tylko z historii Polski, więc to go kompromitowało jako przywódcę amerykańskiego - uważa lider Ruch.
Jego zdaniem to właśnie powinniśmy punktować w tej sprawie, a nie "własne poczucie jakiegoś pomniejszenia, czy niedocenienia". - Bo wtedy pokazujemy, że to my mamy z tym jakiś problem, a przecież my nie mamy z tym żadnego problemu. To były więzienia, czy obozy koncentracyjne faszystowskie robione przez Niemców bez żadnej zgody z polskiej strony. My, Polacy wszyscy to wiemy i w związku z tym nie potrzebujemy tak nerwowo reagować - podkreślił Palikot.
"Plama pozostaje"
Szef SLD Leszek Miller uważa, że list Obamy nie powinien zamknąć sprawy, bo prezydent USA napisał do polskich władz i tym samym też do polskiego społeczeństwa, a równie ważne jest zwrócenie się do amerykańskiej opinii publicznej. Jak dodał, kiedy Obama mówił o "polskim obozie śmierci" mówił do Amerykanów. - Wiele milionów obywateli Stanów Zjednoczonych usłyszało opinię skandaliczną i bardzo krzywdzącą - powiedział. Zdaniem Millera prezydent powinien zwrócić się również do swoich obywateli ze sprostowaniem tych słów i przeproszeniem Polaków.
Innego zdania jest szef klubu PSL Jan Bury, który uznał, że "plama pozostaje", ale list zamyka problem. - Jakaś reakcja Białego Domu musiała być, prezydent (Barack Obama) wybrał, że będzie to list do polskiego prezydenta, w którym wyraża ubolewanie i tłumaczy się z tego, że był to absolutnie niefortunny, nietaktowny i nieprzyzwoity błąd - podkreślił Bury. Jego zdaniem Polacy, polska dyplomacja i media na każdym kroku powinni mówić i pokazywać, że były to hitlerowskie obozy zagłady wielu narodów, wielu społeczeństw, tym także społeczności żydowskiej.
"Można się od nich uczyć dyplomacji"
Ekspert ds. protokołu dyplomatycznego dr Janusz Sibora z Uniwersytetu Gdańskiego powiedział, że wymiana listów między Komorowskim a Obamą jest przykładem bardzo profesjonalnej sztuki dyplomatycznej. - Na tym przykładzie można uczyć się sztuki dyplomacji. Młodzi adepci dyplomacji powinni bardzo uważnie przyglądać się w jaki sposób załatwiać tego typu problemy - mówił. Jego zdaniem, należy wysoko docenić także zachowanie byłego szefa MSZ Adama Daniela Rotfelda, który bez demonstrowania swojego niezadowolenia odebrał Medal Wolności dla Jana Karskiego.
Ekspert podkreślił, że list Obamy do prezydenta Polski "to jest maksimum tego, co można osiągnąć". - Nie stawiajmy prezydenta Stanów Zjednoczonych w bardzo niezręcznej sytuacji, więc daleko idące wyrazy ubolewania z jego strony to już jest bardzo dużo - powiedział ekspert. Tłumaczył, że na gafę prezydenta Obamy obie strony - polska i amerykańska - patrzyły z różnych perspektyw i zadaniem dyplomatów było "szukanie punktów stycznych i tego, co łączy, a nie dzieli". - Teraz nie znamy treści dziesiątek depesz krążących między Warszawą a Waszyngtonem, ale po latach, gdy będziemy mogli je przeczytać w archiwum, z pewnością stwierdzimy, że działania dyplomatyczne w tej sprawie były nader profesjonalne - dodał Sibora.
ja, PAP