Jarosławowi Kaczyńskiemu nie zależało na upadku rządu Jana Olszewskiego, bo – mimo wszystko – był człowiekiem jakichś zasad, ale - jakkolwiek pięknie bronił Olszewskiego - to cokolwiek odprężył się, gdy rząd Olszewskiego upadł – twierdzi w rozmowie z Wprost.pl Jacek Kurski, autor filmu „Nocna zmiana” przedstawiającego kulisy upadku rządu Olszewskiego.
Stanisław Kania: Co chciał pan osiągnąć kręcąc "Nocną zmianę"?
Jacek Kurski: Szczerze mówiąc, w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Uważałem, że po tym jak udało mi się zdobyć dobre dziennikarskie materiały – głównie nagranie narady u prezydenta Wałęsy - muszę zrekonstruować historię, której ta narada będzie kulminacyjnym punktem. W przeciwnym wypadku 4 czerwca 1992 byłby w historii najnowszej Polski kolejnym zmistyfikowanym przez postkomunistyczne i liberalne media żałosnym incydentem z oszołomską, ksenofobiczną prawicą w tle. W scenie narady u Wałęsy po pięciu sekundach spadają maski i widać prawdziwe emocje, motywacje i język niektórych polityków. Rekonstrukcja i całość tego wydarzenia była rzeczywiście piorunująca.
Jak dotarł pan do materiałów, które widzimy w filmie?
Byłem w o tyle dobrej sytuacji, że miałem swój program cotygodniowy "Reflex" - prowadzony razem z Piotrem Semką - więc miałem kamerę w Sejmie, która realizowała reportaż z tych dni. Do czasu obalenia rządu Olszewskiego byłem też asystentem dyrektora TAI, dzięki czemu miałem dostęp do oficjalnych telewizyjnych przekazów. Zgromadziłem wiele materiałów i uznałem, że trzeba zrobić rekonstrukcję tych wydarzeń. Czułem, że to będzie wartościowy dokument, ale nie spodziewałem się aż tak gigantycznego sukcesu. W ogóle nie myślałem o odbiorcach, tylko o prawdzie tamtych dni. Nie ma tu ani jednego słowa mojego komentarza, jest tylko montaż archiwaliów, które same się bronią. Jestem człowiekiem, który robi rzeczy z pasją i zaangażowaniem, dlatego stanąłem po stronie prawdy, nie zaś gloryfikowania Jana Olszewskiego, który w filmie pojawia się raptem przez trzy minuty.
Mówi pan o „gigantycznym sukcesie" – ale osoby, które odgrywają kluczowe role w pańskim dokumencie stanowią dziś elitę władzy. Polakami najwyraźniej aż tak bardzo ten film nie wstrząsnął.
Tu się rodzi inna refleksja. Niesamowite jest to, że po dwudziestu latach od tamtych wydarzeń klasa polityczna w Polsce w ogóle się nie zmieniła. To są ci sami ludzie na czele różnych sił politycznych - Tusk, Pawlak, Kaczyński, Niesiołowski, wciąż aktywni publicznie Wałęsa, Mazowiecki i inni.
Dwadzieścia lat to szmat czasu. Dlaczego nic się nie zmieniło?
Może dlatego, że zawód polityka, w porównaniu z wieloma innymi spsiał - dlatego najlepsi ludzie idą do wolnych zawodów, do biznesu, nauki czy korporacji albo za granicę, a nie do polityki. Przepraszam za brutalność, ale poniżej pokolenia 37-38 roku życia nie widzę żadnego polityka ciekawego intelektualnie czy emocjonalnie. Kiedyś było inaczej. Macierewicz miał – w czasie kręcenia "Nocnej zmiany" - 44 lata, Niesiołowski - 48, Kaczyński - 43, Tusk - 35, Pawlak - 33, Rokita - 33. Wtedy do polityki szli ludzie z jakąś konkretną życiową kartą, emocją - i na ogół reprezentowali coś sobą. Teraz jest fatalnie - świat polityki sprzed dwudziestu lat pozostał, z tym tylko, że się zestarzał. Jestem jednym z ostatnich roczników pokolenia barykady, podziemia Solidarności, które do polityki szli dla idei a nie innych na ogół niższych motywacji.
Był pan świadkiem upadku karier młodych obiecujących polityków?
Wielokrotnie się z tym spotykałem. Starsi liderzy, widząc jakiś potencjał w młodym polityku przeważnie niszczyli go. Było tak i w ROP, i w ZChN, i w PiS. Zazdrości o osobowość czy rozpoznawalność doświadczałem nawet wtedy, gdy sprawowałem banalną wydawałoby się funkcję wicemarszałka województwa (Pomorskiego - przyp. red.). Ale od tego młodzi ludzie są młodzi, żeby się przeciwstawić temu planowemu niszczeniu gatunku niepokornych.
Wracając do starych twarzy - niektóre z nich zostają, ale się zmieniają. Stefan Niesiołowski w "Nocnej zmianie" broni rządu Olszewskiego przed Janem Marią Rokitą – a dziś stoi po drugiej stronie barykady.
Niesiołowski zaprzecza temu, że usiłował zaistnieć w PiS po upadku ZChN razem z Marianem Piłką, Markiem Jurkiem, Kazimierzem Marcinkiewiczem i innymi. I temu, że odrzucony przeszedł na drugą stronę i siłą rzeczy odwrócił wektory zaangażowania. Tylko emocje i siła rażenia pozostały te same, a jego język się nawet zbrutalizował. Uważam, że w filmie "Nocna Zmiana", zwłaszcza w polemice z Rokitą oraz podczas przemów w Sejmie, Niesiołowski odegrał pozytywną rolę. Znalazł się wprawdzie na debacie u Wałęsy, ale to dlatego, że Wałęsa zaprosił w ostatniej chwili polityków prawicy celem legitymizacji tego puczu.
A skąd wzięła kamera na naradzie u Lecha Wałęsy? Pan powiedział niedawno, że Wałęsa filmował naradę, bo chciał mieć haki na liderów opozycji. Mieczysław Wachowski jakiś czas temu stwierdził z kolei, że naradę filmowano, by uchronić Lecha Wałęsę przed internowaniem przez Macierewicza na oczach dziennikarzy.
To jest brednia kompletna. Jakie internowanie? To kabaret. Macierewicz był już wtedy zbyt słaby, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie było pomysłu, by internować Wałęsę. Tracił powoli aparat ministerialny i nic już wówczas nie mógł. A kamera? Wałęsa po prostu czuł, że zdradza swój 7-milionowy elektorat, który poparł go w I turze wyborów prezydenckich pod hasłami odejścia od grubej kreski i dekomunizacji. Czuł, że idzie na konfrontację z własnym obozem i chciał pokazać, że nie robił tego on, Wałęsa, tylko ci inni - Tuski, Mazowieckie, Pawlaki i Moczulskie. Wałęsa chciał, żeby to wyglądało tak, że to liderzy partii opozycyjnych obalili rząd Olszewskiego. Niesiołowski jest przekonany, że kamera, która to wszystko uchwyciła była tajna. A to przecież kręcił osobisty kamerzysta Wałęsy! Po obaleniu rządu stwierdzono, że Olszewski i Macierewicz są już tak słabi, że jest spokój i cała sprawa nie jest już tematem na cokolwiek. Kaseta z naradą walała się gdzieś po montażowni, ktoś ją przegrał na VHS i jakoś dotarła do Adama Glapińskiego. Glapiński pokazał mi to - i gdy przyjrzałem się bliżej materiałowi, stwierdziłem, że to może być bomba. To szczęście, że ta kaseta trafiła do mnie, bo możliwe, że ktoś inny mógłby schrzanić ten materiał.
Widział pan konferencję Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie w 20. rocznicę obalenia rządu Olszewskiego?
Nie widziałem, byłem w podróży. Nie zaproszono mnie na tę konferencję.
Jarosław Kaczyński przedstawia się dziś jako gorący zwolennik rządu Jana Olszewskiego…
Było wprost odwrotnie. Olszewski był premierem z ramienia Porozumienia Centrum, kandydował z Warszawy z drugiego miejsca (z pierwszego miejsca startował Kaczyński, a z trzeciego Glapiński). Gdy Olszewski został premierem, zaczął się usamodzielniać i budować swój obóz kosztem Kaczyńskiego i jego konfratrów z PC. Walczył o przywództwo w partii. Olszewski nie był w stanie zapewnić swojemu rządowi większości, dlatego Kaczyński nieustannie próbował przejąć inicjatywę i budować większość. Olszewski nie mógł się zdecydować na żadną z dwu logik politycznych - tj. albo bierze do rządu PSL i KPN - równo stu posłów, albo bierze KLD, UD i Polski Program Gospodarczy - 112 posłów. Dramatem było to, że Olszewski - idąc na tak duże starcie z agenturą, układami biznesowymi i mediami - nie zdecydował się na zapewnienie większości swojego rządu. Kaczyński - jakkolwiek pięknie bronił Olszewskiego - to cokolwiek odprężył się, gdy rząd Olszewskiego upadł.
Kaczyńskiemu zależało w jakimś sensie na upadku rządu Olszewskiego?
Nie, nie zależało. To był mimo wszystko człowiek jakichś zasad.
Ale skorzystał na tym?
W pewnym sensie jego problem walki o przywództwo w PC się wyklarował.
To dlatego powstał Ruch dla Rzeczypospolitej?
Tak. Wtedy Olszewski zbudował swoje ugrupowanie, które nie odegrało już potem żadnej roli, mimo, że jako jedyny wtedy prawicowy premier miał wszelkie przewagi nad Kaczyńskim i gromadził na spotkaniach autentyczne tłumy. Ale, nie chwaląc się, Kaczyński miał w kampanii Jacka Kurskiego - i Porozumienie Centrum w wyborach we wrześniu 1993, czyli rok po upadku rządu Olszewskiego, z wynikiem 4,5 procent głosów o włos nie weszło do Sejmu i zdecydowanie pokonało Ruch dla Rzeczypospolitej z poparciem rzędu zaledwie 2,7 proc. Dziś przy silnych blokach politycznych z kilkudziesięcioprocentowym poparciem te liczby nie robią wrażenie, ale wtedy, przy totalnym rozbiciu prawicy, to było coś. To zresztą pokazuje jaki wpływ na rewitalizację polityczną Jana Olszewskiego, poprzez legendę „Nocnej Zmiany", miał ten film, zrealizowany w kilkanaście miesięcy po tamtych wyborach. Film został pokazany wielomilionowej widowni w TVP1 w 1995 na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi. I Jan Olszewski dostał w nich 7 procent - tj. najwięcej na prawicy po przegranym Wałęsie. W ten sposób wrócił do politycznej gry. Chyba nie muszę wspominać kto był szefem jego kampanii (śmiech).
Jacek Kurski: Szczerze mówiąc, w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Uważałem, że po tym jak udało mi się zdobyć dobre dziennikarskie materiały – głównie nagranie narady u prezydenta Wałęsy - muszę zrekonstruować historię, której ta narada będzie kulminacyjnym punktem. W przeciwnym wypadku 4 czerwca 1992 byłby w historii najnowszej Polski kolejnym zmistyfikowanym przez postkomunistyczne i liberalne media żałosnym incydentem z oszołomską, ksenofobiczną prawicą w tle. W scenie narady u Wałęsy po pięciu sekundach spadają maski i widać prawdziwe emocje, motywacje i język niektórych polityków. Rekonstrukcja i całość tego wydarzenia była rzeczywiście piorunująca.
Jak dotarł pan do materiałów, które widzimy w filmie?
Byłem w o tyle dobrej sytuacji, że miałem swój program cotygodniowy "Reflex" - prowadzony razem z Piotrem Semką - więc miałem kamerę w Sejmie, która realizowała reportaż z tych dni. Do czasu obalenia rządu Olszewskiego byłem też asystentem dyrektora TAI, dzięki czemu miałem dostęp do oficjalnych telewizyjnych przekazów. Zgromadziłem wiele materiałów i uznałem, że trzeba zrobić rekonstrukcję tych wydarzeń. Czułem, że to będzie wartościowy dokument, ale nie spodziewałem się aż tak gigantycznego sukcesu. W ogóle nie myślałem o odbiorcach, tylko o prawdzie tamtych dni. Nie ma tu ani jednego słowa mojego komentarza, jest tylko montaż archiwaliów, które same się bronią. Jestem człowiekiem, który robi rzeczy z pasją i zaangażowaniem, dlatego stanąłem po stronie prawdy, nie zaś gloryfikowania Jana Olszewskiego, który w filmie pojawia się raptem przez trzy minuty.
Mówi pan o „gigantycznym sukcesie" – ale osoby, które odgrywają kluczowe role w pańskim dokumencie stanowią dziś elitę władzy. Polakami najwyraźniej aż tak bardzo ten film nie wstrząsnął.
Tu się rodzi inna refleksja. Niesamowite jest to, że po dwudziestu latach od tamtych wydarzeń klasa polityczna w Polsce w ogóle się nie zmieniła. To są ci sami ludzie na czele różnych sił politycznych - Tusk, Pawlak, Kaczyński, Niesiołowski, wciąż aktywni publicznie Wałęsa, Mazowiecki i inni.
Dwadzieścia lat to szmat czasu. Dlaczego nic się nie zmieniło?
Może dlatego, że zawód polityka, w porównaniu z wieloma innymi spsiał - dlatego najlepsi ludzie idą do wolnych zawodów, do biznesu, nauki czy korporacji albo za granicę, a nie do polityki. Przepraszam za brutalność, ale poniżej pokolenia 37-38 roku życia nie widzę żadnego polityka ciekawego intelektualnie czy emocjonalnie. Kiedyś było inaczej. Macierewicz miał – w czasie kręcenia "Nocnej zmiany" - 44 lata, Niesiołowski - 48, Kaczyński - 43, Tusk - 35, Pawlak - 33, Rokita - 33. Wtedy do polityki szli ludzie z jakąś konkretną życiową kartą, emocją - i na ogół reprezentowali coś sobą. Teraz jest fatalnie - świat polityki sprzed dwudziestu lat pozostał, z tym tylko, że się zestarzał. Jestem jednym z ostatnich roczników pokolenia barykady, podziemia Solidarności, które do polityki szli dla idei a nie innych na ogół niższych motywacji.
Był pan świadkiem upadku karier młodych obiecujących polityków?
Wielokrotnie się z tym spotykałem. Starsi liderzy, widząc jakiś potencjał w młodym polityku przeważnie niszczyli go. Było tak i w ROP, i w ZChN, i w PiS. Zazdrości o osobowość czy rozpoznawalność doświadczałem nawet wtedy, gdy sprawowałem banalną wydawałoby się funkcję wicemarszałka województwa (Pomorskiego - przyp. red.). Ale od tego młodzi ludzie są młodzi, żeby się przeciwstawić temu planowemu niszczeniu gatunku niepokornych.
Wracając do starych twarzy - niektóre z nich zostają, ale się zmieniają. Stefan Niesiołowski w "Nocnej zmianie" broni rządu Olszewskiego przed Janem Marią Rokitą – a dziś stoi po drugiej stronie barykady.
Niesiołowski zaprzecza temu, że usiłował zaistnieć w PiS po upadku ZChN razem z Marianem Piłką, Markiem Jurkiem, Kazimierzem Marcinkiewiczem i innymi. I temu, że odrzucony przeszedł na drugą stronę i siłą rzeczy odwrócił wektory zaangażowania. Tylko emocje i siła rażenia pozostały te same, a jego język się nawet zbrutalizował. Uważam, że w filmie "Nocna Zmiana", zwłaszcza w polemice z Rokitą oraz podczas przemów w Sejmie, Niesiołowski odegrał pozytywną rolę. Znalazł się wprawdzie na debacie u Wałęsy, ale to dlatego, że Wałęsa zaprosił w ostatniej chwili polityków prawicy celem legitymizacji tego puczu.
A skąd wzięła kamera na naradzie u Lecha Wałęsy? Pan powiedział niedawno, że Wałęsa filmował naradę, bo chciał mieć haki na liderów opozycji. Mieczysław Wachowski jakiś czas temu stwierdził z kolei, że naradę filmowano, by uchronić Lecha Wałęsę przed internowaniem przez Macierewicza na oczach dziennikarzy.
To jest brednia kompletna. Jakie internowanie? To kabaret. Macierewicz był już wtedy zbyt słaby, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie było pomysłu, by internować Wałęsę. Tracił powoli aparat ministerialny i nic już wówczas nie mógł. A kamera? Wałęsa po prostu czuł, że zdradza swój 7-milionowy elektorat, który poparł go w I turze wyborów prezydenckich pod hasłami odejścia od grubej kreski i dekomunizacji. Czuł, że idzie na konfrontację z własnym obozem i chciał pokazać, że nie robił tego on, Wałęsa, tylko ci inni - Tuski, Mazowieckie, Pawlaki i Moczulskie. Wałęsa chciał, żeby to wyglądało tak, że to liderzy partii opozycyjnych obalili rząd Olszewskiego. Niesiołowski jest przekonany, że kamera, która to wszystko uchwyciła była tajna. A to przecież kręcił osobisty kamerzysta Wałęsy! Po obaleniu rządu stwierdzono, że Olszewski i Macierewicz są już tak słabi, że jest spokój i cała sprawa nie jest już tematem na cokolwiek. Kaseta z naradą walała się gdzieś po montażowni, ktoś ją przegrał na VHS i jakoś dotarła do Adama Glapińskiego. Glapiński pokazał mi to - i gdy przyjrzałem się bliżej materiałowi, stwierdziłem, że to może być bomba. To szczęście, że ta kaseta trafiła do mnie, bo możliwe, że ktoś inny mógłby schrzanić ten materiał.
Widział pan konferencję Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie w 20. rocznicę obalenia rządu Olszewskiego?
Nie widziałem, byłem w podróży. Nie zaproszono mnie na tę konferencję.
Jarosław Kaczyński przedstawia się dziś jako gorący zwolennik rządu Jana Olszewskiego…
Było wprost odwrotnie. Olszewski był premierem z ramienia Porozumienia Centrum, kandydował z Warszawy z drugiego miejsca (z pierwszego miejsca startował Kaczyński, a z trzeciego Glapiński). Gdy Olszewski został premierem, zaczął się usamodzielniać i budować swój obóz kosztem Kaczyńskiego i jego konfratrów z PC. Walczył o przywództwo w partii. Olszewski nie był w stanie zapewnić swojemu rządowi większości, dlatego Kaczyński nieustannie próbował przejąć inicjatywę i budować większość. Olszewski nie mógł się zdecydować na żadną z dwu logik politycznych - tj. albo bierze do rządu PSL i KPN - równo stu posłów, albo bierze KLD, UD i Polski Program Gospodarczy - 112 posłów. Dramatem było to, że Olszewski - idąc na tak duże starcie z agenturą, układami biznesowymi i mediami - nie zdecydował się na zapewnienie większości swojego rządu. Kaczyński - jakkolwiek pięknie bronił Olszewskiego - to cokolwiek odprężył się, gdy rząd Olszewskiego upadł.
Kaczyńskiemu zależało w jakimś sensie na upadku rządu Olszewskiego?
Nie, nie zależało. To był mimo wszystko człowiek jakichś zasad.
Ale skorzystał na tym?
W pewnym sensie jego problem walki o przywództwo w PC się wyklarował.
To dlatego powstał Ruch dla Rzeczypospolitej?
Tak. Wtedy Olszewski zbudował swoje ugrupowanie, które nie odegrało już potem żadnej roli, mimo, że jako jedyny wtedy prawicowy premier miał wszelkie przewagi nad Kaczyńskim i gromadził na spotkaniach autentyczne tłumy. Ale, nie chwaląc się, Kaczyński miał w kampanii Jacka Kurskiego - i Porozumienie Centrum w wyborach we wrześniu 1993, czyli rok po upadku rządu Olszewskiego, z wynikiem 4,5 procent głosów o włos nie weszło do Sejmu i zdecydowanie pokonało Ruch dla Rzeczypospolitej z poparciem rzędu zaledwie 2,7 proc. Dziś przy silnych blokach politycznych z kilkudziesięcioprocentowym poparciem te liczby nie robią wrażenie, ale wtedy, przy totalnym rozbiciu prawicy, to było coś. To zresztą pokazuje jaki wpływ na rewitalizację polityczną Jana Olszewskiego, poprzez legendę „Nocnej Zmiany", miał ten film, zrealizowany w kilkanaście miesięcy po tamtych wyborach. Film został pokazany wielomilionowej widowni w TVP1 w 1995 na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi. I Jan Olszewski dostał w nich 7 procent - tj. najwięcej na prawicy po przegranym Wałęsie. W ten sposób wrócił do politycznej gry. Chyba nie muszę wspominać kto był szefem jego kampanii (śmiech).